Sąd pozbawił go praw do syna za niepełnosprawność. Wygrał z Polską w Strasburgu
Państwo polskie przez prawie czterdzieści lat życia Kacpra Nowakowskiego zawsze wiedziało lepiej, co on, człowiek z niedziałającym przewodem słuchowym, może, a czego nie, co powinien, a do czego się nie nadaje. Starannie ignorując to, co sam Kacper myśli, czuje i chce. Ignorowanie kogoś takiego jak Kacper nie jest trudne: nie mówi, nie słyszy. Jakby Kacpra nie było.
30.01.2017 | aktual.: 31.01.2017 08:13
I może Kacper żyłby taki ignorowany, gdyby w tym jego życiu nie pojawił się Szymek. Kacper rękę przykłada do serca, potem palcem dotyka policzka i szybko kieruje rękę w dół. Dwa znaki PJM (Polskiego Języka Migowego). Krystyna, mama Kacpra, tłumaczy: „Mój syn. Jego syn, a mój wnuk”. Kacper uśmiecha się z dumą. Dla syna Kacper obudził w sobie wojownika. Gdy polskie państwo we wszystkich jego instancjach stwierdziło, że Kacper z racji niedziałającego przewodu, nie nadaje się na ojca, poszedł do Strasburga, do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I wygrał – sędziowie orzekli, że owszem, może być ojcem jak każdy facet. Mało tego, po raz pierwszy ktoś przyznał, że to skandal, co państwo polskie Kacprowi przez lata robiło.
Właściwie to nie do końca wiadomo, co się stało, że Kacper taki głuchy. „Nie, pani redaktor, nie ma w tym słowie nic złego. Głuchy czy niesłyszący to wszystko jedno, jeden znak. Dwa palce do ucha. Głuchoniemy - do ucha, a potem do ust”. Chyba dlatego, że był na mleko uczulony, a nic innego do karmienia dzieci wtedy nie było. Ciągle od tego mleka chorował, dostawał silne antybiotyki, które uszkodziły nerw słuchowy. Do takiego wniosku doszedł profesor Skarżyński, gdy się z nim konsultowali, czy Kacper ma szanse na wszczepienie implantu ślimakowego. Żadnych.
I choć już w dzieciństwie było wiadomo, że słuchu nie odzyska, państwo polskie wiedziało lepiej. Postanowiło, że dwuletni Kacperek ma się nauczyć normalnie mówić. Że nie słyszy – nie szkodzi. Jak się do niego będzie konsekwentnie mówić i każe mu patrzeć na usta, jakoś się nauczy. Nie nauczył się. Mama Krystyna sama uczyła migania jego i siebie – od innych głuchych, od ich rodziców. Znała środowisko, bo starsza córka Agnieszka jest, i już wtedy była, niedosłysząca. Mówi, że miała wtedy nadzieję, skoro państwo tak bardzo chce nauczyć Kacpra mówić, to może on będzie mógł pójść do normalnej szkoły. Do integracyjnej klasy – z polskim i migowym. Ale nic z tych rzeczy, w Polsce nie ma miejsca na takie fanaberie - mówili jej urzędnicy, gdy o taką klasę walczyła. „W końcu ją stworzyli, ale gdy Kacper był już nastolatkiem. Za wcześnie się urodził ten mój syn”.
Człowiek bez języka
Pojechał do ośrodka dla głuchych. Kacper miga "szkoła", a potem "smutek" i "samotność". W tym ostatnim znaku kciukiem pokazuje to oddalenie. Jeśli w skupieniu się w miganie „wsłuchać” nawet laik zaczyna dostrzegać tkwiące w znakach znaczenie. Gdy czajnik z wodą na herbatę zaczyna gwizdać, Zuzanka, słysząca bratanica Szymka, przychodzi i pokazuje wymowny dzióbek, gwizdanie. „PJM, pani redaktor, to język naturalny. Ma swoją własną gramatykę i składnię. Rzeczowniki miga się wolniej, czasowniki szybciej, żeby stopniować przymiotnik powtarza się znak” Ale w szkole uczą systemu językowo-migowego. To taka transkrypcja języka polskiego na migowe znaki, z polską składnią, gramatyką, zaznaczanymi po każdym słowie końcówkami. Bardzo tego systemu głusi nie lubią, zwłaszcza dzieci. Bo w języku migowym, gdy ktoś powie, że kotek pije mleczko, to on je pije tak – Kacper pokazuje znak na chłeptanie, przykłada dłoń do ust, jakby pił z niej wodę. A w systemie to on je pije tak - Kacper robi gest jakby przechylał szklankę. Kot
ze szklanki, idiotyzm. Bo taki jest czasownik "pić" i koniec. Ale słyszącym łatwiej jest migać w systemie.
Ech, na samo wspomnienie tej Kacpra szkoły mamie Krystynie stają łzy w oczach. Pierwszego dnia, gdy pojechali, to ona Kacprowi tłumaczyła, że to tylko na pięć dni, a i tak rozstać się nie mogli. Została do wieczora. I jak wieczorem taki inny szkrab zaczął za swoją matką łkać, a opiekunka go pacnęła w łepetynę raz i drugi, to Krystyna myślała, że albo sama do domu nie wróci, albo jego tak nie zostawi. „Ale matka tak myśleć nie może. Musi być odpowiedzialna, dbać, żeby dziecko było do życia przygotowane, zawód zdobyło”.
Więc Kacper wrócił na stałe do domu dopiero po trzynastu latach, jak miga, koszmarnych. Za to z dyplomem ślusarza w kieszeni. Dzięki niemu mógł pracować w zakładzie Bison-Bial, jak mama i brat, jako trzecie już pokolenie Nowakowskich w tej firmie. Dzielił swoje stanowisko z innym głuchym. Majster co prawda nie znał migowego, ale jak coś trzeba było wytłumaczyć, to wołał kacprowego brata z innego stanowiska albo mamę Krystynę prosili z biura. I wszystko dobrze szło. Kacper miga "praca", "dobra praca", "duma", "pieniądze". Kciukiem pociera palce wskazujący i środkowy. "Pieniądze" to, można by powiedzieć, znak międzykulturowy. Pracował do czasu, gdy się zakład Bison-Bial okazał mało rentowny. Ci mali, i rentowni bardziej, nie chcieli głuchoniemego ślusarza. Na sprawie w sądzie o rentę po ojcu, sędzia powie mamie Krystynie, oczywiście, jak większość słyszących, ignorując obecność Kacpra: ale syn tak ładnie wygląda... i oddali pozew. Gdyby Kacper jeździł na wózku albo był niewidomy, to by sędziemu odpysknął. A
tak… pokazuje gest rezygnacji.
Człowiek bez syna
Mama Krystyna, gdy Kacper wychodzi po dokumenty, w których mogę o tych sądowych perturbacjach poczytać, opowiada, że chociaż w życiu jej syna były inne dziewczyny, to żadna mu tak w głowie nie zawróciła jak ta Agnieszka. Poznali się jesienią, w Walentynki zaręczyli, a latem 2005 roku był ślub. Siostry koleżanki koleżanka. Niedosłysząca. Mocno. Bardziej niż się do tego przyznaje chyba. „Ja to, wie pani, po pewnym czasie już wiedziałam, że im bardziej ona przytakuje, że rozumie, tym bardziej nie rozumie”. Agnieszka, owszem, migowy znała, ale jak nie musiała, to nie migała. Jak Kacper chodził do jej rodziców, siedział jak na tureckim kazaniu. Nikogo nie obchodziło, że nie usłyszy, nawet jeśli będą krzyczeć. Ale kto by zwracał uwagę na takie drobiazgi przy tym szczęściu, którym był nowonarodzony Szymon. Te chwile, kiedy Kacper kołysał syna w ramionach. Karmił, przewijał. Najpiękniejsze dni. Rodziną cieszył się przez trzy tygodnie.
Po prostu im nie wyszło, nie udało się. Jak tysiącom par słyszących. Kacper miga - "porażka". Z maleńkim Szymkiem poszli do jej rodziców na Nowy Rok. Oni o czymś tam burzliwie dyskutowali, Kacper do dziś nie wie o czym i Agnieszka zdecydowała, że już zostaje. Mama Krystyna się zastanawiała, czy to nie przez nią. Bo ona zawsze chciała być troskliwa, ale nie nadopiekuńcza. Jak się pobrali i urodziło się dziecko, to chciała, by poszli mieszkać na swoje. Mieszkanie im odstąpiła siostra Agnieszka, starsza siostra Kacpra. Bo małżeństwo musi przecież mieć swój dom. Może przez to… „Ja go zawsze, wie pani, tak w kierunku samodzielności i odpowiedzialności pchałam”. I jak Agnieszka postanowiła zostać u rodziców, to mama Krystyna własnoręcznie spakowała synowi kilka rzeczy na zmianę i powiedziała: idź za nią, o rodzinę trzeba walczyć. I Kacper walczy. Jest facetem, ojcem, potrafi. Tylko kanał słuchowy ma nieczynny.
Człowiek bez praw
"Dom", "syn", "rodzina" to proste znaki migowe. "Postanowienie sędziego", "odwołanie", pokazuje Kacper, skomplikowane. Ale jak w słyszącym domu, gdzie życie koncentruje się wokół spraw w sądzie, wszyscy znają prawniczy żargon, tak i u Nowakowskich migają te trudne znaki biegle.
Kacper wrócił do domu, bo się rozchorował. Hashimoto, choroba tarczycy. Nieuleczalna, bez odpowiedniego leczenia niszcząca organizm. Skutkiem było pogorszenie nastroju, stany depresyjne. Ale gdy tylko doszedł do siebie – zaczął o kontakty z synem zabiegać. Od urodzenia niemal było wiadomo, że mały nie będzie dobrze słyszał. Jak bardzo niedobrze – mieli ustalić specjaliści. Kacper wiedział, że małemu wyznaczono badanie słuchu. Pojechali do poradni. Ojciec, po tygodniach niewidzenia wziął syna na rękę. Teść zaczął mu go wyrywać, mama Krystyna rzuciła się na pomoc. „Szymka chciałam bronić, pani redaktor, nie syna. Mój syn to kawał chłopa, bronić go nie muszę”. Teść ją odepchnął, poleciała na ścianę. Kacper postanowił, że idzie do sądu.
Mama Krystyna mówi, że głusi mają szczególną intuicję. Może dlatego, że nie słysząc słów, odbierają pozawerbalne sygnały. Z wielu białostockich prawników Kacper wybrał sobie mecenas Barbarę Skalimowską. Ją i tylko ją, tak się uparł, choć nie przypuszczali wtedy, że będzie trzeba do samego Strasburga iść. Bez niej by nie doszedł. Prawnik, któremu zależy tylko na pieniądzach, z Nowakowskim i jego renciną by się nie zadawał. Mecenas, której miękki głos jakby do sali sądowej nie pasował, też mówi, że Kacper to dla niej klient szczególny – może dlatego, że sama ma synów w tym wieku. I z każdym kolejnym postanowieniem, w którym państwo polskie orzekało tak, że włos się jeżył, stawał się jej bliższy.
Za pierwszym razem Kacprowi wyrok się nie podobał, ale pomyślał - trudno. I nawet mu do głowy nie przyszło, że jego, jako głuchego, dyskryminują. Po prostu niemowlak to wciąż, dla wielu, sprawa kobieca. On co prawda potrafił i kąpać, i przewijać, i się zająć, ale taki jedenastotygodniowy potrzebuje przede wszystkim matki. Więc ok - pokazuje. "Ok" w języku migowym to kółeczko z kciuka i palca wskazującego. Dostał widzenia raz w tygodniu, przez dwie godziny, pod nadzorem matki. Ale nawet z tym był problem. A to go nie wpuścili, a to wyrzucili. Chodził z siostrą, z mamą, z babcią. Czasem teściowie się jednak krępowali go nie wpuścić przy świadkach. Czasem i to nie pomagało. Nie miał zupełnie wpływu na to, jak Agnieszka Szymka rehabilituje, gdzie i czego go uczą. „To nie tak, wie pani, że wnuczek jest jakiś niezadbany. Zgrzeszylibyśmy tak mówiąc: jest ładnie rehabilitowany, wypieszczony. Jedyne czego mu brak to ojca”.
Nawet gdyby była żona nie robiła problemów, to i tak, jak Kacper policzył, tych godzin z synem byłoby w roku 96. Za mało, by Szymek nauczyłby się migać. A to oznaczało, ze nigdy nie pogadają o męskich sprawach, że nie pochwali syna za szóstkę w szkole. Nie wytłumaczy mu jak jeździ samochód i jak lata samolot. Kacper z namaszczeniem miga te znaki. Nikt tak jak głuchy nie rozumie, jak ważny jest wspólny język. Zresztą o jakiej więzi może być mowa, jeśli nawet przy tych rzadkich spotkaniach syn z jednego na drugie robił się coraz bardziej skrępowany. Widać było, że nie chce zrobić matce przykrości. Gdy Szymek miał lat pięć, jego tata znów poszedł do sądu.
Kacper chciał widzeń jak prawdziwy ojciec, żeby mógł go zabierać i żeby sąd zalecił Agnieszce terapię. Taką, po której by zrozumiała, że dziecko potrzebuje obojga rodziców. Agnieszka – chciała, by Kacpra sąd pozbawił praw rodzicielskich. I sąd de facto stanął po jej stronie. Ograniczył jego prawa ojcowskie, mimo że i sędzia, i opinia pań z RODK przyznawały, że w kontakty z synem jest mocno zaangażowany. I nie może być mowy o jakiejkolwiek Kacpra umyślnej winie. Ale przecież matka dziecka lepiej słyszy i lepiej mówi. I tylko czasami niedosłyszy. A ojciec jest głuchy.
Mama Krystyna pokazuje co lepsze „kwiatki” w sądowych aktach. A to, że Kacper nie powinien z synem wychodzić na ulice, bo jest głuchy. A to, że same panie z ośrodka przyznały, że do badania niesłyszącego byłby lepszy surdopedagog lub surdopsycholog, ale sąd nie widział takiej potrzeby. A to, że więź między synem a ojcem nie jest dość silna, bo do tej pory spotkań było zbyt mało.
Przed Trybunałem
Ponieważ sąd drugiej instancji podzielił zdanie sądu pierwszej, że niepełnosprawność Kacpra czyni z niego ojca drugiej kategorii, mecenas Skalimowska napisała im skargę do Strasburga. - Skarżący jest dyskryminowany jako rodzic i osoba niepełnosprawna – tłumaczyła sędziom z całej Europy, wyliczając kolejne konwencje międzynarodowe, jakie państwo polskie złamało – o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, o Prawach Osób Niepełnosprawnych. I szkody, jakie jej klientowi, ale przede wszystkim Szymkowi, dziś już 10-letniemu, wyrządziło. Ten Europejski Trybunał Praw Człowieka to była ostatnia nadzieja. Kacpra, gdy mecenas zadzwoniła, cała krew z twarzy odeszła. Pięści zacisnął i tak czekał, aż mama Krystyna skończy rozmawiać przez telefon. Trybunał orzekł, że sądy skupiły się na podkreślaniu bariery komunikacyjnej pomiędzy ojcem i synem, a nie na tym, jak ją pokonać. I to był błąd - za to należy się Kacprowi odszkodowanie. Sędzia z Węgier Andreasa Sajó pouczył też państwo polskie, że powinno nie tylko nie
przeszkadzać, ale także pomóc niepełnosprawnemu ojcu. Bo wobec obywatela ma także „obowiązki pozytywne”