"Russkij mir" w Donbasie. Putin obiecał złote góry, ale wszystko poszło nie tak
Życie w dobrobycie - to Władimir Putin obiecywał mieszkańcom ukraińskich miast i terenów zaanektowanych przez Rosję. Z zapowiedzi nic nie wyszło - poziom życia nie tylko się nie podniósł, a wręcz obniżył. Jeśli komuś się poprawiło, to chyba członkom prezydenckiej partii Jedna Rosja rozdającym karty w Donbasie.
Rosja już od roku 2014 wielokrotnie atakowała ukraińską infrastrukturę energetyczną. Działania, które nasiliły się po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny, podporządkowane były jednemu celowi - osłabieniu zdolności Ukrainy do produkcji i dystrybucji energii elektrycznej oraz ciepła.
We wschodniej Ukrainie Kreml w dużym stopniu osiągnął swój cel. Pokazał też, że o ile niszczenie przychodzi mu stosunkowo łatwo, to z odbudową idzie mu jak po grudzie. Widać to na terenach okupowanych, które pod rządami Putina miały przekształcić się w krainę mlekiem i miodem płynącą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy Rosja upadnie? "Rosja nie jest Związkiem Radzieckim"
Wody nie ma i długo nie będzie
Rosjanie - z wyjątkiem Krymu - nie inwestują w ziemie zajęte w ostatniej dekadzie. Krym miał to szczęście, że stał się narzędziem kremlowskiej propagandy, więc pieniądze popłynęły na półwysep szerokim strumieniem. Inwestowano tam głównie w turystykę. Poza tym zniszczenia, których dokonano tam podczas inwazji "zielonych ludzików" nie były znaczące.
Tymczasem o Donieck, Ługańsk czy 40-tysięczny Sokołohirśk toczyły się zacięte walki, w których czasie zostały zniszczone instalacje wodociągowe i energetyczne stacje przekaźnikowe. Do dziś w wymienionych miastach wodę pitną trzeba kupować w sklepach albo czekać na nieregularne dostawy beczkowozami.
Beczkowozami woda dowożona jest również w Łysyczańsku, w którym instalacji wodociągowych Rosjanom nie udało się naprawić od dwóch lat. Z kolei w przypadku Doniecka od 10 lat nie udało się odbudować stacji filtracyjnej. Sytuację znacznie pogorszyły walki w okolicy liczącego 133 km kanału Doniec-Donbas, który dostarczał wodę niemal dla całego Donbasu. Wzdłuż kanału, aby zapewnić jego nieprzerwaną pracę w razie awarii, jeszcze w czasie budowy utworzono pięć zbiorników rezerwowych. Teraz to one stały się jedynym źródłem wody na okupowanym terytorium, gdy kanał został zniszczony.
Jak na ironię dziś działają jedynie - znajdujące się pod kontrolą Ukrainy - przepompownie oraz wodociągi prowadzące do Słowiańska, Kramatorska, Konstantynówki i Drużkowki. Te instalacje może i mogłyby dostarczyć wodę na tereny okupowane, ale nie mogą, ponieważ nie działają instalacje po rosyjskiej stronie.
Mieszkańcy okupowanych miejscowości przez łzy śmieją się, że Rosjanie postanowili dostosować ich poziom życia do rosyjskiego. A ten wyśrubowany nie jest.
Donbas równa do XIX-wiecznego poziomu życia w Rosji
Kreml oficjalnie podawał, że z 53 milionów gospodarstw domowych w Rosji, blisko 13 milionów nie ma ciepłej wody. Przekłada się to na ok. 47 mln Rosjan. Z kolei 20 mln Rosjan w ogóle nie ma dostępu do bieżącej wody, a dwie trzecie nie ma w ogóle kanalizacji, a ok. 12 mln rodzin ma toalety poza domem. Z kolei 200 tys. nie ma ich w ogóle.
Nawet w największych miastach. Tylko 72 proc. mieszkańców miast ma dostęp do ciepłej wody, a ponad 5 mln gospodarstw nie ma wanny lub prysznica.
Stan posiadania wanien, pryszniców i pralek poprawił się w ostatnich trzech latach, jednak dostęp do podstawowych udogodnień cywilizacyjnych utrzymuje się na podobnym poziomie od dekad. Z tym że w miastach rośnie, a na wsiach, maleje. Ma to związek z coraz większą degradacją instalacji komunalnych w małych miastach i wsiach.
Najgorsze wskaźniki mają republiki kaukaskie, środkowoazjatyckie i dalekowschodnie, czyli w rejonach, które są najbiedniejsze i najbardziej zapomniane przez rząd centralny.
"Wziatka" niczym czaj z konfiturą
Na terenach okupowanych daje o sobie znać również wszechobecna korupcja. Tu dobrym przykładem jest Mariupol. Jakość nowych bloków, tych postawionych za rosyjskich czasów, jest tragiczna. Zaczęły pękać już po roku od zbudowania. To pewnie dlatego, że na solidne wykonanie zabrakło pieniędzy. Te znikają gdzieś po drodze między Moskwą a Donbasem.
Problem korupcji znany był w niemal wszystkich byłych republikach radzieckich. O ile Bałtowie poradzili sobie z nim bardzo dobrze, a Ukraińcy walczą niczym don Kichot z wiatrakami, tak dla Rosjan "wziatka" jest nieodzownym elementem stylu życia, jak czaj z konfiturą. Dlatego budowa gigantycznego wodociągu prowadzącego od ujścia Donu do marionetkowej Donieckiej Republiki Ludowej wlecze się w nieskończoność.
Koszt projektu, podobnie zresztą jak sama trasa wodociągu, pozostaje tajemnicą. Nie wiedzą nic mieszkańcy, nie wiedzą lokalne władze okupacyjne, nie wiedzą władze obwodu rostowskiego. Gubernator Wasilij Gołubiew w 2021 r. Obiecywał, że dostęp do wody będzie "gdzieś w 2023 roku". Tymczasem woda w kranach nie pojawiła się ani w 2023 r., ani rok później. I nadal jej nie ma.
Nie ma też już zresztą samego Gołubiewa. 4 listopada 2024 r. ogłosił swoją dymisję, a następnego dnia do jego drzwi zapukała Federalna Służba Bezpieczeństwa. Aresztowani zostali także jego zastępcy. Wszystkim postawiono zarzut "defraudacji dużych sum pieniędzy i oszustw".
To najgłośniejsza sprawa z ostatnich miesiącach, ale nie jedyna, bo łapówki biorą i "grube misie" - jak Gołubiew - i te pomniejsze. W grudniu w rejonie Biełej Kalitwy w obwodzie rostowskim aresztowano inspektora policji drogowej. Wykorzystując trudności w zaopatrzeniu, przymykał oko na nielegalne transporty jadące do Donbasu. Rozliczał się w dolarach. Wpadł, bo zażądał 5 tys. od nieumundurowanych oficerów. W maju ubiegłego roku aresztowano z kolei burmistrza miasteczka Jenakijewe okupowanego od 2014 r. Za dzierżawę budynków przemysłowych miał przyjąć równowartość 500 tys. złotych.
Mieszkańcy Donbasu piszą w mediach społecznościowych, że cóż z tego, że wyłapuje się łapowników, jeśli oni nadal nie mają dostępu do wody, a przerwy w dostawie energii elektrycznej są dłuższe niż w regularnie ostrzeliwanym Kijowie. Humoru ludziom nie poprawiły pewnie gratulacje, które śledczym - za "zapewnienie prawa i porządku w Donbasie i Noworosji" - złożył 14 stycznia Władimir Putin.
"Jestem przekonany, że nadal będziecie kultywować i rozwijać najlepsze tradycje weteranów organów śledczych oraz godnie wypełniać swoje obowiązki służbowe" – dodał dyktator, życząc pracownikom Komisji Śledczej Federacji Rosyjskiej kolejnych sukcesów.
Problem w tym, że najczęściej aresztowani są ci, którzy podpadli władzom. Śledczy bardzo często przymykają oko na oszustwa ludzi blisko powiązanych z kremlowską Jedną Rosją, a to oni w dużej mierze rozdają karty w Donbasie.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski