Sąd zdecydował: ofiara ma zapłacić za wypadek
Sąd w Poznaniu najpierw skazał kierowcę, który spowodował śmiertelny wypadek, a po roku pieszego, który o mało co w nim nie zginął. Stało się to mimo braku jednoznacznych dowodów. Teraz Patryk Nowacki, który został inwalidą, jest pozwany o zapłatę ogromnego odszkodowania, a kierowca twierdzi, że jest niewinny.
15.12.2009 | aktual.: 16.12.2009 11:59
30 marca 2003 roku, skrzyżowanie ulic Warszawskiej i św. Michała w Poznaniu. 18-letni Marcin R. jechał w stronę ronda Śródka pożyczoną od dziadka hondą civic. W aucie wiózł przyjaciół. Za nim jechało drugie auto ze znajomymi. Nie zwolnił mimo znaku ostrzegającego o przecinających jezdnię torach (obecnie ich już nie ma). Honda uderzyła w grupę pieszych na pasie rozdzielającym jezdnie. Samochód, jak wyliczyli biegli, pędził 112 km/h na drodze, na której obowiązywało ograniczenie prędkości do 70 km/h. Ściął słup z sygnalizacją świetlną i wjechał na chodnik. Zatrzymał się dopiero na pobliskim drzewie. Zginęła wracająca z kościoła 65-letnia kobieta, a 18-letni Patryk Nowacki został ciężko ranny.
- Wszedłem na jezdnię wraz z kolegą na zielonym świetle. Gdy weszliśmy na chodnik, wjechał na niego samochód. Popchnąłem kolegę, który wpadłby pod auto, ale sam uciec nie zdążyłem. Dalej już nic nie pamiętam - tak wspomina chwile, które zmieniły całe jego życie.
Po dwóch latach sąd skazał Marcina R. za umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa, którego skutkiem było spowodowanie wypadku. Wyrok: 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat. W sentencji wyroku Patryk jest wymieniany jako jedna z ofiar wypadku. On sam był oskarżycielem posiłkowym na procesie kierowcy.
Rok później przed sądem stanął także pieszy. Kierowca i niektórzy świadkowie (głównie znajomi kierowcy hondy) zeznawali, że przed wypadkiem przez przejście przebiegali na czerwonym świetle jacyś piesi. Marcin R. próbując hamować, doprowadził do zablokowania kół auta i stracił nad nim kontrolę. Chociaż zeznania były skrajnie rozbieżne, i nikt nie wskazał jednoznacznie, że to właśnie Patryk przebiegał przez jezdnię, sąd skazał pieszego na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 4 lata i dozór kuratora. Z teorią o winie pieszych sprzeczny jest fakt, że przed sądem nie postawiono kolegi Patryka, który wraz z nim przechodził przez jezdnię przed tragedią.- Nie mam wątpliwości, że w tej sprawie nie było dowodów przesądzających o winie - uważa mecenas Jarosław Pruchniewski, który reprezentował pieszego w sądzie.
- Świadkowie zeznający na korzyść syna byli lekceważeni. Pomijano nasze wnioski, każda rozprawa była koszmarem - mówi pan Bolesław, ojciec Patryka. On sam ciężko przeżył proces i wyrok. Dostał już dwa zawały i przeszedł poważną operację serca. - Po wyroku mieliśmy już wszystkiego dość, nie chcieliśmy ponowienia koszmaru - tak tłumaczy rezygnację ze starania się o kasację.
Tymczasem w środę zapadnie kolejny wyrok dotyczący wypadku. Mąż zabitej kobiety wraz z rodziną pozwali firmę ubezpieczeniową kierowcy oraz pieszego o zapłatę 300 tys. zł odszkodowania. Mężczyzna był także świadkiem, ale jak nam powiedział, nie widział, że to Patryk przebiegał na czerwonym świetle. Dlaczego zatem go pozwał? - On został skazany. Działam na podstawie wyroku - tłumaczy Edward B.
Powołany przez sąd biegły stwierdził, że "gdyby pojazd jechał z prędkością przepisową, to miałby możliwość uniknięcia potrącenia pieszych, nawet gdyby pozwany wtargnął na jezdnię". Prawnik reprezentujący kierowcę i firmę ubezpieczeniową twierdzi jednak, że głównym winnym jest... Patryk. Dowodzi, że jeśli Marcin R. miałby już odpowiadać finansowo za wypadek, to co najwyżej w 30 procentach. Powołuje się na opinie biegłego, który stwierdził, że do blokady kół nie doszłoby, gdyby kierowca nie hamował.
- Jako niepełnosprawny i na dodatek skazany nie mogę znaleźć pracy. Kilka tysięcy złotych to dla mnie ogromna kwota, a co dopiero 300 tysięcy - mówi zrozpaczony 24-latek.
Młody mężczyzna jest na rencie. - Wypadek zniszczył synowi życie. Do dzisiaj odczuwa jego skutki, ma silne bóle, popada w depresję, nie może jeść - wylicza jego ojciec. Patryk po wypadku pół roku leżał w szpitalu. Wciąż wymaga leczenia i kosztownej rehabilitacji, na którą on (dostaje 475 złotych renty) ani jego rodzice nie mają pieniędzy. Kolejny rok czeka na skomplikowaną operację obu uszkodzonych kolan. Do dzisiaj wciąż śni mu się, jak wpada pod samochód.