Sąd: rzucił w recepcjonistkę kobrą, bo umierał
Krakowski sąd uniewinnił Leszka L., oskarżonego o narażenie recepcjonistki w przychodni na utratę życia lub kalectwo poprzez rzucenie w nią jadowitym wężem. Sąd uznał, że Leszek L. działał w stanie wyższej konieczności, by zmusić recepcjonistkę do działania, ponieważ umierał po ukąszeniu przez węża.
Sąd nie mógł jednoznacznie ustalić, czy doszło do zagrożenia życia recepcjonistki. Zeznawała ona, że mężczyzna wrzucił węża przez okienko, że trzymał go nad głową i wymachiwał nim, w końcu - że schowała się za filarem i nie wie dokładnie, gdzie był wąż. Wspominała też, że od pacjenta czuć było alkohol (co zdementowali lekarze).
Sąd pierwszej instancji skazał oskarżonego na grzywnę. Wyrok sądu okręgowego brzmiał inaczej: To było działanie w stanie wyższej konieczności, ponieważ oskarżony nie miał innej możliwości, by zmusić inną osobę do działania. On de facto umierał - stwierdził sędzia.
Cała sprawa rozegrała się w styczniu 2004 r. Znany w Krakowie hodowca i znawca węży został poproszony przez dzielnicowego o interwencję w sprawie węża, leżącego w przejściu podziemnym w Krakowie.
Jak opowiedział Leszek L., wąż okazał się tropikalną kobrą azjatycką, która przy minusowej temperaturze nie powinna już żyć. Okazało się, że żyje. Kobra, włożona do kieszeni, ugryzła eksperta w rękę. Ten szukał ratunku w przychodni, w której jednak recepcjonistka nie spieszyła z udzieleniem mu pomocy i nie traktowała go poważnie.
Zdenerwowany pacjent, czując działanie trucizny, wyjął węża z kieszeni, by - jak twierdzi - pokazać, że nie żartuje mówiąc o ukąszeniu przez węża. Zaraz potem zemdlał. Został odwieziony do szpitala. Obecnie przebywa na rencie i ma niesprawną po ukąszeniu rękę.
Jak powiedział po ogłoszeniu wyroku Leszek L., po nagłośnieniu tej sprawy przez media zaczął być podejrzliwe traktowany w urzędach. Podczas rozprawy w sądzie ubezpieczeń społecznych na żądanie sędzi został nawet zrewidowany przez policję sądową, czy nie ma przy sobie węża.