Rozejm w Syrii wszedł w życie. Punkt zwrotny konfliktu?
• Wynegocjowany przez USA i Rosję pakt ws. rozejmu w Syrii wszedł w życie
• Porozumienie USA-Rosja ma pomóc w walce dżihadystami
• Umowa nie przybliży końca konfliktu
• Warunki porozumienia budzą sprzeciw wspieranych przez USA sił syryjskiej opozycji
13.09.2016 | aktual.: 13.09.2016 16:43
Po miesiącach negocjacji, frustracji i niepewności, Stany Zjednoczone i Rosja zawarły porozumienie w sprawie zaprzestania działań wojennych w Syrii. Rozejm formalnie wszedł w życie w poniedziałkowy wieczór. Jednak pytanie, które zadają sobie wszyscy, brzmi: czy, tak jak poprzednie próby, pozostanie on głównie porozumieniem na papierze, czy tym razem stanie się punktem zwrotnym tej wojny. Wśród ekspertów i komentatorów z obu stron przeważa głęboki sceptycyzm.
Umowa nie jest typowym zawieszeniem broni, bo przewiduje tylko częściowe przerwanie walk. Wszystkie strony porozumienia mają powstrzymać się od ataków przez tydzień i umożliwić dostarczenie pomocy humanitarnej. Nie dotyczy to jednak tych grup, które USA i Rosja uznają za organizację terrorystyczne - chodzi przede wszystkim o dżihadystów z Dżabhat Fateh asz-Szam (Front Podboju Lewantu, wcześniej znany jako Front an-Nusra), który miesiąc temu ogłosił zerwanie związków z al-Kaidą. Jednocześnie "uziemione" ma zostać syryjskie lotnictwo, odpowiedzialne prawdopodobnie za największą liczbę cywilnych ofiar konfliktu. Jeśli rozejm się utrzyma, USA i Rosja mają podjąć ścisłą współpracę, koordynując uderzenia przeciwko dżihadystom zarówno z byłej al-Kaidy, jak i Państwa Islamskiego.
Wątpliwości jest mnóstwo, bo szczegóły umowy nie są znane (nie opublikowano dotąd porozumienia w formie pisemnej), a przedstawiciele obu stron konfliktu - rządowej i opozycyjnej - zgłosili swoje obiekcje. Co więcej, dni przed wejściem w życie były okresem wzmożenia intensywności walk i bombardowań. Mimo to, pierwsze kilkanaście godzin obowiązywania rozejmu były spokojne, co daje nadzieje na przynajmniej chwilową ulgę dla mieszkańców stref konfliktu.
- To porozumienie to w tej chwili jedyny sposób, by wstrzymać rzeź, która odbywała się w Syrii, szczególnie w Aleppo. Ale trudno być optymistą jeśli chodzi o trwałość tego porozumienia - mówi WP Tobias Borck, ekspert ds. bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie na Uniwersytecie w Exeter w Anglii. - Przede wszystkim brak tu jakiejkolwiek perspektywy na przyszłe rozwiązanie konfliktu - dodaje.
Największe wątpliwości budzą warunki porozumienia dotyczące walki z dżihadystami. Wszystko ze względu na coraz ważniejszą rolę, jaką Dżabhat Fateh asz-Szam odgrywa w szeregach syryjskiej opozycji. W wielu miejscach w Syrii, bojownicy grupy walczą bowiem ramię w ramię z nieskrajnymi bojówkami, m.in. wchodzącymi w skład Wolnej Armii Syryjskiej. Co więcej, są oni najbardziej skuteczną formacją na polu walki; po tym, jak głównie za ich sprawą rebelii udało się przerwać oblężenie wschodniego Aleppo, ich status wśród przeciwników reżimu zdecydowanie wzrósł.
Dla Stanów Zjednoczonych, które wspierają niektóre grupy opozycyjne, oznacza to, że prowadząc naloty przeciwko dżihadystom, ich ofiarami mogą paść także wspierane przez Waszyngton formacje. Teoretycznie, zapobiec temu ma wspólna amerykańsko-rosyjska misja wywiadowcza, mająca za zadanie precyzyjne wytyczenie terenów zajmowanych przez dżihadystów od terytoriów przez "zwykłą" opozycję. Ale niewielu obserwatorów wierzy, że takie wydzielenie terenu jest możliwe.
- Niezależnie od tego, jak precyzyjnej broni się użyje, trudno wyobrazić sobie, by te naloty dotykały tylko Nusry. Według założeń chodzi o to, by oddzielić dżihadystów od reszty opozycji, ale z perspektywy rebeliantów, opuszczenie terenów oznacza w praktyce oddanie ich siłom reżimu - zauważa Borck.
Co być może ważniejsze, uderzając w islamistów, stanowiących prawdopodobnie najskuteczniejszą militarnie część sił opozycyjnych, Waszyngton de facto wzmocni pozycję reżimu al-Asada i może znacząco zmienić równowagę sił konfliktu.
Właśnie dlatego kilkanaście grup zbrojnych - zarówno tych islamistycznych, jak i umiarkowanych - zgłosiło w poniedziałek szereg obiekcji co do postanowień umowy. Mimo to, rebelianci prawdopodobnie przystaną na warunki, bo nie mają - przynajmniej na razie - praktycznie innego wyboru.
Długofalowe skutki amerykańsko-rosyjskiej umowy mogą być jednak poważne. Jak mówił w rozmowie z WP Łukasz Fyderek, politolog Uniwersytetu Jagiellońskiego i znawca Bliskiego Wschodu, polityka Waszyngtonu może okazać się krótkowzroczna.
- Jednocząc się z Rosją i de facto wzmacniając Asada, Ameryka tylko pogorszy swój wizerunek w świecie arabskim i umocni narrację o zdradzieckim charakterze Zachodu i jego immanentnej antyarabskości - powiedział ekspert.
Jak jednak przekonuje Borck, administracja Obamy już wcześniej zaakceptowała konieczność pogodzenia się z przetrwaniem Baszara al-Asada, a jej priorytetem jest wojna z Państwem Islamskim. Dla Waszyngtonu, umowa z Moskwą jest kluczem do długo spodziewanej ofensywy na dwa główne ośrodki Państwa Islamskiego: Rakkę i Mosul.
- Wyraźnie widać, że Obama chce, by przed końcem swoich rządów ta ostateczna ofensywa przeciwko przynajmniej się zaczęła. Problem w tym, że dla Rosji priorytetów jest odwrotna: w pierwszej kolejności zapewnić przetrwanie Asada, a dopiero potem wyeliminowanie Daesz - tłumaczy specjalista.