Sejmowy ekspres na prąd rozjeżdża opozycję. PiS znów nagina procedury
Sejm niczym ekspres pędzi z nowelizacją ustawy, która ma sprawić, że Polacy w przyszłym roku nie zapłacą więcej za prąd. By udobruchać obywateli, PiS znów nagina podstawowe standardy pracy parlamentu. Opozycja nie ma czasu nawet zapoznać się szczegółowo z "wrzuconym" w ostatniej chwili projektem.
28.12.2018 | aktual.: 28.12.2018 13:01
Rząd rzutem na taśmę zgłosił autopoprawkę (o szczegółach piszemy tutaj) do projektu dotyczącego cen prądu, który będzie w piątek procedowany w Sejmie. Nowelizacja miała dwie strony – bez uzasadnienia – a teraz ma... dwanaście (całość: tutaj).
To nie pierwszy rządowy ekspres legislacyjny
To znany w zasadzie od początku tej kadencji PiS w Sejmie sposób działania obecnej większości. Metoda zwana metodą "na walca". Łagodniej: sejmowym ekspresem. Rząd – głównie poprzez projekty poselskie, które nie wymagają konsultacji społecznych – w sposób błyskawiczny, często w kilka godzin, przeprowadza newralgiczne ustawy, na których akurat zależy partii Jarosława Kaczyńskiego. Potrzeba chwili.
Początek grudnia. Siódma już nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym przechodzi przez Sejm w zaledwie jeden dzień. Wcześniej nowelizowane ustawy sądowe forsowano w podobnym tempie, metodą "na rympał". Przy sejmowych awanturach na sali plenarnej i komisjach.
Jeszcze szybciej posłowie poprawili kilka miesięcy wcześniej – w czerwcu – kontrowersyjną nowelizację ustawy o IPN (kryzys z USA i Izraelem). Wtedy po jednym dniu ustawa była już podpisana przez prezydenta. Były też inne projekty, nad którymi prace trwały zaledwie kilka dni albo krócej.
W połowie grudnia sejmowy ekspres został uruchomiony, gdy trzeba było zająć się projektami dotyczącymi sejmiku podlaskiego i waloryzacji emerytur. PiS "przepchnęło" rzecz jasna wszystkie projekty.
Końcówka roku przebiega zatem tak, jak zwykle. Siłą narzucone tempo prac i ciśnienie, z którym ledwo radzą sobie nawet parlamentarzyści partii rządzącej.
Procedury? Standardy? Pojęcia względne
Posłowie w piątek 28 grudnia, rano, chwilę przed posiedzeniem Sejmu, dostali do ręki projekt ustawy, która ma wejść w życie już we wtorek. Debata nad projektem planowana jest na godz. o 11., głosowanie – na 14. Późnym popołudniem zajmie się nią zwołany specjalnie na tę "okazję" Senat (który oczywiście, co łatwo przewidzieć, żadnych poprawek nie wniesie).
Błyskawiczny proces legislacyjny, kluczowe zmiany wprowadzane ledwie w kilka godzin. A skutki dla budżetu na 2019 rok – ponad 9 miliardów (!) złotych. Dość wspomnieć, że w pierwszej "ustawie prądowej" te skutki były wyliczone na... 3,5 mld zł.
– Ciekawe, czy znajdzie się taki, który to ogarnie do 11. – komentują (równie zaskoczeni) dziennikarze. Jeden z polityków PiS wprost przyznaje, że połowa klubu nie zdąży się z tym projektem w ogóle zapoznać. Czyli: nie ogarniemy tego, ale zagłosujemy.
Gospodarka centralnie planowana
"Oryginalny" projekt tzw. ustawy prądowej składał się pierwotnie z czterech, dość prostych i jasnych artykułów i miał tylko dwie strony. Autopoprawka to ponad pięć razy więcej stron nowych przepisów. Powołowany zostanie wskutek tejże m.in. nowy Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny pod "władaniem" Banku Gospodarstwa Krajowego, na który pieniądze będą pochodzić głównie z aukcji CO2.
Niezwykle ciekawy jest art. 3. autopoprawki: wedle niego, przedsiębiorstwo energetyczne, które po 30 czerwca 2018 r. zawarło umowy sprzedaży energii elektrycznej jest obowiązane... zmienić tę umowę ze skutkiem od 1 stycznia 2019 r. Czyli spółki energetyczne mają do 1 kwietnia renegocjować zawarte już umowy. Mają także złożyć nowe wnioski do Urzędu Regulacji Energetyki.
Jak stwierdził publicysta WP i Money.pl Sebastian Ogórek, to typowa "gospodarka centralnie planowana".
Jeszcze dalej poszedł prof. Karol Karski, europoseł PiS. Podczas gdy opozycja – a konkretnie Nowoczesna – domaga się renegocjacji umów z 2018 roku, polityk PiS zapowiada... anulowanie takich kontraktów. – Te kontrakty, które zostały zawarte na warunkach takich, które by były, gdyby ta ustawa nie została przyjęta, w sposób oczywisty będą nieaktualne – zapowiedział w Polsat News.
Jak dodał: – Jeśli premier złożył taką deklarację, to zarządy tych spółek podejmą takie decyzje.
A – dodaje Karski – "jeśli nie zrobią to ci prezesi tych spółek [zajmujących się sprzedażą energii elektrycznej – przyp. red.], to zrobią to ich następcy, którzy to wykonają". – Każdy prezes spółki skarbu państwa, który nie wykona polecenia premiera, zostanie zdymisjonowany – wypalił polityk PiS.
Straty w ludziach nie są zatem wykluczone. Tak właśnie działa sejmowy walec.