Propagandyści
"Błogosławiona przez was rakieta trafiła prosto w największą świętość: ołtarz", napisał Wiktor, wikariusz eparchii odeskiej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKPPM) do patriarchy Cyryla. Formalnie zatem jest to list do najwyższego zwierzchnika, wysłany po tym, jak rosyjska rakieta zniszczyła Sobór Przemienienia Pańskiego w Odessie.
25.07.2023 | aktual.: 25.07.2023 09:58
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
Wojna z Rosją ma także wpływ na organizację życia religijnego w Ukrainie. Tamtejsza Cerkiew – Kościół Prawosławny Ukrainy (KPU) – w 2018 roku zerwała z podległością wobec Moskwy, ale w kraju nadal funkcjonuje odłam – wspomniany UKPPM – uznający przywództwo Cyryla. Rozłamowi towarzyszą poważne napięcia, włącznie z oskarżeniami o kolaborację, wysuwanymi przez wiernych KPU. Nie są to zarzuty bezpodstawne, bo wielu duchownym UKPPM udowodniono działalność agenturalną na rzecz Rosji, tym niemniej względna popularność "starej" Cerkwi nie ma silnego związku z prorosyjskimi sympatiami. Wielu wiernych przynależy do UKPPM raczej z przyzwyczajenia niż z wyboru światopoglądowego (co piszę świadom uproszczenia, ale nie czas i miejsce na rozważania z zakresu socjologii religii).
Podział na Kościół "nasz" (ukraiński) i "ich" (moskali) na dobre zakorzenił się w społecznej wyobraźni Ukraińców. Jednym z jego skutków jest obojętność – a czasami wręcz zadowolenie – części mieszkańców Ukrainy, wyrażane w obliczu rosyjskiego barbarzyństwa, kiedy ofiarami padają funkcjonariusze "Kościoła moskiewskiego" czy "moskiewskie" obiekty sakralne. "Uderzyli w swoich", sam usłyszałem coś takiego w Odessie, gdy w marcu tego roku lokalny wolontariusz opowiadał mi o ataku rakietowym, w którym rannych zostało trzech duchownych. I nie mówił tego ze smutkiem.
I dlatego właśnie zniszczenie Soboru Przemienienia Pańskiego w Odessie – trafionego rakietą w nocy z soboty na niedzielę – nie rezonuje w Ukrainie tak mocno, jak mogłoby rezonować uderzenie w obiekt sakralny. Co nie zmienia faktu, że dla wiernych UKPPM to sytuacja wywołująca co najmniej konfuzję – czego najlepszym przykładem fragment listu wikariusza Wiktora.
A nuż skończy się to kolejnymi odejściami ze "starej" Cerkwi.
Dla rosyjskiej propagandy to sytuacja wyjątkowo niezręczna, kremliny bowiem ogrywają wewnętrzny podział religijny w Ukrainie zgodnie z własnym interesem. Członków UKPPM przedstawiając jako wspólnotę prześladowaną za wiarę i prorosyjskość. "Swoich". A tu jep!, rosyjska flota wrzuca im rakietę w uświęcone miejsce. Zapewne nie z premedytacją, a na skutek legendarnej celności rosyjskich środków rażenia, no ale "mleko się rozlało". Co robią spece od przekazu? Odwracają kota ogonem. Twierdzą, że w świątynię trafiła ukraińska rakieta przeciwlotnicza. I przedstawiają świadectwa, jak relacja rzekomego świadka: "Jestem z Odessy i widziałem jak ukraińska rakieta trafiła w Sobór Przemienienia Pańskiego (…). Bardzo mnie to zasmuciło. Świecie, usłysz nas, ZSU nas zabija", czytamy. Ta narracja przedostała się również do Polski, kolportowana przez prokremlowskich aktywistów medialnych i całą masę naiwnych "użytecznych idiotów". Tymczasem nie ma żadnych dowodów wskazujących na taki scenariusz.
Ale załóżmy na moment, że tak właśnie było – że ukraińska antyrakieta z jakiegoś powodu nie dosięgła pierwotnego celu i uderzyła w świątynię (bądź na cerkiew spadły jej szczątki i wywołały pożar). Wówczas warto się zastanowić nad pewną kwestią: co mianowicie nad Odessą robiła rosyjska rakieta? Przyleciała w podróż krajoznawczą?
Ano właśnie…
Dla uzupełnienia obrazu dodam, że w weekend na skutek rosyjskich ostrzałów zniszczono w Odessie 25 zabytków, będących częścią historycznej zabudowy, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
O tym, że ich kraj znajduje się w stanie wojny, nad ranem mogli się przekonać mieszkańcy Moskwy. Co najmniej dwa ukraińskie drony – a mówi się również o czterech – nadleciały nad kompleks budynków należących do rosyjskiego ministerstwa obrony. Oczywiście Rosjanie chwalą się, że obezwładnili maszyny "bronią elektroniczną" (rodzajem zagłuszarek, które "oślepiły/ogłupiły" systemy dronów?), niemniej jedna z nich uderzyła w budynek (a wedle innych źródeł w sąsiedni obiekt) należący do wywiadu wojskowego. A ściślej do filii zajmującej się cyberprzestępczością, czyli także przeprowadzaniem ataków hakerskich.
Niezależnie od tego, czy taki był cel bezzałogowców-samobójców, niezależnie też od zakresu poczynionych szkód, poranny atak zasługuje na więcej uwagi. Oto bowiem znów duże ukraińskie drony dalekiego zasięgu wleciały nie niepokojone nad rosyjską stolicę. Gdzież ta słynna "bańka antydostępowa" Moskwy? Co robiła OPL na dystansie kilkuset kilometrów dzielących terytoria ukraińskie od miasta? Kolejna ukraińska eskapada potwierdza, że Rosjanie zdekompletowali krajową obronę przeciwlotniczą, przesuwając część sprawnych systemów na front i w miejsca notorycznie narażone na ataki, w ten sposób kompensując wcześniej poniesione straty. Być może czas, towarzysze, wykonać ruch w drugą stronę, bo jak wam spalą ministerstwo obrony, to dopiero będzie ból…
I na koniec jeszcze jedna kwestia, sprowokowana Waszymi pytaniami o mój stosunek do opisanych wydarzeń. W czwartek zginął w Ukrainie niejaki Michaił Łuczin, w sobotę zaś Rostisław Żurawliow. Pierwszy to znany bloger militarny ("Misza na Donbasie"), drugi – "korespondent wojenny" agencji RIA Novosti. Obydwaj ponieśli śmierć w wyniku ukraińskich ostrzałów artyleryjskich, Łuczin w okolicach Doniecka, Żurawliow na Zaporożu.
Nikt celowo do nich nie strzelał – ogień artylerii wymierzony był w rosyjskie oddziały, którym Łuczin i Żurawliow towarzyszyli. I nie, nie ma we mnie ani krzty współczucia, które mogłoby być skutkiem własnych zawodowych doświadczeń. Ci goście bowiem nie zasługiwali na miano reporterów – byli jedynie narzędziami, które pod przykrywką dziennikarskiej aktywności służyły do rozsiewania kremlowskiej propagandy i dezinformacji. Dziennikarz może mieć swoje sympatie (nie musi być obiektywny w ocenie stron konfliktu), jednak kłamać mu nie wolno – ci zaś kłamali jak najęci, zwłaszcza o rzekomych neonazistowskich ekscesach w armii ukraińskiej (w tym celu wielokrotnie sięgając po spreparowane artefakty). Nade wszystko jednak brali aktywny udział w działaniach zbrojnych – żurawliow przyłączył się do donbaskich "separatystów" jeszcze w 2014 roku, łuczin blogowanie łączył z ochotniczą służbą w jednostce dronowej.
Więc to nie byli moi (młodsi i aktywni) "koledzy po fachu".
Jedna rzecz mnie tylko w kontekście tych śmierci zasmuca – że Rosjanie mają teraz pretekst, by strzelać do dziennikarzy po drugiej stronie. Prawdziwych, którzy narażają życie i zdrowie, by rzetelnie relacjonować ten konflikt. Chociaż tak po prawdzie – czy oni potrzebują pretekstu?
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.