Sawicka chciała zatuszować aferę finansową w PO?
Prokuratura bada, czy politycy PO nakłaniali świadków do milczenia w sprawie nieprawidłowości w finansowaniu swojej partii. Jedną z osób, która próbowała tuszować aferę miałaby być podejrzana o korupcję Beata Sawicka - wyjawił "Newsweekowi" jej były asystent.
Rzecz nie dotyczy głośnej sprawy przyjęcia łapówki przez Beatę Sawicką, ale procederu wyprowadzania pieniędzy z PO. O sprawie "Newsweek" pisał rok temu.
Tygodnik dotarł do zeznań byłego asystenta Beaty Sawickiej, obecnego radnego PO z warszawskiego Mokotowa - Łukasza Lorentowicza. Były asystent w swych zeznaniach obciążał Sawicką. Wszystko, co wiedziałem przekazałem prokuraturze. Po prostu nie mogłem milczeć - mówi "Newsweekowi" były asystent Beaty Sawickiej.
Radny w styczniu tego roku opowiedział śledczym o swojej roli w procederze wyprowadzania pieniędzy. Był on jednym ze "słupów" - osób, które użyczały swojego konta do transakcji finansowych - a na co dzień asystentem społecznym byłej już poseł Platformy Beaty Sawickiej.
W kwietniu 2006 r. Lorentowicz przyznał się Sawickiej, że na temat w wyprowadzania partyjnych pieniędzy rozmawiał z dziennikarzami. Mało tego, powiedział również, że nie będzie tej sprawy ukrywał.
Po ujawnieniu tej informacji posłanka kazała mu przyjść do siedziby sejmowego klubu Platformy. Lorentowicz opowiedział prokuratorom, że Sawicka najpierw rozmawiała z Grzegorzem Schetyną, a potem podeszła do niego i razem poszli sejmowym korytarzem w kierunku Senatu.
Była poseł kazała Lorentowiczowi natychmiast złożyć rezygnacje z funkcji jej asystenta społecznego. Jak wszedłeś między wrony, masz krakać tak, jak one - miała powiedzieć. Lorentowicz opowiedział śledczym, że później rozmawiał także z Mirosławem Drzewieckim. Polityk miał go też namawiać by nie nagłaśniał całej sprawy. Rzeczywiście, nakłaniano mnie bym milczał - potwierdza Lorentowicz.
Przed rokiem "Newsweek" pisał o wyprowadzaniu partyjnych pieniędzy z Platformy Obywatelskiej. Dwóch działaczy PO miało wystawiać fikcyjne zlecenia na rzecz PO. Fikcyjne umowy podpisywane były w większości z młodymi ludźmi - wolontariuszami, którzy chcieli związać się z Platformą w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej. Na ich konta trafiały pieniądze z partyjnej kasy za zlecenia, które istniały tylko na papierze, albo których wartość była zawyżana.
Konta bankowe wolontariuszy służyły tylko do wyprowadzenia pieniędzy, dlatego też ich właścicieli nazwano potocznie "słupami". Sumy z ich bankowych rachunków trafiały następnie do dwóch działaczy PO: Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza - pomysłodawców procederu. Ten pierwszy był asystentem sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny, a drugi prawą ręką posła Mirosława Drzewieckiego, skarbnika partii.
O sprawie znowu zrobiło się głośno w drugiej połowie września. W trakcie kampanii wyborczej prokuratura i policja masowo zaczęła wzywać na przesłuchania działaczy PO i jej woluntariuszy.
Maciej Duda