Rozwód po ludzku i... po polsku

Rozwiedliśmy się po ludzku”, „aksamitnie”, „jak partnerzy”... Pani Ewa, dozorczyni dwóch bloków na Mokotowie, czyta w kolorowych gazetach, jak aktorzy seriali, przy których przysypia ze zmęczenia, rozwodzą się bez szarpania.

– W pozwie piszą „niezgodność charakterów”, zabierają swoją szczoteczkę ze wspólnej łazienki, bo stać ich na drugie mieszkanie, i cześć – bo pani Ewa to nie gwiazda, tylko zwykła matka dziewięciorga dzieci.

Nauczycielki, urzędniczki na poczcie, hydraulicy, ci wszyscy zdani na łaskę wysokich sądów rozwodzą się po polsku, nie stylowo. – Z prawnego punktu widzenia rozwody to proste sprawy – sędziego Marcina Łochowskiego, rzecznika Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie, dziwi pytanie, czy trudno się rozstać. – Stwierdza się trwały i zupełny rozkład małżeństwa, orzeka o opiece nad dziećmi, sposobie korzystania ze wspólnego mieszkania, alimentach. Dużo trudniejsze są sprawy o podział majątku, które toczą się zwykle osobno. Czasem trzeba rozliczać jakieś nakłady na nieruchomość poniesione w latach 60. albo dorobek składający się ze 150 rzeczy. Skoro takie proste, to dlaczego tak trudno, że w praktyce rozwody ciągną się latami? (...)

Sądowi musi się chcieć

W Stowarzyszeniu Damy Radę radzą jedna drugiej, co powiedzieć, czy malować się, uśmiechać. – A nie daj Boże, jak któraś powie Wysokiemu Sądowi, że musiała iść do psychiatry, a ten kazał brać relanium. Ma przerąbane, za przeproszeniem – jedna z kobiet mówi krwiście, żeby wyładować nerwy. Już przez to przeszła. – Każdej to powiem: nie mów o psychiatrze, bo od razu sąd żąda badań, czy masz prawo wychowywać dzieci. To, że rzucał, targał za włosy, nie wystarczy.

Na adwokata zwykle ich nie stać. Stawki kancelarii to od 2 do 5 tys. zł (jeżeli kłócą się o dzieci). Niektóre sprawy rozwodowe trwają latami. „Chciała pani mieć dzieci, to je pani ma!”, ile razy słyszały to w sądzie, nie policzą. – Patrzyłam na sędziego, który dopiero co skończył szkołę, i klęłam w myślach, bo może zna paragrafy, ale jakim prawem tak do mnie mówi? – opowiada chuda blondynka z workami pod oczami.

Pan Roman, ojciec dwójki małych dzieci, też chciałby się rozwieść, żeby już się nie trząść o prawo do opieki. – Ale żona poszła w Polskę, a sąd rozkłada ręce.

– Takich sytuacji jest mnóstwo. Sąd ma na to bat, ale musi się sądowi CHCIEĆ – Beata Mirska, szefowa Damy Radę, dopija mocną kawę. – Jestem rzadkim przykładem, że może być po ludzku. „Pan” też nie stawiał się na sprawy, sędzia przesłuchała świadków, zorientowała się w sytuacji i to wystarczyło, żeby ustanowiła kuratora dla nieznanego z miejsca pobytu i przeprowadziła rozwód zaoczny. To była jej dobra wola, mogła powiedzieć „odrzucam sprawę” i tak się zwykle dzieje. Trwało to półtora roku. Na koniec wstała zza stołu sędziowskiego, usiadła ze mną na ławce, „pani musi podreperować psychikę”, podała adresy, gdzie mi pomogą. Potraktowano mnie jak człowieka.

W stupunktowej skali stresów rozwodom przypisuje się 70-80 punktów. Z badań dr Grażyny Mikołajczyk-Lerman, socjologa małżeństwa i rodziny z Uniwersytetu Łódzkiego, wynika, że na pytanie: „Co by było, gdybym się rozwiodła?” kobiety odpowiadają najczęściej: „Utraciłabym status materialny”, mężczyźni: „Pogorszyłyby się stosunki z dziećmi”. To świadczy o tym, co ich boli, gdy się rozstają. – Kobiety – tłumaczy – bardziej przeżywają rozwód, bo zwykle są mocniej związane z domem. Nagle rozsypuje się życie, które było na pierwszym planie. Ale sędzia to nie pocieszyciel. – Jego obowiązkiem jest obiektywizm, a emocje w żadnym wypadku nie mogą wziąć góry – tłumaczą prawnicy. (...) Jak bez winy, to kończymy

Lidia mówi cicho, jakby ktoś ją podsłuchiwał. – 18 października 2003 r. zaczął biegać z nożem po domu i tłukł, co mu wpadło w ręce. Zadzwoniłam na komendę, „przecież mąż wbił nóż w komodę, nie w panią”, usłyszałam. Nie widzieli powodu, by przyjechać. Mąż, właściciel dużej firmy budowlanej, jest tutaj KIMŚ, ma kolegów i pieniądze. Zaczęło się na dobre, gdy dowiedział się, że założyłam sprawę o rozwód z orzekaniem o winie. Powiedział: „Chciałaś, to cię zniszczę”. I zniszczył. To był mój błąd. Gdybym się rozwiodła bez tego udowadniania mu winy, już by było po wszystkim, a tak... O co jeszcze mnie oskarży, nie wiem. Najpierw zabrał samochód, którym woziłam dziecko do przedszkola w Piasecznie, a sama jechałam do pracy w Wilanowie. Gdy wezwałam policję, stali i żartowali z mężem na podwórku, a on wchodził do domu: „Nie ośmieszaj się”. „To niech nam pan to podpisze,” wyciągnęli kartkę. Podpisał, że rano nas zawiezie, i na tym się skończyło. Załatwił sobie adwokatkę. Mówił, że jest droga, ale wyrafinowana i bez
skrupułów. Faktycznie. Kazała mu się wtedy wyprowadzić, a do sprawy rozwodowej dołączyć pismo, że jest do tego zmuszony w trosce o swoje zdrowie, życie i wolność. Papier wszystko przyjmie...

Sprawa rozwodowa toczy się od roku. – Jestem pielęgniarką. Latem wyjechałam z Kubą na turnus rehabilitacyjny, bo nie miałam z kim zostawić dziecka. Gdy wróciłam, na policji leżało doniesienie, że od złodzieja pochodzenia rosyjskiego kupiłam jakieś materiały budowlane. Prokuratura oskarżyła mnie o paserstwo. Mówiłam, że to szwindel. „Jak się pani przyzna, są okoliczności łagodzące”. Wyprowadziłam się do hostelu. Spakowałam telewizor, żelazko i toster i pojechałam na komisariat, żeby spisali, że nie zamierzam się tego pozbyć do czasu zakończenia sprawy rozwodowej. Za kilka dni przyjeżdża policja, wywozi dziecku ten telewizor, a mnie oskarżają o kradzież. Tę sprawę umorzono, ale nie wiem, co będzie. Musiałam wrócić do domu, bo w ośrodku interwencji kryzysowej można mieszkać trzy miesiące. Milczę, gdy czasem mąż włącza dyktafon i uderzając się w policzek, krzyczy: „Dlaczego mnie bijesz?”. Nie może tego znieść. „Kto cię tak wyszkolił?”, syczy. Życie, bo sąd przyjmuje każdy dowód. – Jeśli zgadza się pani bez
orzekania o winie, dziś kończymy, jeśli nie, to potrwa – sędzia mówiła Elżbiecie Dyś na każdej sprawie. – Choć miałam na papierze wyrok za znęcanie się... W pierwszym roku odbyły się dwie rozprawy. A on dalej powoływał świadków, matkę, wujków... Na każdej sprawie kolejnego. Wystarczy powołać trzech i już jest rok. Znów odroczenie, bo twierdzi, że nie daję mu dzieci na ferie, z dziećmi rozmawia kurator, mijają kolejne miesiące. Trzy lata udowadniałam oczywistą winę, a przecież to koszty, zwołanie składu... Jeśli zapada wyrok z orzeczeniem o winie, winny ma obowiązek płacić na drugą stronę do śmierci, jeśli druga strona dowiedzie, że żyje jej się gorzej; jeśli bez orzekania o winie – każda ze stron przez pięć lat, jeśli druga dowiedzie, że popadła w niedostatek. – Co z tego, że sprawę wygrałam i orzeczono winę? Były mąż dalej nie płaci i jest odbierany jako niegroźny cwaniaczek. Kupił w tym czasie samochód na raty, podaję komornikowi markę, numer rejestracyjny, ale dla niego jest niewypłacalny, dla banku tak.
Założyłam sprawę o egzekucję. W tym czasie dzwoni do mnie bank, strasząc, że jak jej nie wycofam, też założy mi sprawę. Takie absurdy wloką się latami. Jeśli się dogadają, jest prosto. – Niedopasowanie charakterów, podpisik i fru – mówią kobiety. Sędzia Beata Turek z Departamentu Sądów Powszechnych Wydziału VI Spraw Rodzinnych i Nieletnich tłumaczy: – Jeżeli pozwany uznaje żądanie pozwu, a małżonkowie nie mają wspólnych małoletnich dzieci, sąd może ograniczyć postępowanie dowodowe do przesłuchania stron (art. 442 kpc).

W całej Polsce załatwiono w 2005 r. 112.170 spraw, z poprzedniego okresu zostało 57 tys., w tym 8125 to sprawy, które ciągną się od roku do dwóch lat, więcej niż dwuletnich pozostało 3079. W aż 70% przypadkach małżonkowie nie szukają winnych. Bo piekło zaczyna się, gdy dla zabezpieczenia sobie przyszłości trzeba winę w sądzie udowodnić. – 90% kobiet z tego rezygnuje. Boją się, że będą się rozwodzić latami – mówi Mirska. – A jak nie ma wyroku rozwodowego, nie dostaną zasiłku alimentacyjnego.

Wielka łaska Wysokiego Sądu

(...) Zofia powiedziała na ostatniej rozprawie: „Proszę Wysokiego Sądu, dam się komisyjnie skopać, bo u mnie siniaków nie widać, choćby mnie bić, ile popadnie”. W 14-metrowym pokoiku, który przypomina norę, śpi ona i dwójka dzieci. Od czerwca nie rozkłada największego materaca, bo „pan K.” znów jest w areszcie za znęcanie. Na parkiecie ślady po papierosach. Jak „pan K.” śpi, papieros wypada mu z ręki i dogasa na podłodze. – Z rozwodem zwlekałam kilka lat. Ze strachu przed tymi górami do pokonania. Nasłuchałam się od kobiet. Wniosłam sprawę trzy lata temu, gdy znów go posadzili. To była droga przez mękę. Pierwsza sprawa – sędzia rozgląda się: „Nie ma pana K.”. Wyjaśniam, że siedzi i za co. „To co, nie zgadza się pani na ugodę?”, pyta.

Mówię: „Logiczne”, ale dla niej nie było. Myślałam, że skończymy na dwóch sprawach, przecież dowody winy były ewidentne, obdukcje, protokoły zatrzymań. A tu jedna, druga, piąta, na następnej on, z aresztu, żąda badania dzieci w ośrodku diagnostycznym, bo nie zgadza się na odebranie praw. Znów trzy miesiące czekania. Sąd przesłuchuje po kolei jego siostrę, jego kuratorkę, która przez pięć lat była u nas w domu dwa razy. Nikt mi nie wierzył, bo rodzina musi istnieć dla DOBRA DZIECI. Dopiero ośmiu moich świadków wystarczyło, żeby sąd wydał wyrok. Co z tego?

Potem jeszcze rok Zofia nie spała, bo sprawa poszła do sądu apelacyjnego. „Pan K.” odwołał się do eksmisji, alimentów, ograniczenia praw i orzeczenia o winie. – Apelacyjny mieści się kilka ulic dalej, a siedem miesięcy trwało, zanim z „okręgówki” zawieziono tam papiery. Co się dzieje w tym czasie, pytam. Przecież to zwyczajna sprawa rozwodowa. Gdyby przetrzymali jeszcze chwilę, bez prawomocnego wyroku zostałabym bez alimentów. W imię czego? Opieszałości sądów? Sędzia Beata Turek mówi: – Na czas trwania postępowania ma wpływ szereg czynników, także liczba zgłoszonych przez strony wniosków dowodowych. Nie ma ograniczeń co do liczby zgłaszanych świadków, wnioski dowodowe można bowiem składać aż do zamknięcia rozprawy. Nie ma też ram czasowych, które wyznaczają, ile ma trwać postępowanie, winno jednak się zakończyć w rozsądnym terminie. Ustawa, która weszła w życie 17 września 2004 r., stanowi o prawie strony do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki. W przypadku naruszenia tego prawa strona ma zatem
możliwość wystąpienia ze skargą na przewlekłość postępowania. Akurat Zbigniew Ziobro, jeszcze nie minister, krzyczał, że skróci czas rozpatrywania spraw, gdy Zofia poszła zapytać, czy papiery już wyszły do apelacyjnego. – Siedzę na korytarzu, dziewczyny biegają z aktami, z których wystają katalogi Avonu. Buch, łubudu, buch, strzelają drzwiami. Panie w sądach nie potrafią ich inaczej zamykać. Nagle skrzykują się we trzy i zamykają w pokoju od wewnątrz, żeby poprzeglądać te katalogi. Pracownice sądu odpowiedzialne za ewidencję. Godzinę siedziały.

Jeden z amerykańskich poradników radzi, żeby pokazywać dziecku korzyści z rozwodu: będziesz miał dwa pokoje, więcej prezentów pod choinkę. Ale to nie Ameryka. Zofia czeka, aż on wróci z aresztu do 14-metrowego pokoiku. Ma takie prawo, bo nikt jej nie powiedział, że w wyroku o eksmisji może żądać dopisku: „z przyznaniem mu lokalu”. Nikt tego nie powiedział. Miły adwokat z urzędu nie mówi ponad program. (...)

Pije, bije, ale mąż

Gdy w grę wchodzą dzieci, sprawy trwają najdłużej. To najlepsza furtka, żeby je przeciągać.
– Kim pani jest dla powódki.
– Córką.
– Jak wygląda prowadzenie gospodarstwa?
– Ojciec gotuje dla siebie. Otwiera kolejne piwo, gdy my posypujemy chleb cukrem.
Sędzia zwraca się do Ewy: – Jest pani wyrodną matką. Jak można doprowadzić do tego, że dziecko zeznaje przeciw ojcu? Kaśka się rozpłakała... Sześcioro dorosłych dzieci Ewy zeznawało po cztery razy, bo sędzia się uparła, że rodzina musi być. Magda, młodsza córka, nie wytrzymała, gdy zobaczyła beczącą Kaśkę. Wykrzyczała sędzi: – Jakby pani, za przeproszeniem, ktoś srał w łazience i nigdy nie spuszczał wody, bo jest tak pijany, że nie myśli? Dla sędzi ciągle było za mało. Kolejna sprawa. Przepychanka o młodsze dzieci, z którymi ojciec niby rozmawia o piłce nożnej, śledzi postępy w nauce, kupuje leki. Ewa wstaje: – Proszę, żeby sąd zapytał męża, jaka nauczycielka uczy dziecko choć jednego przedmiotu, w jakim konkursie ostatnio brało udział, na co chorowało? – To nie ma znaczenia dla sprawy – posadziła Ewę sędzia. – Mąż nie musi tego pamiętać w nawale zajęć, przecież chodzi szukać pracy, żeby utrzymać rodzinę.

Ewa, rezolutna kobieta przy kości, latami udowadniała przed sądem, że nic ją z mężem nie łączy. – W 1999 r. wniosłam pierwszy pozew – opowiada. – Mąż, były kucharz, ma taką manię: jak jest pijany, wchodzi do kuchni i wstawia garnki na gaz, obojętnie, czy jest to woda na makaron, czy stara zupa. Chciał mnie wtedy udusić, bo wyłączyłam te gary. Na pierwszej rozprawie sędzia stwierdziła, że ten fakt nie jest powodem, by się rozwodzić w tej chwili, że powinnam się leczyć na nerwicę, poza tym jest dziewięcioro dzieci i trzeba dać szansę. W 2001 r. znów sprawa weszła na wokandę. Od tego czasu było ich osiem, z czego „pan mąż” nie zjawił się na trzech, a na dwie przyszedł kompletnie pijany. – Jest długi korytarz F – Ewa pamięta to jak dziś. – Idzie on, za nim policjant, bo mąż się zatacza od ściany do ściany. Wchodzimy na salę 427, nawet nie umie wybełkotać nazwiska, a sędzia: „Oj, chyba pana dziś stres złapał. Odraczamy na następne trzy miesiące”. Syn się zwolnił z pracy, córka też, ja zostawiłam młodsze dzieci,
nawet nie został ukarany, przecież to zniewaga tego sądu, tego kraju! Na następną sprawę też przyszedł pijany. Sędzia do niego: „Panie Andrzeju, niech się pan weźmie wreszcie do kupy”. Kolejna. Nie pojawił się, bo był nieprzytomny. „Proszę zanotować, że pan Andrzej W. nie stawił się w dniu dzisiejszym”. Mówię: „Gdyby sąd chciał, to wysłałby patrol, mąż śpi w domu”. Zostałam zbesztana. Na kolejną sprawę znów wzywają syna, już trzeci raz zwalnia się z pracy, przyszedł w szortach, a sędzia każe mu opuścić salę, bo znieważa sąd, i grozi karą 50 zł. Żeby przyspieszyć ten cyrk, idę do dzielnicowego i proszę o wydanie opinii o mnie dla sądu, ale dzielnicowy musi dostać zapytanie od nich, więc proszę sędzię: „Czy pani może żądać od dzielnicowego tej opinii i wykazu z komendy, ile było interwencji?”, „Pani nie jest od tego, żeby mi mówić, co mam robić”. Gdyby nie ławnicy, tobym tego rozwodu nie dostała. Zakończyło się po czterech latach.

Kosztami sprawy obciążono Andrzeja W. Ale nie zapłacił. Sumą 300 zł obciążono więc skarb państwa ze względu na „brak środków typu bezrobocie”.

Rozwody w Europie

Polski wskaźnik rozwodów sięga 1,2 na tysiąc mieszkańców. W krajach UE wynosi 1,9, w Estonii i na Litwie 3,2. Niższy niż my ma tylko Słowenia (1,1). Na Malcie rozwody są zakazane. We Francji rozpada się co drugie małżeństwo. To ok. 120 tys. rozstań rocznie, w Ameryce więcej niż co drugie. W 2004 r. w Rosji na 100 małżeństw przypadło aż 70 rozwodów.

Krytyczne lata

Są charakterystyczne lata w związku, w których decydujemy się na rozwód. Dr Grażyna Mikołajczyk-Lerman wyróżnia:
• po 1. roku pożycia, gdy nie ma dzieci, a małżonkowie mówią sobie, że to pomyłka;
• w 7. i 15. roku pożycia, gdy dzieci idą do szkoły, a ludziom się wydaje, że są na tyle dorosłe, że można im wytłumaczyć. Poza tym zbiega się to z bilansem czterdziestki, gdy patrzymy, co nam wyszło, a co nie, a to ostatni moment, by zacząć nowe życie;
• po kilkudziesięciu latach, gdy dzieci opuszczają gniazdo rodzinne, a kobieta często przeprowadza się do nich i chowają wnuki. Do połowy rozwodów dochodzi wśród par z pięcio-, dziewięcioletnim stażem, w wieku 30-34 lat. Częściej na zachodzie i północy niż na południu i wschodzie Polski.

Edyta Gietka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)