Samotny Dzień Zwycięstwa. Na moskiewskiej defiladzie nie będzie żadnych
130 pojazdów, 74 samoloty, 13 tys. żołnierzy. I ani jednego zagranicznego przywódcy. Tak będzie wyglądać tegoroczna Parada Zwycięstwa. To pierwszy raz od wielu lat, kiedy u boku Władimira Putina nie będzie żadnego gościa. - Defilada służy już wyłącznie propagandzie wewnętrznej - komentuje ekspert.
Pod względem rozmachu obchodów, z Dniem Zwycięstwa nie może się równać żadne święto w Rosji. Tym razem celebracje 9 maja będą trochę mniej spektakularne. Choć na Placu Czerwonym wciąż pojawią się tysiące żołnierzy i weteranów, a czołgów, rakiet i techniki wojskowej będzie w bród, po raz pierwszy przynajmniej od 2008 roku na trybunie honorowej nie zjawi się ani jeden zagraniczny przywódca.
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow informował jeszcze tydzień przed defiladą, że w tym roku nie wysłano żadnych zaproszeń dla przywódców z zagranicy. Ani słowem nie wspomniał jednak o przyczynach. To niezwykła sytuacja, bo dotąd zawsze miała międzynarodowy wymiar. Choć po aneksji Krymu do Moskwy nie fatygują się już zachodni przywódcy (w 2015 roku swój przyjazd odwołał nawet Kim Dzong Un), a lista gości znacząco zmalała - zarówno co do liczby, jak i statusu przywódców - Rosja pilnowała, by na Placu Czerwonym zawsze była choćby namiastka międzynarodowego towarzystwa.
W 2017 roku byli to wierni sojusznicy Kremla, m.in. prezydenci Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew i Mołdawii Igor Dodon. Rok później na defiladzie pojawili się premierzy Izraela i Serbii, Benjamin Netanjahu i Aleksandar Vuczić.
Zobacz także: Emocje wokół książki Piątka o Morawieckim. Tomczyk komentuje
Defilada na użytek wewnętrzny
Dlaczego w tym roku nie będzie nikogo? Ta zagadka nurtuje komentatorów.
- To naprawdę dziwne, nie przypominam sobie takiej sytuacji - mówi WP Andrew Roth, wieloletni korespondent "New York Timesa" i "Guardiana". - Być może Putin wstrzymuje się z zaproszeniami, by zorganizować większe obchody w przyszłym roku na 75. rocznicę zakończenia wojny. A może po prostu obraził się za to, że nie został zaproszony na 75-lecie lądowania w Normandii. Jestem pewien, że gdyby chciał, zawsze mógłby sprowadzić do Moskwy kogoś takiego jak Dodon czy Nazarbajew - dodaje.
Zdaniem Marty Kowalskiej, analityk z Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji, w obliczu bojkotów imprezy przez zachodnie państwa, defilada stopniowo zmienia swój charakter. Defilada zawsze miała na celu zaprezentowanie światu rosyjskiej siły i pokazanie najnowszych zdobyczy techniki (w ubiegłym były to m.in. hiperdźwiękowe pociski kindżał). Ale w obliczu spadających notowań Władimira Putina, Kreml zaczął skupiać się bardziej na przekazie wewnętrznym.
- Defilada z okazji 9 maja przestała być wykorzystywana do propagandy miedzynarodowej. Służy wyłącznie propagandzie wewnętrznej, skierowanej do obywateli rosyjskich. O przyszłości tej tendencji będziemy mogli więcej powiedzieć za rok, bo wtedy przypada okrągła, bo 75. rocznica - mówi Kowalska.
Podobne wnioski wyciągają inni kometatorzy, którzy zwracają uwagę, że obchody Dnia Zwycięstwa z każdym rokiem nabierają bardziej politycznego charakteru.
"Z głównie wspomnieniowego rytuału związanego ze pamięcią o ogromnych stratach poniesionych podczas wojny, Dzień Zwycięstwa stał się pretekstem do przypominania o militarnym triumfie Stalina i potwierdzeniu militarnego statusu dzisiejszej Rosji, dziedziczki zwycięskiego państwa sowieckiego" - napisał w gazecie "Wiedomosti" historyk Gleb Moriew.
"W miarę jak przebiega ta transformacja coraz mniej jest to globalna celebracja zwycięstwa państw alianckich nad faszyzmem, a coraz bardziej element państwowej propagandy i wewnętrznej debaty" - podsumowuje uczony.
Przeczytaj również: Szczyt Putin-Kim we Władywostoku. Pierwsze takie spotkanie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl