Rzecznik MSZ: 51 miejsc dla Polski w PE to nie tragedia
51 eurodeputowanych dla Polski "to
nie tragedia", ale polski rząd będzie zabiegać o zwiększenie
liczby polskich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim - zapewnił rzecznik MSZ Robert Szaniawski.
Teraz rozpoczyna się etap, na którym polski rząd będzie zabiegać o większą liczbę eurodeputowanych. Mamy argumenty merytoryczne. Badania pokazują, że większość obywateli Polski, która niedawno wyjechała ma zamiar powrócić do kraju - powiedział Szaniawski.
Parlament Europejski niewielką większością głosujących przyjął raport dotyczący nowego podziału miejsc w Parlamencie Europejskim w nowej kadencji, od wyborów w 2009.
Wynika z niego, że Polska miałaby 51 eurodeputowanych w liczącym 750 członków unijnym parlamencie. To o jedno miejsce więcej niż przyznano Warszawie na szczycie w Nicei w 2000 r., lecz trzy mniej niż w obecnym 784-osobowym europarlamencie. Oprócz Polski wszystkie duże kraje, poza Hiszpanią, straciłyby po kilku eurodeputowanych.
51 europosłów dla Polski to o jeden więcej niż to, co uzyskano w Nicei. Nie można więc mówić o tragedii i przegranej. Dostajemy więcej niż to, na co się wcześniej zgodziliśmy - zauważył Szaniawski.
Dodał też, że przyjęty przez Parlament Europejski raport należy też traktować jako efekt działania polskich europarlamentarzystów w Komisji Konstytucyjnej PE, która przygotowała poparte przez większość propozycje. To ich zasługa lub porażka - powiedział.
Zmianę podziału miejsc w Parlamencie Europejskim przewiduje mandat negocjacyjny nowego Traktatu Reformującego UE. Stanowisko PE może, ale nie musi, być wzięte pod uwagę przez przywódców państw UE.
Traktat z Nicei zakłada, że maksymalna liczba eurodeputowanych to 736 (w wersji poprawionej w wyniku traktatu akcesyjnego Rumunii i Bułgarii). Projekt nowego traktatu przewiduje natomiast, że liczba wszystkich posłów nie może przekroczyć 750, przy czym najmniejszy kraj musi mieć minimum sześciu posłów, a największy maksymalnie 96.
Przyjęty nowy podział miejsc w Parlamencie Europejskim opiera się na nie na liczbie obywateli danego kraju, a liczbie jego mieszkańców. Tę metodę krytykowali Włosi, a także Polska, której liczba mieszkańców maleje, m.in. z powodu trwającej emigracji głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Inga Czerny