Napięcie wokół sprawy wybuchów Nord Stream. Kto maczał palce w sabotażu na Bałtyku?
- To, że w ostatnim czasie narasta wokół eksplozji Nord Stream dyskusja, może pomóc nam zrozumieć, na jakim etapie wojny znajduje się Ukraina i Rosja - ocenił w rozmowie z WP dr Michał Sadłowski z Centrum Badań nad Państwowością Rosyjską.
W niespełna dwa lata od eksplozji gazociągu Nord Stream na Morzu Bałtyckim w sprawie pojawiły się nowe informacje. "Die Zeit" poinformował, że niemiecka prokuratura generalna uzyskała pierwszy nakaz aresztowania w sprawie ataków na NS. Ten trafił do Polski, a dotyczył ukraińskiego nurka Wołodymyra Ż., którego ostatnim znanym miejscem pobytu była Polska.
Z kolei amerykański dziennik "The Wall Street Journal" zasugerował, że w eksplozje zamieszani byli najwyżsi ukraińscy urzędnicy, a wszystko miał rzekomo zatwierdzić Wołodymyr Zełenski. Co na to Kijów? - Ukraina nie ma nic wspólnego z tymi eksplozjami. Nie uzyskaliśmy żadnej strategicznej, ani taktycznej korzyści w związku z atakami na rosyjski gazociąg - powiedział doradca prezydenta Ukrainy, Mychajło Podolak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowe fakty w sprawie ukraińskiego nurka. "Nie zapomnimy tego Polsce"
Nowe światło rzucają na sprawę także najnowsze ustalenia dziennikarzy ZDF i "Der Siegel" oraz Duńskiego Radia, którzy ujawnili, że Wołodymyr Ż. prawdopodobnie został ostrzeżony przez polskie służby o tym, że planowane jest jego aresztowanie. Z ustaleń reporterów wynika, że Ż. na krótko przed wydaniem nakazu aresztowania przebywał nawet w... Berlinie. Stamtąd natomiast udał się do Polski - konkretnie do Pruszkowa. Do tych informacji dziennikarze dotarli na podstawie danych logowania telefonu ukraińskiego nurka.
Dodatkowego smaczku dodaje sprawie jeszcze jedno. "Der Spiegel", powołując się na źródła z kręgów bezpieczeństwa, przekazał, że Ż. granicę polsko-ukraińską przekroczył samochodem, który jest własnością ambasady Ukrainy w Warszawie i miał dyplomatyczne tablice rejestracyjne. "Nie zapomnimy tego Polsce" - grzmią niemieckie służby, cytowane w artykułach opisujących nowe doniesienia.
Zareagował także szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski, który odpowiedział równie dosadnie. - My też nie zapomnimy - napisał w serwisie X.
"Zachować ostrożność"
O budzącej sporo emocji sprawie eksplozji gazociągu i domniemanego udziału w tym incydencie Ukrainy i Polski rozmawiamy z dr Michałem Sadłowskim z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Centrum Badań nad Państwowością Rosyjską Fundacji IPW.
- Tylko kilka zachodnich mediów się o tym wypowiedziało, więc nie możemy tego wyolbrzymiać. Są też przecież poważne tytuły, gdzie jednak mówi i pisze się, że nadal nie ma pewności w tej sprawie. Zresztą, w czasie obecnego konfliktu między Zachodem a Rosją należy zachować ogromną ostrożność wobec informacji dotyczących lub związanych z wojną ukraińsko-rosyjską - stwierdza.
Dodał, że choć od eksplozji na Bałtyku minęły już dwa lata, to jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: kto za tym stoi, świat do dziś nie otrzymał. Zwrócił natomiast uwagę na to, jakie mogą być tego polityczne reperkusje w kontekście wojny w Ukrainie.
Co jednak gdyby Polska maczała w tym palce? W takim scenariuszu - jak słyszymy - nasze relacje z Niemcami mogłoby się znacząco pogorszyć. Ekspert zwraca uwagę na to, że choć "polityka twitterowa jest istotnym elementem dyplomacji, to relacje polsko-niemieckie opierają się jednak na poważniejszych fundamentach".
Ostatecznie Nord Stream był przecież nie tylko gospodarczą inwestycją, ale także projektem politycznym. I skoro w ogóle powstał, to należy przypuszczać, że jego krach nie każdemu w Europie się spodobał. Kogo zatem w pierwszej kolejności zmartwił? - Jeszcze przyszli historycy będą spierać się o tę kwestię. Jeśli chodzi o bieżącą politykę międzynarodową, wewnętrzną politykę Niemiec czy Rosji, to na pewno można zastosować kryteria ekonomiczne i polityczne - uważa nasz rozmówca.
Kontynuacja Ostpolitik. Ale na nowych warunkach
Podkreślił, że dla Niemiec była to kontynuacja Ostpolitik, czyli polityki wschodniej tego kraju. Tyle że realizowanej na nowych warunkach, bo zbudowanej na nadziei, że poprzez handel można wpływać na elity władz w Rosji.
- I czekać na ewolucję jej ustroju w kierunku mniej, nazwijmy to, agresywnym. A przy okazji stać się hubem energetycznym, pomagając swojemu przemysłowi oraz obywatelowi, czyli konsumentowi energii. Z pewnością były w tym projekcie jakieś podłoża mocarstwowości i chęć dominacji gospodarczej w naszej części Europy - dodaje.
Tyle niemieckiego interesu w Nord Stream. A co z tego miała Moskwa? - NS1 to nie tylko ogromny, różnorodny i efektywny kanał współpracy z częścią elit Niemiec oraz wybranych państw zachodnich, co uderzało również w część interesów amerykańskich w Europie, ale i zyski ze sprzedaży surowców. I m.in. dzięki tym pieniądzom Rosja prowadziła wojnę w 2022-2023 r. - ocenia.
Choć także w Rosji nie wszystkim się podobał proniemiecki kurs Putina. - Bo większość inwestycji w infrastrukturę energetyczną skumulowano na zachodnim kierunku, co po lutym 2022 r. okazuje się jednak jednym z głównych wyzwań, nie tylko gospodarczych, ale i geopolitycznych - doprecyzowuje.
Stanowcza reakcja Polski. Tusk uderza w inicjatorów Nord Stream
Oliwy do ognia dolał natomiast były szef niemieckiego wywiadu zagranicznego (BDN) August Hanning. W wywiadzie udzielonym "Die Welt" stwierdził bez ogródek, że "atak na gazociąg musiał się odbyć przy wsparciu Polski". Na te zarzuty stanowczo zareagował wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski.
Spekulacje w tej kwestii uciął premier Donald Tusk. "Do wszystkich inicjatorów i patronów Nord Stream 1 i 2. Jedyne, co powinniście dzisiaj zrobić, to przeprosić i siedzieć cicho" - napisał w języku angielskim na Twitterze.
Taki ruch ze strony polskich elit docenia nasz ekspert. - Ostatnie reakcje polskich władz, mam na myśli ośrodek rządowy oraz prezydencki, wydają się właściwe. Co cieszy, widać na tym polu zgodność przedstawicieli różnych sił i środowisk politycznych. Polska musi być ostrożna i mimo wielu dysfunkcji naszego państwa, które mają swoje źródło w naszej polityce wewnętrznej, widać, że w ostatnich dniach nasza klasa polityczna to rozumie - stwierdza.
Powrót Business as usuall? Tak to widzą Niemcy
Ale nawet jeśli okaże się, że Kijów nie miał z tym nic wspólnego, to Berlin już zapowiedział zakręcenie kurka z pieniędzmi dla Ukrainy. Ba. Można nawet odnieść wrażenie, że obecne zamieszanie przybliży powrót polityki business as usuall na linii Berlin-Moskwa. Dr Michał Sadłowski zdradził w rozmowie z WP, co sadzą na ten temat sami Niemcy.
- Część elit i społeczeństwa tego państwa w sposób dość wyraźny wysyła sygnały, że strony tej wojny muszą po prostu zawiesić działania zbrojne i szukać kompromisu. Czasami spotykam się z niemieckimi kolegami na różnych konferencjach i mam wrażenie, że część z nich nadal wierzy, że wystarczy przeczekać Putina, a wówczas pojawi się okno możliwości do zmian w Rosji - wskazuje.
Podkreślił, że "Rosja wysyła do Niemiec sygnały, że państwa te mogą prowadzić nawet wspólne śledztwo w sprawie NS1/NS2". Nie bez powodu. Właśnie taki sygnał pojawił się, w artykule opublikowanym 27 sierpnia, na portalu Profile.ru, ze strony pracownika naukowego rosyjskiego MGIMO Artioma Sokołowa.
- Osią takich narracji i ukrytych w nich ofert dyplomatyczno-politycznych jest wskazanie, że jeśli uznamy, że Ukraina dokonała tego sabotażu, to wówczas będzie można zrzucić wszelkie kłopoty na Kijów oraz na USA, co może być do przyjęcia dla znacznej części niemieckich obywateli. Obecne władze Niemiec wykorzystają to, żeby utrzymać swoją pozycje, a zwłaszcza w kontekście różnych wyborów. Coś na zasadzie: zobaczcie, że wszystkiemu winni są ci Ukraińcy i Amerykanie, którzy nie dość, że nie mogą zawrzeć z Rosją kompromisu, to jeszcze wysadzają inwestycję, w którą zaangażowaliśmy wiele czasu, sił i środków - podsumowuje Sadłowski.
Paweł Auguff dla Wirtualnej Polski