Rozbity śmigłowiec może nie nadawać się do remontu
Nie można wykluczyć, że śmigłowiec "Sokół",
który w środę rozbił się na Podhalu podczas awaryjnego lądowania,
nie będzie nadawał się już do remontu - powiedział dziennikarzom
rzecznik Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
29.01.2003 20:31
"Moim zdaniem maszyna nie nadaje się już do użytku. W grę wchodzi albo złomowanie śmigłowca, albo perspektywa naprawy, której koszt może przekroczyć nasze możliwości finansowe i kwotę uzyskaną z ubezpieczenia" - powiedział w środę Robert Gałązkowski, który jest także szefem medycznym LPR.
Podczas awaryjnego lądowania w Murzasichlu k. Zakopanego uszkodzeniu uległ główny wirnik nośny śmigłowca, całkowicie złamana została belka ogonowa i śmigiełko ogonowe. "To wszystko co widać gołym okiem. Z tego co wiemy, także dwa silniki, które odmówiły posłuszeństwa" - dodał rzecznik LPR.
"W czwartek inspektorzy Głównej Komisji Badania Wypadków Lotniczych wyjmą czarną skrzynkę ze śmigłowca i za jakiś czas będą mogli więcej powiedzieć na temat przyczyn awarii silników. Maszyna będzie też poddana badaniom, m.in. rentgenowskim, pod kątem uszkodzeń, wytrzymałości konstrukcji itp." - wyjaśnił Gałązkowski.
"Konkluzja jest taka, że nie mamy już w Tatrach śmigłowca, który byłby w stanie realizować zadania z zakresu nie tylko ratownictwa medycznego, ale przede wszystkim górskiego. Okazało się, że śmigłowiec, który ma dwa silniki i taki duży zapas mocy, aby na jednym z nich wylądować, po prostu zawiódł" - ocenia Gałązkowski. Dodał, że Zakopane może zostać bez śmigłowca ratowniczego na stałe stacjonującego pod Tatrami nawet na okres roku, do czasu remontu lub zakupu innej maszyny.
Najbliższy śmigłowiec, którym dysponuje LPR, stacjonuje w Krakowie. Jest to maszyna Mi-2, także dwusilnikowa, ale starszej generacji i o znacznie gorszych parametrach do lotów w warunkach górskich.
Według Gałązkowskiego rozbity w środę "Sokół" w ubiegłym roku przechodził przegląd kadłuba i silników. Już po nim dwukrotnie doszło do usterki jednego silnika, polegającej na chwilowej utracie mocy. Po przekazaniu wadliwie działającego silnika do przeglądu i remontu w Rzeszowie, maszyna otrzymała silnik zastępczy, który do środy był w niej używany.
Zdaniem Gałązkowskiego na razie nie jest możliwe ustalenie, czy w środę przed wypadkiem w pierwszej kolejności odmówił posłuszeństwa silnik zastępczy, czy też oryginalny silnik. Dodał, że więcej szczegółów będzie znane dopiero po odtworzeniu zapisów czarnej skrzynki oraz przesłuchaniu pilota przez komisję badającą wypadek.
"Pilot, lecąc po ratowników, zauważył, że jeden z silników przestał pracować. Podjął decyzję, że będzie wracał w kierunku bazy, żeby bezpiecznie wylądować, ale w tym czasie przestał pracować drugi silnik. W takiej sytuacji pilotowi pozostał tylko wybór w miarę bezpiecznego miejsca awaryjnego lądowania. Jak się okazało, była to właściwa decyzja" - wyjaśnił rzecznik LPR.
"Za sterami maszyny siedział niezwykle doświadczony pilot, który na 'Sokołach' lata od początku wprowadzenie ich do ruchu lotniczego. W opinii innych pilotów, którzy oglądali miejsce wypadku, jasno wynika, że wykazał się najwyższym kunsztem lądowania w takich okolicznościach. To, że lot zakończył się w taki a nie inny sposób, to wyłącznie jego zasługa" - dodał. Pilot z lekkimi potłuczeniami trafił do zakopiańskiego szpitala na obserwację.
Maszyna, którą pilotował, została zakupiona przez TOPR w styczniu 1996 r. z pieniędzy pochodzących z odszkodowanie za "Sokoła", który uległ katastrofie w 1994 r. (jask)