Mordercze wiktoriańskie suknie i dodatki, czyli śmiercionośna zieleń

Być kobietą w XIX wieku wcale nie było łatwo – zwłaszcza, jeśli damie zależało na tym, by podążać za trendami i robić wrażenie na salonach. Panie, w których garderobach były suknie w popularnym wówczas zielonym kolorze, za swoją miłość do mody często płaciły życiem.

Mordercze wiktoriańskie suknie i dodatki, czyli śmiercionośna zieleń
Mordercze wiktoriańskie suknie i dodatki, czyli śmiercionośna zieleń
Źródło zdjęć: © Getty Images | duncan1890

Każda epoka ma swoje obowiązujące trendy, fasony i kolory, dzięki którym można wyróżnić się z tłumu. W XIX wieku był to bez wątpienia piękny, głęboki odcień szmaragdowej zieleni, zwany później zielenią paryską, wiedeńską lub szwajnfurcką. Na punkcie tego koloru oszalała cała Europa – a to z powodu początkowych problemów z jego dostępnością. Barwa ta była bowiem przez długie lata niemożliwa do uzyskania naturalnymi sposobami, a przynajmniej nie w tak intensywnym odcieniu.

Dopiero w 1775 roku pewien szwedzki aptekarz i chemik, Carl Wilhelm Scheele, opracował sposób pozyskiwania tego niezwykłego koloru. W zaciszu swego laboratorium "bawił się" arszenikiem, sprawdzając, jak też ten związek chemiczny zareaguje w połączeniu z różnymi metalami. Łącząc tlenek arsenu z miedzią, chemik stworzył urzekającą, nasyconą zieloną barwę – od tego wszystko się zaczęło. W kolejnych dekadach sposób pozyskiwania zieleni opracowany przez Scheelego – drogi i dość skomplikowany – znacznie uproszczono, co pozwoliło na wprowadzenie barwników i pigmentów w tym odcieniu do masowej produkcji.

Był jednak jeden podstawowy problem – w składzie farb w oszałamiającym, pożądanym przez wszystkich kolorze była śmiertelna trucizna. Nikt jednak nie wiedział, jakie żniwo może zebrać moda na ten konkretny, zielony odcień. A popularność morderczej zieleni rosła w siłę. Z tkanin barwionych zielenią paryską szyto suknie i obicia, przeróżne akcesoria i zabawki dla maluchów. Śmiertelny barwnik z arszeniku był w dywanach, okładkach książek, tapetach, zasłonach, wykorzystywano go też w celach spożywczych, na przykład w cukrowych dekoracjach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ludzie wdychali więc toksyczne, arszenikowe opary wprost ze ścian i mebli w swoich domach. Kobiety nosiły suknie jak śmiercionośne zbroje – a konsekwencje były opłakane. Zaczynało się od zmęczenia, duszności i wymiotów, a więc objawów kojarzonych raczej z noszeniem zbyt ciasnego gorsetu niż zielenią sukienki. Później modnym amatorkom szmaragdowych tkanin zaczynały wypadać włosy, do listy objawów dochodziła suchość w gardle i kaszel, często również gorączka, wysypka, owrzodzenia w jamie ustnej i biegunka. W kolejce czekały bóle wątroby, trwałe uszkodzenie nerek, ropiejące rany.

Tempo rozwoju objawów związanych z zatruciem arsenem zależało od długości ekspozycji na truciznę i rodzaju kontaktu z nią. Suknie – chociaż często zawierające ogromne dawki arsenu (nawet 4 mg na metr tkaniny, gdzie już 10 mg jest dawką silnie toksyczną) – były z reguły nakładane na halki i specjalne, dłuższe koszule, chroniące skórę dam przed bezpośrednim zetknięciem się z trucizną. Znacznie gorsze były rękawiczki, pończochy, wciągane na nagie łydki czy kosmetyki do makijażu, również nakładane na bezpośrednio na skórę.

Kobiety, które ochoczo podążały za trendami i otaczały się najmocniejszym odcieniem zieleni, chorowały, cierpiały katusze i często po prostu umierały, podobnie jak ich dzieci, bawiące się zielonymi zabaweczkami na szmaragdowych dywanach.

W połowie XIX wieku w Irlandii zdarzyła się natomiast cała seria zgonów, kiedy na pewnym bankiecie na stołach umieszczono cudowne, cukrowe listki zabarwione arseniczną zielenią. Bardzo wielu gości, zachwyconych precyzją wykonania tych uroczych detali, zabrało je do domów, by ucieszyć nimi swoje dzieci. Maluchy, które zjadły cukrowe listki, zachęcone przez nieświadomych rodziców, niestety zmarły – i nie była to śmierć ani lekka, ani bezbolesna.

Największe jednak żniwo toksyczna zieleń zbierała wśród pracowników fabryk zajmujących się wytwarzaniem przedmiotów barwionych tymże kolorem. Dzień w dzień spędzali oni długie godziny, dotykając gołymi rękami śmiercionośnych farb, wdychając niewidoczne gołym okiem pyłki sproszkowanych barwników, rujnując swoje zdrowie i narażając życie.

W 1861 roku w Wielkiej Brytanii głośna była sprawa 19-letniej Matildy Scheurer, zatrudnionej w fabryce sztucznych kwiatów. Pracowała tam z listkami zabarwionymi toksycznym barwnikiem. Dziewczyna pracę zaczęła zdrowa i krzepka. Po 18 miesiącach zmarła, wymiotując zielenią, na zielono zabarwiły się także białka jej oczu i paznokcie. Jak wykazała sekcja zwłok, nieszczęsna Matilda, wdychając drobiny zieleni paryskiej, przyjęła dawkę trucizny wystarczającą do zabicia 20 ludzi.

Moda na toksyczną zieleń trwała długo, jednak z czasem wyszło na jaw, że za choroby i zgony amatorów tego koloru i osób, które stykały się z nim przypadkowo, odpowiada śmiercionośny arsen będący składnikiem pigmentu. To był zmierzch morderczej zieleni.

Ile osób mogło paść jej ofiarą? Nie sposób ocenić, jednak biorąc pod uwagę, jak wiele przedmiotów codziennego użytku i dekoracji powstawało w XIX wieku przy wykorzystaniu tego barwnika, zgonów musiało być sporo.

Makabrycja

Źródła:

K. Kelleher, "Scheele’s Green, the Color of Fake Foliage and Death", https://www.theparisreview.org

S. Maddox, "The horrific history and pernicious present of fashion's unfinished death toll", https://nationalpost.com

W. Król, "Kolor śmierci, odcień grobu czyli 50 odcieni morderczej zieleni", Kraków 2021

Źródło artykułu:Makabrycja
zieleńśmierćarszenik
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)