Miasto dzieci

Pociągi zawsze odgrywały ważną rolę w życiu małego Odysseasa. Pierwszy zawiózł go do Szczawna Zdroju. Drugi do Zgorzelca. Trzecim przyjechał na pustą stację w Policach i wkrótce miał zostać jednym z kilku tysięcy mieszkańców tajnego miasta dzieci. Wołano na niego Bebis, choć naprawdę nazywał się Odysseas Kalómeros i był Grekiem - pisze Dagmara Spolniak.

Po roku pobytu w Zgorzelcu dzieci wywieziono do nowego ośrodka w Policach
Po roku pobytu w Zgorzelcu dzieci wywieziono do nowego ośrodka w Policach
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

30.12.2023 19:10

W archiwalnych zbiorach Muzeum "Skarb" w Policach, prowadzonego przez prawdziwych pasjonatów, w tym pana Jacka Stasiaka, obok militariów z czasów II wojny światowej, zgromadzonych w dwóch schronach, dotrzeć można do obyczajowych rarytasów. Na przykład do dzienników. Nie są to dzienniki Robinsona Crusoe, ale rejestry ocen greckich i macedońskich dzieci, rozbitków, jak bohater z wyspy Más a Tierra, których historia rzuciła do Polski.

Kiedy w Grecji wybuchła wojna domowa, ojciec Odysseasa był świeżo po ślubie z dziewczyną z sąsiedniej wsi, Vasiliki. W 1946 roku uwikłał się w mechanizmy historii, w których nie do końca potrafił się rozeznać: lewicowa partyzantka kontra zwolennicy monarchii. Jedni wspierani przez kraje komunistyczne, drudzy przez Churchilla i Stany Zjednoczone. Warunki na froncie były tak nieludzkie, że trzeba było ratować przynajmniej dzieci. Nieznajomi ludzie przyłączyli chłopca do kolumny załzawionych dzieciaków i załadowali na statek z dorosłymi. Płynęli i nie wiedzieli dokąd.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Od końca 1948 roku transporty z uchodźcami politycznymi z Grecji różnymi kanałami i środkami przedostawały się między innymi do Polski. W siedmiu morskich transportach, w największej tajemnicy, udało się przewieźć ponad kilkanaście tysięcy emigrantów z Grecji. Najpierw przyjechały dzieci.

W nadgranicznym Zgorzelcu powstał zbiorczy dom dziecka, do którego zwożono dzieci, a z nimi dorosłych mówiących w dziwnym języku. Odysseas był jednym z nich.

Dzieci greckie bawiły się z rówieśnikami pod drugiej stronie Nysy Łużyckiej, przerzucając lusterka z podobizną Brigitte Bardot i Claudii Cardinale, w zamian za szklane kulki albo balonowe gumy do żucia, jednym słowem, najbardziej pożądane cudeńka, które w kraju były artykułami deficytowymi. Ojciec Odysseasa miał w zwyczaju przechadzać się ulicą Warszawską w towarzystwie greckich dyskutantów. Tam i z powrotem. Wyglądali jak relikty dawnej szkoły perypatetyków. Starsi Grecy lubili przesiadywać przy kawie, doprowadzając do pasji kelnerów, bo godzinami okupowali stoliki przy jednej filiżance.

Panowało przekonanie, że lada moment wrócą do Grecji. Drewniana skrzynia stała gotowa, z otwartym wiekiem, czekając, aż właściciele wrzucą najbardziej potrzebne rzeczy i wezmą kurs powrotny. Tymczasem stało się inaczej: po roku pobytu w Zgorzelcu dzieci wywieziono do nowego ośrodka w Policach. Do skąpanego w leśnej zieleni osiedla pod Szczecinem, z całego kraju ściągano młodych nauczycieli, przekonanych, że jadą do pracy z dziećmi Polonii Francuskiej. Każdy podpisywał oświadczenie, że zobowiązuje się trzymać język za zębami.

Pani Czesława Chylewska przyjechała do Polic z nakazem pracy z Bydgoszczy. Atrakcyjna blondynka o aparycji Doris Day musiała zwracać ku sobie spojrzenia. Z dworca na osiedle czwarte szła po kostki w błocie. Było tym trudniej, że razem ze świeżo poślubionym mężem mieli cztery ręce i pięć toreb. Mąż zdjął pasek, związał dwie walizki, przewiesił przez ramiona i dotarli na miejsce objuczeni, jak tragarze całym swoim życiowym dorobkiem.

Młodzi pracownicy wiele uczyli się od "majek", Greczynek wspierających polskich wychowawców przy opiece nad dziećmi. Na powtarzające się pytanie: "Mána, kiedy wrócimy do Grecji?", przybrane mamy odpowiadały: "Jutro, a już na pewno pojutrze". I tak co roku. Odysseas cenił troskę majek, ale tęsknił za rodzicami, których widywał raz w roku. Nie wiedział, że listy do domu były kontrolowane. Wiedział, że niektórym z kolegów dyktowano ich treść.

Pierwszymi słowami, jakich Odysseas nauczył się mówić po polsku, były "towarzyszu" i "towarzyszko". Plan dnia rozpoczynała poranna gimnastyka, szybka toaleta, narzucenie na grzbiet ubrania, stołówka i szkoła. Karność i dyscyplina, jak u rekrutów w wojsku. Do tego odpowiedzialność zbiorowa. Jeśli zdarzyło się, że w grupie kilkudziesięciu dzieci, jedno narozrabiało, a reszta solidarnie ani pisnęła, wszystkich bez wyjątku poddawano karze.

Odysseas wyjeżdżał z innymi dziećmi na kolonie do Kłodzka albo Myśliborza, nosił zdjęcie Markosa i w ramach zaprawy komunistycznej śpiewał Międzynarodówkę. Stawał po stronie argumentów Związku Radzieckiego i wdawał się w kłótnie z bardziej uświadomionymi kolegami przebąkującymi coś o bujdach na resorach.

Każdy miał kartę odzieżową. Dzieci rosły, więc co pewien czas trzeba było dokupować "kontyngent" odzieży i bielizny. W wyznaczonym dniu każdy wykładał swoją odzież na łóżko, przychodziła komisja i robiła inwentaryzację:

"Gdzie masz koszulę?".

"Nie wiem, towarzyszu, no nie wiem".

"Porwana?".

"Tak, porwana".

Niekiedy członkowie komisji starali się być dowcipni i z udawanym zdziwieniem pytali: "A gdzie biustonosz?" "Biustonosz? Nie mam biustonosza!" "No jak to, nie masz? Szukaj biustonosza!". Polscy wychowawcy besztali wtedy greckiego kierownika: "Jak ty tak możesz, Sterios, kazać mu szukać biustonosza, skoro wiadomo, że go nie ma!".

O ile w "domach dziecka" obowiązywał podział na dziewczynki i chłopców, o tyle szkoła była koedukacyjna. Greckie dzieci pisały, jak słyszały. Gubiły się w polskiej fonetyce. Pierwsze zetknięcie z prozą Sienkiewicza to dopiero była przeprawa! Na lekcjach łobuzersko podpowiadały sobie po grecku. Polscy nauczyciele niewiele mogli z tym zrobić. Dorośli Grecy mieli podobny problem, zwłaszcza starsze Greczynki, które na pytanie lekarza: "Co panią boli?", nieodmiennie odpowiadały: "Wszystko." "No, ale co konkretnie? Lekarz pokazywał im zdjęcie rentgenowskie i wskazywał na zmiany w płucach. Z niedowierzaniem kręciły głowami: "Tyle lat żyję na tym świecie, a pojęcia nie miałam, że mam "puca". Lekarz ze zdjęciem w ręku nie mógł wtedy wiedzieć, że greckie "puca" to określenie męskiego przyrodzenia.

Grecy nie mieli w zwyczaju wagarować. Dopiero w szóstej klasie, kiedy połączono ich z polskimi rówieśnikami, dowiedzieli się, co to takiego. Polacy koledzy zawsze potrafili znaleźć jakiś powód nieobecności z podrobionym zaświadczeniem od mamy albo taty i na koniec kusili: "chodźmy na fabrykę!".

Fabryka w Policach miała być największym na świecie zakładem III Rzeszy produkującym paliwa syntetyczne z węgla. Na jej zrujnowanym bezkresnym cmentarzysku dzieci włóczyły się kilometrami po estakadach, wdrapywały się na kominy, młyny węglowe, chowały się w bunkrach i lejach po bombach, odnajdując fragmenty substancji podobnych do trotylu, które podpalały zapałkami, wytwarzając chmury dymu. Wyczyniali tu, co tylko podpowiadała wyobraźnia, porzucając na chwilę wojskową musztrę.

Latem jeździli w grupach do Trzebieży nad Zalew Szczeciński. Wchodzili po pas do wody, grzebali się w piasku, grali w kulki i w palanta.

Po latach nie zapomnieli. Do pani Czesławy, darzonej przez dzieci szczerym sentymentem, przyszedł list od byłego wychowanka: "Kochana nasza wychowawczyni! Minęło sporo czasu od naszego ostatniego pobytu w naszej drugiej ojczyźnie, w Polsce i w Policach. Teraz podróżuję między Atenami a Salonikami. Tu przebywa moja ukochana. Ona również mieszkała w Polsce, we Wrocławiu. Proszę przekazać swojej córce moc pozdrowień. Na tym kończę. Twój dzieciaczek Takis".

Odysseas z wieloma dziećmi stracił kontakt. Rozjechali się, nigdy nie zapominając o swojej drugiej ojczyźnie. Wielu się wykształciło, zostając lekarzami, profesorami, inżynierami, artystami. Dzięki nim Polska ma wielu "swoich" ludzi rozproszonych w różnych krańcach świata.

Dla Wirtualnej Polski Dagmara Spolniak

Źródło artykułu:Dagmara Spolniak
Wybrane dla Ciebie