Scenicznym szeptem: Teatr postkoherentny
"Widzę, że moja modelka stoi już na podwyższeniu” – mówi Fior w II akcie „Operetki” Gombrowicza na chwilę przed rozpoczęciem balu.
Ale w spektaklu Michała Zadary (wrocławski teatr Capitol) akurat w tym momencie Albertynce znudziło się stać i legła sobie na galeryjce. Gombrowicz wprowadził też do akcji Proboszcza, który w III akcie, gdy szaleje burza dziejowa, udaje kobietę. W przedstawieniu zmieniono mu sutannę z proboszczowskiej na kardynalską; pewnie ładniej wyglądała w obrazku. Ale tekst został, jak był. „Kobieto w czerni, co ty?” – pyta Proboszcza Fior, choć purpura kostiumu wali po oczach.
GTW ogłasza konkurs wśród młodych teatrologów na teoretyczne uzasadnienie działań z cyklu „co innego widzę, co innego gadam”. Uzasadnienie to ma szansę położyć podwaliny pod nowy, ważny nurt poszukiwań współczesnej sceny. Zawczasu podpowiadamy nazwę: teatr postkoherentny. Teoretyk definiujący nowe zjawisko zauważy wszak, że koherencja, czyli zgodność opisu z jego przedmiotem, jest martwym atrybutem sztuki mieszczańskiej, zatem muzealnej. Zwycięzca konkursu otrzyma akredytację przy próbie bicia rekordu świata w liczbie przedstawień wyreżyserowanych przez jednego twórcę w trakcie jednego sezonu. Tę próbę Michał Z. ma zamiar podjąć, jak słychać, już w 2008 roku. Mówi się o 25 przedstawieniach, chociaż ambicje zawodnika sięgają wyżej. Usankcjonowanie postkoherencji jako metody twórczej może dodać mu skrzydeł.
GTW