Sąd nakazał "Wprost" przeproszenie prof. Andrzeja Ceynowę. "Pominięto fakt, że w 1977 r. odmówił on współpracy z SB"
• "Wprost", Stanisław Janecki oraz Dorota Kania mają przeprosić prof. Andrzeja Ceynowę
• W artykule z 2007 r. napisano, że współpracował on z SB
• Sąd: pominięto fakt, że w 1977 r. odmówił on współpracy ze służbami
• Pozwani nie muszą mu zapłacić 150 tys. zł zadośćuczynienia
24.03.2016 | aktual.: 24.03.2016 13:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wydawca "Wprost", jego dawny naczelny Stanisław Janecki oraz była dziennikarka Dorota Kania mają przeprosić b. rektora Uniwersytetu Gdańskiego prof. Andrzeja Ceynowę za zarzut agenturalności - uznał prawomocnie sąd. Nie muszą mu jednak płacić 150 tys. zł zadośćuczynienia, jak orzekł sąd I instancji.
Sąd Apelacyjny w Warszawie w znacznej większości uwzględnił apelację pozwanych i zmienił wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, który niemal w całości uznał pozew Ceynowy. SA uznał, że pozwani muszą go przeprosić, bo w artykułach "Wprost" z 2007 r. pominięto wiadomość z akt IPN, że w 1977 r. odmówił on współpracy z SB.
W 2007 r. w artykule "Wprost" pt. "Agenci w gronostajach" i w dwóch innych Dorota Kania napisała, że "przywódcy antylustracyjnego buntu na uniwersytetach" - w tym ówczesny rektor UG prof. Ceynowa - mieli współpracować z SB. Tygodnik powołał się na akta z IPN. Zdaniem "Wprost" w 1987 r. zarejestrowano Ceynowę jako tajnego współpracownika o kryptonimie "Lek". Teczki "Leka" SB zniszczyła w 1990 r.
Ceynowa zapewniał, że nie był agentem, choć przyznawał, że w latach 70. był zmuszany przez SB do współpracy. Pozwał o ochronę dóbr osobistych autorkę artykułu, ówczesnego redaktora naczelnego tygodnika Stanisława Janeckiego oraz jego wydawcę. Od każdego z pozwanych żądał obszernych przeprosin we "Wprost" oraz 500 tys. zł zadośćuczynienia dla siebie. Oni sami wnosili o oddalenie pozwu, podkreślając, że rzetelnie opisano akta IPN nt. Ceynowy.
W 2014 r. SO uznał, że doszło do bezprawnego naruszenia dóbr osobistych powoda. Jak mówił w uzasadnieniu sędzia Andrzej Sterkowicz, Kania nie dochowała należytej staranności w zbieraniu i przedstawianiu informacji o powodzie, a akta IPN nie dawały pewności co do jego agenturalności.
Sędzia dodał, że dla sądu cywilnego wiążący jest wyrok sądu lustracyjnego w Gdańsku, który prawomocnie oczyścił Ceynowę z zarzutu agenturalności, postawionego mu przez pion lustracyjny IPN. Sędzia powołał się także na fakt, że w 2012 r. stołeczny sąd rejonowy skazał prawomocnie Kanię i Janeckiego na kary grzywny i nawiązkę za zniesławienie Ceynowy w prywatnym procesie karnym, który im wytoczył za te artykuły (Kania odwołała się do Trybunału w Strasburgu).
Mocą wyroku SO każdy z pozwanych miał oddzielnie zamieścić przeprosiny na portalu "Wprost" i w samym tygodniku - za "nieprawdziwe i nieuprawnione" informacje o powodzie. 150 tys. zł dla powoda pozwani mieli zaś zapłacić wspólnie. Sąd zakazał też im na przyszłość pisania o związkach powoda z SB oraz nakazał usunąć inkryminowane artykuły ze strony "Wprost" w internecie.
Pozwani w apelacji wnieśli o zmianę wyroku SO i oddalenie pozwu. Wskazywali, że pion lustracyjny IPN podzielił ustalenia dziennikarzy co do współpracy Ceynowy, podjęte w ramach debaty publicznej. Wysokość zadośćuczynienia uznali za zbyt wysoką. Obecny wydawca "Wprost" kwestionował, by miał odpowiadać za decyzje poprzedniego wydawcy.
Sędzia: według akt IPN w 1977 r. Ceynowa odmówił współpracy z SB
Adwokat nieobecnego Ceynowy mec. Maciej Śledź chciał utrzymania wyroku SO. Mówił, że nie wiadomo, jaki materiał źródłowy upoważniał pozwaną dziennikarkę do jej ustaleń wobec Ceynowy - na długo przed wnioskami IPN w jego procesie lustracyjnym.
Troje sędziów SA oddaliło nakazy SO zapłaty zadośćuczynienia i usunięcia artykułów ze strony "Wprost" w internecie, a także zakaz pisania o powodzie. Podtrzymano zaś nakaz przeprosin powoda, choć w bardziej ograniczonej formie, niż on chciał. Przeprosiny za naruszenie jego dobrego imienia mają dotyczyć "przedstawienia informacji o powodzie w sposób nierzetelny".
SA uznał, że pozwani dochowali wymaganej ustawowo od dziennikarzy szczególnej rzetelności i staranności na etapie zbierania informacji - bo pisali "o dokumentach, które istnieją". - Nie dochowano tego jednak w pełni na etapie ich przedstawiania - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Jacek Sadomski. Cytując fragment artykułu o związkach Ceynowy z SB, sędzia podkreślił, że pominięto w nim najważniejszy fakt: że w 1977 r. Ceynowa odmówił współpracy z SB. Artykuły świadczyły, że miała ona trwać od 1977 r. - dodał sędzia.
Zaznaczając, że sąd cywilny nie jest sądem lustracyjnym, sędzia dodał, że w aktach IPN zachowały się tylko meldunki oficerów SB nt. Ceynowy.
SA usunął z wyroku SO nakaz zapłaty zadośćuczynienia, bo artykuły były pisane "w ramach dyskusji publicznej, której powód był istotnym aktorem". Ponadto sędzia Sadomski powołał się na orzecznictwo Trybunału w Strasburgu, który uznaje że roszczenia finansowe wobec mediów mogą mieć tzw. efekt mrożący i zniechęcać do podejmowania trudnych i kontrowersyjnych tematów. Według sędziego w pewnym sensie dobre imię powoda przywrócił mu wyrok sądu lustracyjnego.
Mec. Śledź powiedział, że będzie rekomendował swemu klientowi kasację do Sądu Najwyższego, bo "nie może nie być konsekwencji finansowych takiego naruszenia dóbr osobistych". Adwokat wydawcy "Wprost" mec. Paulina Piaszczyk powiedziała, że "raczej nie będzie" kasacji, skoro SA uwzględnił główne zarzuty apelacji. Pełnomocnicy innych pozwanych będą się zastanawiali nad taką możliwością.