Najważniejsze prawo dla europejskiej przyrody przyjęte. Polska przeciw
Nieoczekiwana zmiana zdania dwóch państw współrządzonych przez skrajną prawicę sprawiła, że unijne prawo o odbudowie przyrody (Nature Restoration Law) zostało uratowane. Choć nie wprowadzi ono żadnych obowiązków wobec rolników, polski rząd uległ ich presji i zagłosował przeciwko.
Nature Restoration Law ma pomóc m.in. w walce z suszą, powodziami i kryzysem klimatycznym. To największe i najważniejsze prawo, które stworzono w tym wieku w celu ochrony europejskiej przyrody. Ale nie tylko, bo regulacje miały też pomóc powstrzymać postępujący upadek rolnictwa. Na skutek protestu rolników wszystkie zobowiązania z tym związane zostały jednak wykreślone, pozostawiając jedynie "dobrowolność" i dowolnie ustalony system zachęt.
Mimo to do ostatniej chwili wydawało się, że unijne prawo przepadnie. Jego los został rozstrzygnięty na poniedziałkowym posiedzeniu Rady UE, którą współtworzą przedstawiciele rządów.
Polska jak skrajna prawica
Na "nie" zagłosowały ostatecznie Węgry, Włochy, Holandia, Szwecja, Finlandia i Polska. W pierwszych pięciu krajach rządzi lub współrządzi skrajna, populistyczna prawica. Choć w Polsce teoretycznie od władzy została odsunięta, tego typu głosowania dają to pod wątpliwość. Tym bardziej, gdy pod uwagę weźmie się to, że prawo zostało uratowane, bo w ostatniej chwili zdanie zmieniły dwa kraje, w których skrajna prawica również współrządzi. Czyli Słowacja i Austria.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co ciekawe, w tym drugim państwie decyzja minister środowiska Leonore Gewessler zdołała wywołać już duży skandal. Kanclerz Austrii błyskawicznie wysłał pismo do belgijskiej prezydencji w UE, w którym podkreśla, że Gewessler nie była upoważniona do głosowania "za". Zbulwersowani koalicjanci zapowiedzieli nawet, że złożą do prokuratury wniosek o nadużycie uprawnień służbowych.
Rząd nie posłuchał
Żeby NRL przeszło, wymagane było poparcie ze strony 15 państw reprezentujących co najmniej 65 proc. obywateli UE. Gdyby nie zmiana zdania przez ministrów z Austrii i Słowacji, do przyjęcia prawa zabrakłoby nieco ponad jeden punkt procentowy. Głos Polski, kraju o wiele liczniejszego, był więc naprawdę ważny. I mógł być przesądzającym.
O tym, że rząd Donalda Tuska chce zablokować Nature Restoration Law, wiadomo było od dobrych kilku tygodni. Premiera do zmiany zdania próbowano przekonać na wiele sposobów.
Otwarty list w tej sprawie skierowało do niego ponad 200 przedstawicieli instytucji naukowych w Polsce i 230 organizacji pozarządowych. Pierwsza uchwała powołanej przy ministerstwie klimatu Państwowej Rady Ochrony Przyrody była zaś apelem, by Tusk poparł unijne prawo. Co ważne, według różnych sondaży projekt popierało też ok. 75 proc. polskiego społeczeństwa. Wśród wyborców rządzącej koalicji odsetek ten przekracza zaś nawet 90 proc.
Projekt popierała też Polska 2050, której przedstawicielka przewodzi ministerstwu klimatu i środowiska. Mimo to Paulina Hennig-Kloska zagłosowała przeciwko – bo decyzja należała de facto nie do niej, lecz Tuska.
- Pracujemy nad krajową strategią odbudowy zasobów przyrodniczych. Żałujemy, ale nie możemy poprzeć NRL z powodu nadmiernych obciążeń administracyjnych oraz braku długoterminowej perspektywy finansowania - tłumaczyła Hennig-Kloska, której słowa na portalu X przywołuje dziennikarz Patryk Strzałkowski.
Rolnicy zadecydowali?
"Mamy to! Prawo Odbudowy Przyrody przeszło głosami większości krajów w Europie! Niestety tym razem bez głosu Polski, bo nie udało nam się przekonać polskich rolników. Ale najważniejsze, że jest, bo bez zdrowej przyrody nie ma zdrowego człowieka" – napisała na portalu X Urszula Zielińska, wiceszefowa resortu klimatu i środowiska.
Liderka Zielonych dodała przy tym, że "polscy rolnicy nie mają się czego obawiać", bo "rozporządzenie jest praktycznie dobrowolne". Dodatkowo zapisane w nim cele, łącznie z odtworzeniem 90 tys. ha mokradeł na ziemiach rolnych do 2050 roku, można wdrożyć na terenach państwowych. Czyli bez żadnej ingerencji w prywatne czy dzierżawione grunty rolne.
Zielińska zapomina jednak, że to nie polscy rolnicy głosowali w Brukseli, tylko przedstawicielka polskiego rządu. Trudno też zrozumieć, czemu głos rolników miał być decydujący, skoro w głosowanym projekcie wykreślono zapisy zobowiązujące rolników do zmiany praktyk.
Nie można też zapominać o tym, że rolnictwo w Polsce jest w coraz trudniejszej sytuacji i wymaga zmiany modelu. Głosy naukowców czy organizacji pozarządowych nie wzięły się przecież z niczego. Sprzedaż pestycydów w ciągu 20 lat wzrosła w naszym kraju trzykrotnie, jedynie 20 proc. siedlisk przyrodniczych i 36 proc. gatunków chronionych prawem jest w stanie "dobrym", gleba jest coraz bardziej zdegradowana, a przez wahania temperatury już dziś tracimy co roku ok. 7 proc. plonów wartych 6,5 mld zł.
"Bardzo niepokojący sygnał"
Nic więc dziwnego, że decyzja polskiego rządu wiele osób niepokoi.
- Dzisiejsze głosowanie to wielki sukces dla przyrody, a jednocześnie wielka porażka naszego rządu. Mimo obietnic wyborczych Polska stanęła po stronie przeciwników ochrony przyrody, wbrew interesowi i woli polskiego społeczeństwa. Odpowiedzialność za tę decyzję obarcza rząd, który do końca blokował poparcie przez Polskę tego przełomowego prawa - ocenił Augustyn Mikos z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.
– Głos Polski jest bardzo niepokojący. Przy tak ogromnym poparciu dla prawa o odbudowie przyrody, nowo wybrany polski rząd zagłosował przeciw. Mówimy o rządzie, który do władzy szedł z hasłami obrony przyrody. Całe szczęście Europa nie zawiodła. Sytuacja pokazuje jednak, jak bardzo różnią się deklaracje rządowe, z faktycznymi działaniami na rzecz przyrody - dodał Radosław Ślusarczyk, kolejny z ekspertów Pracowni.
- Całkowicie niezrozumiałe jest działanie wbrew tak jasnym oczekiwaniom społeczeństwa oraz własnym obietnicom wyborczym, które były składane jeszcze w ubiegłym roku - podsumowała Justyna Choroś z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.
Nature Restoration Law, czyli…
Zgodnie z przyjętym prawem, do 2030 r. państwa UE muszą odbudować co najmniej 30 proc. siedlisk znajdujących się w złym stanie, do 2040 - 60 proc. a do 2050 - 90 proc. Do końca tej dekady UE musi też odtworzyć co najmniej 20 proc. swoich obszarów lądowych i morskich, a do połowy wieku - wszystkie ekosystemy wymagające odbudowy.
Zakresem rozporządzenia będą objęte lasy, obszary trawiaste i tereny podmokłe, a także rzeki, jeziora i koralowce. Do 2030 r. państwa członkowskie powinny priorytetowo traktować obszary Natura 2000. Ponadto będą musiały pilnować, aby stan odbudowanych ekosystemów znowu znacznie się nie pogorszył.
Nowe przepisy zobowiązują kraje UE do poprawy stanu lasów, w tym zasadzenia trzech miliardów drzew. Państwa będą musiały zadbać również o to, by całkowita krajowa powierzchnia miejskich przestrzeni zielonych nie zmniejszała się, a drzewostany w miastach zyskały na znaczeniu. W praktyce może to więc oznaczać koniec pogłębiania się "betonozy" w polskich miastach, a być może i jej odwrócenie. Ponadto państwa wspólnoty powinny przekształcić co najmniej 25 tys. km rzek z powrotem w rzeki o swobodnym przepływie.
Co ważne, obowiązkowe będzie też przyjęcie krajowych planów odbudowy, w których rządy określą, jak zamierzają osiągnąć cele unijne. Wyznaczony na to okres to dwa lata.
Autor: Szymon Bujalski, "Ziemia na Rozdrożu"