Ścięcie Dantona piłą mechaniczną
Czy Jan Klata naprawdę wierzy, że rewolucja u bram?
Gdy w roku 1975 Andrzej Wajda dał „Sprawę Dantona” na otwarcie Hübnerowskiego Powszechnego, dyskutowano o rewolucji francuskiej, choć wszyscy wiedzieli, że chodzi o październikową. Spór między ideowym maksymalizmem wiodącym wprost ku terrorowi a cynicznym pragmatyzmem zdawał się modelowy dla każdego działania przeobrażającego świat. A nad Wisłą właśnie czekano na przeobrażenia – stąd zapał w roztrząsaniu postaw Dantona i Robespierre’a. Nie bez sympatii dla lodowatej czystości ideowej tego ostatniego; dopiero po doświadczeniach Solidarności Wajda w filmie „Danton” przydał Nieprzekupnemu rysów kompromitujących.
Co może znaczyć „Sprawa Dantona” 30 lat później, gdy hasło „rewolucja u bram” zda się służyć jedynie podniesieniu nakładów książek lewych ideologów, skądinąd świetnie zakorzenionych w establishmencie? Może na przykład ewokować błazeństwo. Jeśli niepozbawione empatii wobec bohaterów – czemu nie? Do najlepszych w dorobku Jana Klaty należały te spektakle, w których pozujący na twardziela reżyser patrzył na swe postacie czule, choć i krytycznie zarazem. Gdzie pokazywał szamotaniny, pozy i kompromitacje raczej z melancholią niż z jadem – w „Rewizorze”, w „Córce Fizdejki”.
Tak jest i tu, gdy Robespierre i Danton tłuką się nie tyle o idee, ile o przywództwo w stadzie. Głuszce na tokowisku: patetyczni, cyniczni, infantylni. Albo gdy Robespierre upokarzająco, wszystkimi zmysłami walczy o duszę pięknego dzieciaka Kamila Desmoulinsa. Świetne role. Marcin Czarnik (Robespierre) staje się jednym z najważniejszych aktorów pokolenia: silnym i plastycznym, z przywódczą charyzmą. Wiesław Cichy (Danton) potwierdza swoją mocną pozycję. Szkoda, że Bartosz Porczyk sprowadził Desmoulinsa do karykaturalnego wymiaru płaczliwego słabeusza. Ależ by się zezłościł Stefan Meller, który o Desmoulinsie napisał świetną książkę. Karykaturalni i plakatowi są też inni uczestnicy zdarzeń: Fouché-, Saint‑Just, Fouquier. Cóż, do nikczemnych wymiarów politycznego aktorstwa już nas przyzwyczaili współcześni. Klata złośliwie portretuje ich pustosłowie, dezynwolturę, intryganc-two, tchórzostwo. Płaskość figurek może denerwować, ale nie przeszkadza, skoro mechanizmy pokazane są klarownie, a całe widowisko mimo
potwornych wymiarów (trzy godziny ciurkiem) biegnie wartko i dynamicznie.
I można by długo komplementować ten kabaretowy (chwilami poważniejący) maraton, gdyby nie ocean tandety podmywający go zewsząd. Gdyby nie biegunka pomysłów, począwszy od umieszczenia akcji wśród slumsów, co sugeruje targowy czy wręcz podwórkowy wymiar sporów, po depilację nóg Dantona, wygłupy Kingi Preis w chuście rewolucyjnej Marianny, rockowe pląsy polityków, wymyślny okręt na peruce Louise Danton w drodze na uroczystość ścięcia męża... Łącznie ze spalinowymi piłami w rękach jakobinów.
Może temat niekoniecznie zasłużył na dziecinadę? Ale kto dziś zniesie taką porcję dramatycznej gadaniny, jaką w 1929 roku zafundowała Przybyszewska*? Za to w tsunami efektów giną niedyskretne pytania. Czy Jan Klata rzeczywiście wierzy, że piły mechaniczne już grzeją silniki i gdzieś tli się ogień rewolucji? Czy to tylko taka sobie demagogia, jaja z polityki? W ubiegłym wieku spór Dantona z Robespierre’em rozpalał oglądających jak najlepszy thriller, bez podpórek. Aliści wtedy jeszcze wierzono w historię.
Jacek Sieradzki
„Sprawa Dantona” Stanisławy Przybyszewskiej, opracowanie tekstu i reżyseria Jan Klata, dramaturgia Sebastian Majewski, scenografia Mirek Kaczmarek, ruchy sceniczne Maćko Prusak, Teatr Polski we Wrocławiu