Samochód jako narzędzie zbrodni. Pan Rafał musiał powiedzieć synowi, że mamy już nie ma
Z ust żony kiedyś usłyszałem: "wiesz co, ja to z tobą bym się chciała zestarzeć". Nie udało nam się - mówi Rafał Nowak w rozmowie z Wirtualną Polską. Jego żona zmarła dwa dni po wypadku, spowodowanym przez pijaną kierującą. Prokurator oskarżył Annę K. o zabójstwo. W piątek ruszył jej proces.
Tragedia wydarzyła się 28 maja 2022 roku o poranku w Krasnymstawie. Masywną toyotę rav4 prowadziła Anna K. Kompletnie pijanej kobiecie udało się przejechać ze Świdnika do Krasnegostawu. Miasta dzieli prawie 50 kilometrów. Na sklepowym parkingu uszkodziła dwa samochody. Kilka minut później, na ulicy Kościuszki, najpierw zahaczyła o zaparkowane auto, a następnie wjechała w rowerzystkę z dzieckiem w foteliku.
W piątek w sądzie w Zamościu ruszył proces 60-letniej kobiety. Grozi jej nawet dożywocie, bo prokuratura oskarżyła ją o zabójstwo rowerzystki, 45-letniej Agnieszki, żony pana Rafała. Śledczy oskarżyli Annę K. także o usiłowanie zabójstwa dziecka. To właśnie mały Ignaś jechał z panią Agnieszką w foteliku na rowerze.
Prokurator Daniel Czyżewski w akcie oskarżenia stwierdził, że oskarżona swoim postępowaniem przewidywała i godziła się na możliwość zabicia pokrzywdzonej. Badanie wykazało, że w momencie zdarzenia miała 3,5 promila alkoholu w organizmie. W sądzie Anna K. powiedziała, że w sobotni poranek wracała od koleżanki, gdzie piła alkohol do późnej nocy. Potrącona przez nią pani Agnieszka osierociła czwórkę dzieci: oprócz syna, trzy starsze córki.
"Samochód w rękach nietrzeźwej osoby to narzędzie zbrodni"
Paweł Buczkowski, Wirtualna Polska: Pana syn w chwili wypadku miał trzy lata.
Rafał Nowak: Tak, 18 kwietnia Ignaś skończy cztery latka.
Pyta o mamę?
Psycholog poinstruował mnie, żeby opowiedzieć mu całą prawdę. Powiedziałem, że jechał z mamą rowerem i był wypadek. On wtedy mówi, że była "niedobra baba". A ja mu mówię: "kobieta jechała samochodem i wjechała w was. Ty przeżyłeś, a mama żyła jeszcze dwa dni i umarła. Mamy nie ma i mamy nie będziesz już miał tu na ziemi". Ale on wie, że mama jest w niebie. Patrzy na słoneczko, pokazuje paluszkiem, że tam jest mama.
Jak wyglądał dzień, kiedy doszło wypadku?
Zapowiadał się bardzo przyjemnie. To była sobota, żona miała w tym dniu wolne, bo pracuje od poniedziałku do piątku. W czwartek było święto mamy, starsza córka przyjechała z Lublina. W niedzielę miał być obiad rodzinny, zaprosiliśmy teściów. Rano pojechałem na zakupy, a jak wróciłem, żona była w kuchni. Wypiliśmy razem kawę. To była taka bardzo przyjemna rozmowa przy stole. Teraz sobie myślę, że to była rozmowa pożegnalna. Potem żona wzięła syna na zakupy. Ma swój samochód, ale wybrała rower, bo stwierdziła, że jest ładna pogoda. Mieszkamy w Krasnymstawie - małym miasteczku, wszędzie blisko, sam też często jeździłem po syna do żłobka rowerem. Ja po naszej rozmowie pojechałem do wulkanizatora, żeby zmienić opony. Pamiętam, że w warsztacie odkręcili mi jedno koło, a tu nagle dzwoni telefon, numer nieznany. Ktoś zapytał, gdzie jestem. Usłyszałem tylko, żebym szybko przyjeżdżał, bo żona miała wypadek. Jak dojechałem, to żony już na miejscu nie było, zabrała ją karetka. Ignaś był w drugiej karetce, cały we krwi. Mówił: "tata, ja chcę do domu, do mamy". Na miejsce przyleciał po niego śmigłowiec ze szpitala z Lublina. Lekarz go odebrał, ja nie mogłem polecieć.
Syna udało się uratować.
Później rozmawiałem z lekarzem, który powiedział, że jak śmigłowiec dolatywał, to syn już im drętwiał. Jakby go wzięli do najbliższego szpitala w Krasnymstawie, to Ignasia by nie było, nie przeżyłby tego.
Przez dwa dni lekarze walczyli o życie żony.
Mieliśmy nadzieję, że z tego wyjdzie. Jesteśmy rodziną religijną, byliśmy nawet zawierzyć się Matce Bożej, żeby stał się cud. Najpierw żona została zabrana do szpitala w Krasnymstawie. Ale jej stan był krytyczny i zdecydowano o przewiezieniu do Lublina. Rano w niedzielę wziąłem trzy starsze córki, żeby zobaczyły się z mamą. Ale teściowej w szpitalu powiedzieli, żeby dzieci nie brać do mamy, bo widok jest naprawdę... Chociaż zaraz po wypadku najstarsza i średnia córka były na miejscu zdarzenia. Chwilę wcześniej jeszcze otwierały mamie bramę, jak wyjeżdżała rowerem.
Co pan czuł, kiedy słuchał w piątek w sądzie wyjaśnień Anny K.?
Ja tego tak nie analizuję. Nie wnikam w to, zostawiam to po prostu w gestii sądu. Ona mnie przeprosiła wczoraj, ja przyjąłem te przeprosiny.
Anna K. mówiła w sądzie, że mimo spożycia alkoholu, wydawało jej się, że czuje się dobrze. Ale zanim wjechała w rower z pańską żoną i synem, to uderzyła w inne samochody.
Ona musiała być w takim upojeniu alkoholowym, że chyba po prostu była w innym świecie. Albo tak, jak ten świadek powiedział, który zeznawał, że ją diabeł prowadził.
Prokurator oskarżył Annę K. o zabójstwo i usiłowanie zabójstwa pańskiego syna. Zazwyczaj w przypadku wypadków powodowanych przez pijanych kierowców nie są stawiane aż tak poważne zarzuty. Uważa pan, że powinno to dziać się częściej?
Tak. Chociaż nie wiem, czy ona - mając 3,5 promila - zdawała sobie w ogóle sprawę z tego, co się dzieje. Czy to była jakaś rutyna, a może to już któryś raz z kolei tak robiła i wcześniej jej się udało? Takie poważne zarzuty to może też przestroga dla innych. Pan zobaczy, pojawiają się ostrzeżenia przed świętami na przykład, że będą patrole policji, ale ludzie to ignorują. Później się słyszy, ilu nietrzeźwych zostało zatrzymanych. Samochód w rękach nietrzeźwej osoby to jest jak narzędzie zbrodni.
Jak rodzina sobie radzi w tej trudnej sytuacji?
Nasze życie jest przewrócone do góry nogami. Wcześniej wszystko robiliśmy razem, teraz sam muszę sobie ze wszystkim radzić. Ale z dziewczynami wspieramy się od samego początku, korzystamy z pomocy psychologów. Kiedy czuję taką potrzebę, idę, rozmawiam, żeby się wygadać. Robię to, żebym dawał radę. Bo jak nie będę dawał rady, to dzieci nie będą miały ojca. Nie mają mamy, a jeszcze ojca by nie miały.
Jaka była pańska żona?
To była wspaniała kobieta. Taka subtelna, rzadko kiedy się denerwowała. Uśmiech jej nie schodził z ust. Zawsze była pogodna, radosna i uczynna. Ona kochała ludzi. Pracowała w handlu, więc miała styczność z innymi. Każdy, kogo spotykam tutaj na mieście po tym wszystkim, mówi, że to była naprawdę wspaniała osoba. Z jej ust kiedyś usłyszałem: "wiesz co, Rafał, ja to z tobą bym się chciała zestarzeć". Nie udało nam się.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski