Samoobsługa, pomidorówka i zeszyt. Tu wczasy wyglądają tak, jak przed laty© WP.PL | Maciej Stanik

Samoobsługa, pomidorówka i zeszyt. Tu wczasy wyglądają tak, jak przed laty

Piotr Barejka
21 lipca 2019

Nie ma w tym ośrodku komputera, tylko zeszyt z rezerwacjami. Wciąż te same twarze, bo od trzydziestu lat są ci sami goście. Raz przyjechali i tak zostali. Wolą swoje przyczepy i jezioro niż wczasy w ciepłych krajach.

Artykuł jest częścią naszego redakcyjnego cyklu #JedziemyWPolskę

Najpierw ruszamy do Płocka. Przekonani, że tak najszybciej dojedziemy do Koszelówki. Autobus staje na tyłach szarego budynku, w którym działa całodobowy kebab. To dworzec, na którym się przesiadamy.

Tym razem łapiemy podmiejski autobus. Jeździ rzadko, bo parę razy dziennie. Rozkład to raczej biała, pusta kartka. Wysiadamy niedaleko pętli, ale dla nas to nie koniec. Teraz spacer, piechotą przez las i pola. Niemało, bo trzy kilometry.

I tak docieramy wsi nad jeziorem. W lesie widać bramę, za nią stróżówkę, ale zamknięta jest na głucho. Tylko kartka informuje, że recepcję przeniesiono do bufetu.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Podróż w czasie

Dalej stoją domki, które pamiętają jeszcze pracownicze wczasy. Małe i kwadratowe. Przed jednym czterech mężczyzn gra w karty. Palą papierosy, przekrzykują się nawzajem. Oskarżają, kto tym razem kantował. I po chwili zgadzają, że czas na kolejną partię.

Obok jest stołówka, a za jej progiem inna epoka. Napis na ścianie upomina, żeby odnieść naczynia. Pod żadnym pozorem nie wynosić na zewnątrz. Pełna samoobsługa. Kucharki wykrzykują numery, goście odbierają posiłki. Na stołach ceraty, na talerzach schabowe i pierogi.

- To są rzeczy stare, ale one funkcjonują - stwierdza Marlena. - I to bardzo dobrze.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Siedzi przy jednym ze stolików. Jest córką właściciela, ale niemal wszystko ma tu pod kontrolą. Przed nią leży zeszyt, kreśli w nim krzyżyki i stawia kreski. W różnych kolorach, niektóre zamazuje korektorem. Tak wiadomo, który domek jest zajęty, przez kogo i na jak długo.

- Nie było pomysłu, żeby tak zostało - oznajmia. - Nikt nie planował się nie zmieniać, to wyszło naturalnie.

Zeszyt został, bo wszystko widać w nim tak, jak należy. Właściciel wyszedł z założenia, że po co zmieniać coś, co działa. Mniejsza z tym, że wygląda na przestarzałe. Restauracja też jest, jaka była. Nie ma kelnerów, nie ma plazmowych telewizorów. I nigdy nie będzie. Za to mówią, że schabowy pierwsza klasa. Szefowa kuchni wie, co robi.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Aleja gości zasłużonych

Niektórzy jak przyjechali raz, to zostali na trzydzieści lat. Przez ten czas dorobili się własnych domków. Właściwie to przyczep, które dobudowane mają domki. Tak, że przyczepa stanowi jeden z pokoi, na froncie są zadaszone ganki, pod nimi stoliki i ławy.

- My to jesteśmy weterani! - śmieje się Mietek.

Jeździł tu jeszcze wtedy, gdy wczasy były pracownicze. Rok w rok, raz w domku, raz w przyczepie. Potem system upadł, wczasy się skończyły. Ośrodek zmienił właścicieli, ale on został. Tyle że jako emeryt.

- Zakotwiczyliśmy się tu naszą przyczepą - oznajmia.

Nie ciągnęło go na wczasy gdzieś indziej. Zresztą nie był w tym sam, bo domków stoi w rzędzie kilka. Śmieją się, że to aleja zasłużonych. Wszyscy znają wszystkich, spędzają tutaj całe miesiące. I o to w tym miejscu chodzi, mówią. O ludzi.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

- My się tu zaprzyjaźniliśmy - mówi Elżbieta, sąsiadka Mietka. - Przykro, że wiele osób już nie żyje.
- Miło się witać, przykro się żegnać - wtóruje jej Mietek.

Nie znali się wcześniej, ich przyjaźnie zaczęły się właśnie tutaj. Od przyczep, które ustawiali obok siebie, od dansingów, na które razem chodzili. Na pierwszy przyszli w piżamach, bo nawet nie wiedzieli, że to taka impreza.

Mężczyzn łączyły też ryby. W jeziorze pływa ich pełno, a oni łowią je namiętnie. No i we wszystkich jeziorach są te same, tłumaczą. Dlatego nie ma powodów, żeby jeździć gdzieś indziej.

Płacę, więc wymagam

Wokół nich czasem zatrzymują się ci, którzy przyjadą jednorazowo. Mało ich, bo ośrodek raczej przyciąga tych, którzy go znają. Właściciele inwestują w reklamę niewiele, nie ma go na portalach, gdzie rezerwuje się noclegi. Bywa, że ci nowi nie odnajdują się w klimacie.

- Jak rozmawiam przez telefon, to słyszę, z kim mam do czynienia - mówi Marlena. - Czuję, czy tej osobie będzie się tu podobać, czy nie.

Niektórzy przywykli do tego, żeby wymagać. Przecież oni płacą, więc im się należy. Byli wcześniej gdzie indziej, widzieli, jak powinno być. Mają więc pretensje o to, że w łazience chodzi pająk, że na stołach cerata a nie obrus.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

- Jeśli ktoś ma takie pretensje to mówię, że zapraszam do Belwederu, tam na pewno nie będzie pająków - śmieje się. - Tutaj jest las, śpiew ptaków, więc pająki też są.

To miejsce, w którym nie ma pędu. Raczej takie, gdzie telefon się wyłącza. Nie odnajdą się ani imprezowicze, ani ci, którzy wymagają nadzwyczajnego komfortu. Bywa, że Marlena komuś odmówi, wyczuje, że to nie klient dla nich.

Pani ściszy te ptaki

Jednym z reliktów dawnych lat jest radiowęzeł. Przez rozwieszone na drzewach głośniki lecą informacje o tym, co dzisiaj na obiad, a solenizanci otrzymują imieninowe życzenia. Komunikaty poprzedza jednak piosenka. Ta sama od lat, nagrana specjalnie dla ośrodka.

Zanim wybrzmią jej skoczne rytmy, przez chwilę słychać z głośników śpiew ptaków. - Czy może pani wyłączyć te ptaki, żeby tak głośno nie śpiewały? - Denerwował się jeden z gości. - Bo ja spać nie mogę - tłumaczył, a Marlena była w szoku.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Innym razem ciszę na pomoście zakłóciły terenowe samochody. Wędkarze patrzyli, jak z przyczep zjeżdżają do wody skutery i motorówki. Dziwili się, bo wcześniej takich maszyn tu nie widzieli, a woda przecież płytka.

- Wszystkie ryby spłoszyli, nowobogaccy - prycha wędkarz, który stoi na pomoście.

Napisali wtedy petycję, bo kto to widział, żeby po tym jeziorze motorówką pływać. Wkrótce o wszystkim dowiedział się marszałek. Wydał zakaz, więc takim sprzętem nikt tu pływać nie będzie. Ryby znów zaczęły brać, jak brały.

Spokój weteranów zakłócają też ci, którzy oblegają jezioro w soboty i niedziele. Gdy jest ciepło, zjeżdżają z okolicznych miast i wsi, całymi rodzinami, grupami znajomych.

Przyjechała raz, została na lata

Wciąż jednak bywa tak, że przypadkowy gość przyjedzie raz, a zostanie na lata. Tak jak pewna pani w zeszłym roku. Wiecznie zajęta, zapracowana, cały czas pod telefonem. Jeździła po całym kraju, ale w okolicach ośrodka tak rozbolała ją głowa, że musiała znaleźć miejsce na nocleg.

- Miałam wszystko zarezerwowane - wspomina Marlena. - Tylko jeden domek wolny, ale to taki, który trzymamy dla konkretnych klientów.

Nie wynajmowali go nikomu, bo odstawał od reszty. Nie miał łazienki, wewnątrz tylko łóżka, szafka. Kiedyś była to sklepowa altanka, ale jednym gościom tak przypadła do gustu, że nocowali w niej regularnie.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

- Aż mi głupio proponować - powiedziała Marlena do niespodziewanego gościa. - Pokażę ten domek i sama pani zdecyduje.
- Nie ma problemu - usłyszała w odpowiedzi.

Przeszły do domku, a pani zdecydowała, że zostanie na noc. Na drugą noc Marlena przeniosła ją do przyczepy, bo akurat się zwolniła. Potem jej pobyt przedłużył się o kolejny dzień, tydzień, aż do dwóch tygodni. Koniec końców kupiła swoją przyczepę, którą parkuje tu na stałe.

- Ktoś, kto chce wypocząć, to wypocznie - stwierdza Marlena, - Nie potrzeba do tego luksusów, plazmy i klimatyzacji w domku.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Z rodziną nie ma, jak z ludźmi tutaj

Kolejni weterani mieszkają kawałek dalej, w rogu terenu ośrodka. To Kazimierz i Danuta, na wczasach rok w rok od dwudziestu lat. Też dorobili się domku, w którym jeden pokój to przyczepa. Przyjeżdżają do niego z Łodzi.

- Co robić w blokach? W tym smrodzie? - prycha Kazimierz.

Jak reszta jest zapalonym wędkarzem, co rano wychodzi na ryby. Biorą płotki, okonie, czasem liny. Potem smażą je na obiad. Siedzą przed domkiem, jedzą, rozwiązują krzyżówki. I tak przez parę miesięcy.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

- Ale tu jest tak, że jeden drugiemu pomaga - stwierdza Danuta.
- Nie mamy samochodu, to sąsiad podjedzie, zabierze do sklepu, coś podrzuci - mówi Kazimierz.
- Tak z rodziną się nie żyje, jak tutaj z ludźmi - stwierdza Danuta. - Wie pan, z rodziną to bywa różnie. Dobrze na zdjęciu, o ile fotograf umie.

Dworzec widmo

Wśród stałych bywalców przerażenie wywołał moment, w którym na płocie zawisło ogłoszenie. Właściciele chcą sprzedać ośrodek. Przychodzili, pytali, prosili, żeby może jeszcze się zastanowić. I ogłoszenie zniknęło. Choć właściciele szepczą, że chęci niekoniecznie.

Gdy ruszamy w drogę powrotną, to okazuje się, że najszybsza droga z Warszawy do Koszelówki wcale nie prowadzi przez Płock. Można jechać z Gąbina. I tam właśnie odwozi nas Marlena.

- Ale nigdy nie widziałam, żeby coś z tego dworca odjeżdżało - śmieje się, gdy mknie po zakrętach.

Rzeczywiście wygląda tak, jakby zapomnieli o nim wszyscy. Nie tylko kierowcy, ale i władze miasta. Tylko widok paru osób z torbami zdradza, że coś może odjechać. Po chwili przed budynkiem staje niewielki autobus. Wypełnia się do ostatniego miejsca.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

#JEDZIEMYWPOLSKĘ

Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy dziejesie.wp.pl