Sąd: rzucił w recepcjonistkę kobrą, bo umierał
Krakowski sąd uniewinnił Leszka L., oskarżonego o narażenie recepcjonistki w przychodni na utratę życia lub kalectwo poprzez rzucenie w nią jadowitym wężem. Sąd uznał, że Leszek L. działał w stanie wyższej konieczności, by zmusić recepcjonistkę do działania, ponieważ umierał po ukąszeniu przez węża.
14.02.2007 17:15
Sąd nie mógł jednoznacznie ustalić, czy doszło do zagrożenia życia recepcjonistki. Zeznawała ona, że mężczyzna wrzucił węża przez okienko, że trzymał go nad głową i wymachiwał nim, w końcu - że schowała się za filarem i nie wie dokładnie, gdzie był wąż. Wspominała też, że od pacjenta czuć było alkohol (co zdementowali lekarze).
Sąd pierwszej instancji skazał oskarżonego na grzywnę. Wyrok sądu okręgowego brzmiał inaczej: To było działanie w stanie wyższej konieczności, ponieważ oskarżony nie miał innej możliwości, by zmusić inną osobę do działania. On de facto umierał - stwierdził sędzia.
Cała sprawa rozegrała się w styczniu 2004 r. Znany w Krakowie hodowca i znawca węży został poproszony przez dzielnicowego o interwencję w sprawie węża, leżącego w przejściu podziemnym w Krakowie.
Jak opowiedział Leszek L., wąż okazał się tropikalną kobrą azjatycką, która przy minusowej temperaturze nie powinna już żyć. Okazało się, że żyje. Kobra, włożona do kieszeni, ugryzła eksperta w rękę. Ten szukał ratunku w przychodni, w której jednak recepcjonistka nie spieszyła z udzieleniem mu pomocy i nie traktowała go poważnie.
Zdenerwowany pacjent, czując działanie trucizny, wyjął węża z kieszeni, by - jak twierdzi - pokazać, że nie żartuje mówiąc o ukąszeniu przez węża. Zaraz potem zemdlał. Został odwieziony do szpitala. Obecnie przebywa na rencie i ma niesprawną po ukąszeniu rękę.
Jak powiedział po ogłoszeniu wyroku Leszek L., po nagłośnieniu tej sprawy przez media zaczął być podejrzliwe traktowany w urzędach. Podczas rozprawy w sądzie ubezpieczeń społecznych na żądanie sędzi został nawet zrewidowany przez policję sądową, czy nie ma przy sobie węża.