Rzecznik rządu: zarzuty PiS to bzdury
Pan premier nie musiał się z nikim ścigać. Gdybyśmy chcieli być na miejscu katastrofy szybciej, to o kilka godzin wcześniej wylecielibyśmy z Warszawy - mówił Paweł Graś w "Kropce nad i" w TVN24. W tym samym programie we wtorek Joachim Brudziński zarzucał premierowi, że w drodze z Witebska do Smoleńska 10 kwietnia doszło do "wyścigu" o to, która delegacja będzie pierwsza na miejscu. Autobus z delegacją PiS miał być opóźniany przez milicję, podczas gdy na miejsce tragedii gnała delegacja z Tuskiem.
"Czekaliśmy na Jarosława Kaczyńskiego"
Jak mówił Paweł Graś, współpracownicy Donalda Tuska w dniu katastrofy zaprosili prezesa PiS na pokład rządowego samolotu, który leciał do Witebska. - Długo oczekiwaliśmy na odpowiedź - opowiadał. Dodawał, że samolot z premierem z tego powodu opóźniony był o dwie godziny. - W końcu dowiedzieliśmy się, że delegacja PiS leci na miejsce wyczarterowanym samolotem.
- Gdybyśmy chcieli być na miejscu katastrofy szybciej, to o kilka godzin wcześniej wylecielibyśmy z Warszawy - mówił Graś, nazywając słowa Joachima Brudzińskiego i Maksa Kraczkowskiego "bzdurami".
We wtorek na antenie TVN24 Joachim Brudziński mówił m.in.: "Premier ściskał się z Putinem pod namiotem i w świetle kamer pokazywał swoją rozpacz i swój ból, a parę metrów dalej na błocie, na zwykłej czarnej folii zostawił ciało prezydenta w ruskiej trumnie".
- Nieprawdą jest, że padał deszcz, nieprawdą jest, że ciało prezydenta leżało na folii - powiedział po wysłuchaniu tej wypowiedzi Paweł Graś. Ciało Lecha Kaczyńskiego - jak mówił - leżało noszach przykryte białym płótnem, a wszystkie szczątki ofiar katastrofy "były transportowane w takich trumnach, jakimi Rosjanie dysponowali". - Nie wiem, jak komentować takie zarzuty - powiedział Graś.
Graś podkreślał, że premier Tusk z wszelkimi decyzjami dotyczącymi ciała prezydenta czekał na przybycie Jarosława Kaczyńskiego na miejsce katastrofy.
Graś mówił też, że został poproszony, by przedstawić Jarosławowi Kaczyńskiemu możliwości postępowania z ciałem prezydenta. - To były trzy możliwości: będzie mógł zabrać ciało prezydenta, ale musi poczekać na wyniki sekcji; na tę wersję się nie zgodził. Drugą była możliwość przewiezienia i przetransportowania ciała prezydenta do Moskwy i tam pożegnanie go z należnymi honorami. Trzecia możliwość, na którą zdecydował się prezes Kaczyński, to było zabranie ciała prezydenta następnego dnia po sekcji przeprowadzonej w Smoleńsku - powiedział Paweł Graś.
"Brudziński tam był i widział"
Mariusz Błaszczak z PiS w programie „Minęła dwudziesta” w TVP Info również odnosił się do wtorkowego wywiadu Brudzińskiego.
- Tu nie chodzi o emocje, czy ich brak. Joachim Brudziński był świadkiem tych wydarzeń. Opisuje to, co wówczas zobaczył - mówił.
- To, że prawda powinna zaistnieć jest elementarnym obowiązkiem państwa polskiego. W naszej ocenie państwo polskie nie wypełnia swojego obowiązku - mówił w TVP Info Błaszczak.
W dniu katastrofy Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy polecieli wyczarterowanym samolotem do Witebska na Białorusi, 117 kilometrów od Smoleńska. Lotnisko w samym Smoleńsku było bowiem zamknięte po katastrofie. W Witebsku delegacja przesiadła się do rosyjskiego autokaru. Kolumna samochodów z premierem Donaldem Tuskiem pokonała tę samą drogę.