Polityka"Sebastian Karpiniuk. Chłopak znad morza"

"Sebastian Karpiniuk. Chłopak znad morza"

Chłopak znad morza. Tak wspominał Sebastiana Karpiniuka, posła PO, Janusz Gromek podczas ostatniego pożegnania na cmentarzu w Kołobrzegu. Był jednym z młodszych parlamentarzystów, którzy wsiedli rok temu na pokład prezydenckiego tupolewa. W grudniu skończyłby 38 lat.

"Sebastian Karpiniuk. Chłopak znad morza"

10.04.2011 | aktual.: 10.04.2011 19:06

- Przebojowy, pełen entuzjazmu, praca paliła mu się w rękach. Nadal nie wierzę, że muszę mówić o nim, jakby go nie było – mówi Marek Karpiniuk, ojciec Sebastiana. – To był typ fightera, przywódcy grupy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, koledzy zawsze liczyli się z jego zdaniem. Lubił się też wyróżniać. Kiedyś w liceum, podczas balu, jako jedyny paradował w białym garniturze, reszta była na czarno.

Potrafił wyprowadzić z równowagi

Gdy miał 6 lat postanowił uwodnić tacie, że przepłynie rzekę w tę i z powrotem. – Nie wierzyłem, że mu się to uda. Wszedłem mu na ambicję. „Na pewno tego nie zrobisz” – rzuciłem. Sebek tak się zaparł, że przepłynął, choć dopiero się uczył, machał nieporadnie rękami, ale stanął na wysokości zadania. Byłem z niego dumny – mówi Marek Karpiniuk.

- Ale, jak to dzieciak, potrafił też wyprowadzić nas z równowagi. Kiedyś wlazł z kolegami na dach i nie potrafił z niego zejść. Najadłem się strachu, bo o mało się nie połamał. Pamiętam też, jak przyłapaliśmy go na paleniu papierosów. Ot takie, szczenięce wybryki. Potem stał się przeciwnikiem palenia. Wściekał się, gdy widział mnie z papierosem. Przez mój nałóg nie mogliśmy wspólnie oglądać meczów. Ja paliłem, więc Sebek zamykał się w swoim pokoju i oglądał sam. Jak padała bramka, krzyczeliśmy jednak obydwaj – wspomina z rozrzewnieniem Karpiniuk senior.

Sebek, wyluzuj!

Nie palił, ale też nie pił. Pan Marek miał po śmierci syna dziwny sen: – Wyciągał mnie na piwo, ale gdy wstałem pomyślałem, że to całkowicie irracjonalne, przecież Sebek nie lubił alkoholu. Teraz tak sobie myślę, gdyby żył, zabrałbym go do knajpy i wypilibyśmy razem po kuflu. Często mu mówiłem: „wyluzuj trochę, przestań, choć przez chwilę, odbierać te telefony, wyrzuć komórkę do jakiejś studni.

Ale nie wyrzucił. Gdy przyjeżdżał na weekend z Warszawy do Kołobrzegu, cały czas żył pracą. – Do późnej nocy gadaliśmy o polityce, opowiadał mi o sejmie, o trudnej pracy w komisji ds. nacisków i konfliktów, do których dochodziło na tym tle. Był bardzo aktywny, ciągle z czymś się szarpał, ale zauważyłem, że niedługo przed śmiercią, wyciszył się, wycofał z komisji, był spokojniejszy – opowiada ojciec.

Leży obok mamy

Krótko przed 18-tką Sebastiana, zmarła jego mama. Marek Karpiniuk: – To był nieszczęśliwy wypadek. Danuta zginęła w pożarze, tworzywo wtopiło się w jej ciało, już nic nie można było zrobić. Sebastian bardzo to przeżywał, miał żal do losu.

Sebastian był blisko związany ze swoimi babcią, Eugenią. W wywiadzie dla „Gazety Kołobrzeskiej” pani Eugenia wspomina: – Dramat mamy był dla Sebastiana szokiem, z którym chyba nigdy się nie pogodził. (...) Teraz leży obok niej”.

Po śmierci mamy, Sebastian żył z jej renty. – Zarówno jedna, jak i druga babcia wspierały go finansowo, dawały parę groszy – mówi pan Marek. - Kiedyś zapytał mnie, czy w czasie wakacji też mu coś dołożę. Oczywiście, że dawałam – opowiadała pani Eugenia. Z drugą babcią - Marią, też miał dobry kontakt. - Babcia Marysia piekła świetne serniki, a babcia Eugenia - pierogi ruskie. Zajadałem się nimi - wspominał rok przed śmierci w rozmowie z Wirtualną Polską poseł Karpiniuk.

Nigdy nie był sztywniakiem

Marek Karpiniuk: - Odkąd pamiętam miał smykałkę do polityki, angażował się w sprawny swojego miasta. Raz sobie postanowił, że trzeba wybudować plac zabaw w naszej okolicy. Chodził, wydzwaniał, pukał do wielu drzwi i załatwił. Był urodzonym samorządowcem i zwykłym chłopakiem. Zagadywał sąsiadów na schodach, pytał, co nowego. Nigdy nie był sztywniakiem, wielkim panem. Nawet jak został posłem.

Pierwotnie chciał iść do szkoły morskiej. - Ciągoty do wody miał po mnie. Pracowałem wówczas w Polskiej Żegludze Bałtyckiej i często opowiadałem mu o pracy na promach. Potem jednak wszystko mu przeszło, marzył o studiach prawniczych. Pierwsze podejście mu nie wyszło, nie dostał się z braku miejsc, więc wybrał bibliotekoznawstwo. Traktował to jako azyl przed wojskiem – mówi pan Marek. Ojciec Sebastiana wciąż zastanawia się, co by było, gdyby jednak trafił do wojska. – Kto wie, może jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, tak jak to było w „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego, fenomenalnym filmie z udziałem Bogusława Lindy. Tam też doszło do eksplozji samolotu...” – zamyśla się pan Marek.

Po roku bibliotekoznawstwa na łódzkiej uczelni Sebastian dostał się na wymarzone prawo na Uniwersytecie Gdańskim. Jako świeżo upieczony radca prawny, dostał pracę rzecznika prezydenta Kołobrzegu. Był ambitny, pracowity i wkrótce awansował na wiceprezydenta. Zanim zapisał się do Platformy Obywatelskiej, działał w Unii Wolności a wcześniej w Kongresie Liberalno-Demokratycznym. W 2001 roku startował w wyborach do sejmu. Bezskutecznie. Udało się w następnej kadencji – do sejmowego hotelu przeprowadził się w 2005 roku. Wybrano go również na kolejną kadencję.

Dał popalić w ping-ponga

Jego oczkiem w głowie był klub piłkarski Kotwica Kołobrzeg, w którego zarządzie zasiadał przez dwa lata. – Pasjonował się piłką nożną, ale nie tylko. Był świetny w ping-pongu, jeździł na turnieje i często śmialiśmy się, że Sebek znów dał popalić swoim konkurentom – mówi ojciec.

Po śmierci posła radni Kołobrzegu zdecydowali, by nowo budowanemu stadionowi miejskiemu nadać imię Sebastiana. – Sebek na pewno by się z tego ucieszył – mówi szeptem ojciec. Do dziś nie może sobie darować, że przeżył syna. Tym bardziej, że rok wcześniej, 11 kwietnia 2009 roku, zmarła jego mama Maria, babcia Sebastiana.

Ostatni raz widzieli się cztery dni przed katastrofą, a wcześniej spędzili ze sobą ostatnią Wielkanoc. Żył w ciągłym biegu, nawet w czasie świąt. Gdy w wielkanocną niedzielę usiadł przy stole i ojciec poczęstowałem go jajkiem, zapytał: Tato, to ty o takich rzeczach pamiętasz?

W telewizji na pasku ofiar był mój syn

10 kwietnia 2010. Sobota. Marek Karpiniuk zaplanował sobie poranną kąpiel. Leżał w wannie, nie przeczuwając, że jego syn nie doleciał na uroczystości katyńskie: - Syn bardzo przeżywał ten wyjazd, chciał lecieć, by na własne oczy zobaczyć mogiły polskich oficerów. Kilka dni przed wylotem kupił sobie płytę DVD z „Katyniem” Andrzeja Wajdy. Żył tym tematem.

Potem – jak mówi pan Marek – wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie.- O dziesiątej wyszedłem z łazienki i usłyszałem telefon. Patrzę, a tu cała lista nieodebranych połączeń od znajomych i rodziny. Pomyślałem: pewnie ktoś umarł. Włączyłem telewizor i wszystko stało się jasne, na pasku ofiar był mój syn.

Ojciec posła nie odbierał telefonów, nie oddzwaniał, zamknął się w pokoju syna. Do drzwi pukali sąsiedzi, ale nikomu nie otworzył. W końcu weszli do mnie niego przez balkon. Walili w drzwi tak długo, że podszedł do szyby. W głowie świdrowało mu jedno zdanie: „Dlaczego nie spotkało to mnie, przecież to nienormalne, by ojciec przeżył syn. Nigdy z tym się nie pogodzę”.

Do Moskwy, by zobaczyć syna, nie poleciał. Na początku chciał, ale znajomi go przekonali, żeby zapamiętał swoje dziecko tak, jak widział je ostatnim razem. Dzięki Karolinie, wieloletniej partnerce Sebastiana, jakoś przetrwał najgorszy czas. Najtrudniej było na lotnisku wojskowym, na którym wylądowały trumny, i w ogromnym namiocie na Torwarze. – Przy każdej trumnie paliły się znicze, a w tle szloch. Pamiętam, jak podeszła do mnie jedna z kobiet, z obsługi tej uroczystości i zaczęła płakać. Mówiła, że Sebastian był jej ulubionym posłem.

Karolina - miłość życia

Pół roku przed tragedią „Fakt” opublikował sesję zdjęciową Sebastiana i Karoliny. Uśmiechnięci, szczęśliwi pozowali do zdjęć na plaży. On w białej koszulce i jasnych dżinsach, ona w białej sukni. Opowiadał wówczas o swojej miłości, która zaczęła się 17 lat wcześniej. Piękną brunetkę poznał na dyskotece. – Przyciągała spojrzenia wszystkich mężczyzn. Ale postanowiłem spróbować. Byłem tak bardzo oszołomiony, że nawet nie pamiętam, przy jakich piosenkach tańczyliśmy. Wiem tylko, że to były bardzo wolne kawałki – opowiadał „Faktowi”.

Karolina mieszkała w jego rodzinnym Kołobrzegu, więc poseł wracał co weekend. – Wiem, że chciał uwić z nią gniazdo. Terminu ślubu dokładnie nie określił, ale wiem, że miał się niedługo ożenić. Potwierdzali to zresztą jego przyjaciele – tłumaczy pan Marek.

Zostałem radnym dzięki niemu

Pan Marek wie, że to dzięki synowi udało mu się wygrać wybory samorządowe i zostać radnym. - Ludzie nadal wspominają go, mówią, że dla Kołobrzegu zrobiłby wszystko. To miasto było taką jego perełką. Wiem, że nie mogę go zawieść.

Wspomnienia zebrała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (1)