Rosyjskie wybory - cud nad urną i sukces inercji
• Władze Rosji ogłosiły prawidłowy przebieg głosowania, ale rezultaty zostały mocno podretuszowane
• Według organizacji "Gołos" szwindle były drobne, pojawiały się za to masowo
• Opozycji raczej nie uda się wykorzystać fałszerstw do powtórki wydarzeń z 2010 r.
• Największym sukcesem Kremla jest odpowiednia frekwencja, czyli uprawomocnienie władzy na kolejne lata
• Wstępne wyniki poszczególnych ugrupowań prognozują jednak wzrost nastrojów protestacyjnych
• Na szczęście dla Kremla część niezadowolonych przejęły partie kieszonkowej opozycji
19.09.2016 | aktual.: 19.09.2016 11:16
W Rosji zakończyły się wybory do Dumy, w których wzięło udział 14 partii politycznych. Zgodnie z wynikami badań exit poll ośrodka WCIOM, do parlamentu VII kadencji weszły w kolejności: partia władzy Jedna Rosja - 44,15 proc. (wobec prognozowanych 31-41 proc.); LDPR - Partia Liberalno-Demokratyczna - 15,3 proc. (11-12,6 proc.); KPFR - Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej - 14,9 (8-9 proc); SR - Sprawiedliwa Rosja - 8,1 (ok. 5 proc). Dziesięć pozostałych partii nie przyszło wymaganego pięcioprocentowego progu. Choć jak twierdzi Jabłoko, własny exit poll tego ugrupowania wykazał przekroczenie bariery wynikiem 5,1 proc. w skali całego kraju.
Ostateczne wyniki będą znane nie wcześniej niż w poniedziałkowe popołudnie, ale i tak pewne wnioski nasuwają się same. Oprócz wyniku Jednej Rosji, który - według wszelkiego prawdopodobieństwa - będzie rósł, rozkład mandatów innych partii nie ma decydującego znaczenia.
Po pierwsze i najważniejsze, sprawdził się scenariusz inercyjnej, czyli nudnej i długiej kampanii wyborczej kremlowskiego stratega Wiaczesława Wołodina. Miał on na celu uzyskanie dogodnej dla władzy frekwencji wyborczej, bo to ona była główną intrygą tego głosowania bez intryg. Udział w wyborach ponad 40 proc. uprawnionych obywateli dał fory partii władzy Jednej Rosji, mobilizując głównie tzw. żelazny elektorat Putina. Rosjanie nastawieni opozycyjnie pozostali po prostu w domach, bojkotując wybory, a to ich aktywności obawiał się Kreml. Taką tendencję potwierdza bardzo niska frekwencja w Moskwie i najniższy, jak dotąd w Rosji, udział mieszkańców Petersburga (26,5 proc.) A przecież obie stolice są bazą antyputinowskiej opozycji, która w 2010 r. wyszła na ulice protestując przeciwko fałszerstwom wyborczym.
Po drugie, uwagę zwracają lepszy niż zazwyczaj wynik partii LDPR przy jak zawsze wysokim poparciu KPFR. To ważny prognostyk wskazujący na ogólny wzrost nastrojów protestacyjnych społeczeństwa. Na szczęście dla Kremla tę grupę dotychczasowych zwolenników władzy, która wysłała rządzącym swego rodzaju ostrzeżenie wyborcze, przejęły skutecznie partie kieszonkowej opozycji, działające w pełnym porozumieniu z władzą i z jej woli. To właśnie dlatego komunistów, nacjonalistów i populistów, którzy i tym razem weszli do Dumy, nazywa się w Rosji partiami władzy drugiego rzutu.
Tym niemniej fakt pozostaje faktem, społeczeństwo zaczyna odczuwać skutki kryzysu ekonomicznego. Z drugiej strony, osłabły (choć jeszcze nie zanikły) efekty sukcesu wielkomocarstwowej aneksji Krymu i operacji syryjskiej. Ale powtórzmy, z punktu widzenia Kremla najważniejsza pozostaje frekwencja, bo zgodnie z wynikami wyborów - suweren, czyli Rosjanie uznali prawo obecnych elit do sprawowania władzy przez kolejne lata.
I po trzecie, bojkot wyborów przez twardy elektorat antyputinowski źle wróży ugrupowaniom takim, jak PARNAS, Jabłoko czy Partia Postępu Aleksieja Nawalnego. Opozycja płaci za nieumiejętność, a jeszcze gorzej, brak woli zjednoczenia, które zwielokrotniłoby jej siłę przebicia, nawet w warunkach prawnej obstrukcji ze strony Kremla. Oczywiście, wynik ugrupowań opozycyjnych byłby z pewnością wyższy, gdyby nie zwykłe dla rosyjskiego systemu wyborczego cuda nad urną.
W tym roku można mówić, o co najmniej poważnym retuszu, szczególnie na poziomie regionalnym, co jest związane z mieszaną ordynacją i powstaniem jednomandatowych okręgów wyborczych. I to jest czwarty wniosek, nie wiadomo bowiem, jakiego pokroju politykami okaże się 225 deputowanych wybranych w ten sposób. Mandat z okręgu jednomandatowego wiąże deputowanego z regionalnymi grupami interesu. Być może Kreml postanowił w ten sposób "spuścić" przysłowiową parę z elit regionalnych, wyrażających niezadowolenie z kryzysowego obcięcia federalnych dotacji.
Sytuacja przekłada się na mniej pieniędzy do rozkradzenia, ale także zastój biznesowy i niezadowolenie społeczne, które spada na miejscowych biurokratów i polityków. Teraz, desygnowani przez nich kuluarowo deputowani, pomimo że zostaną wpisani do jednej z czterech frakcji partyjnych mogą się stać w praktyce piątą - regionalną grupą nacisku w Dumie. A już z całą pewnością będą pretendowali do udziału w rozdziale federalnego budżetu.
Wyborcze retusze
Wróćmy jednak do retuszy, choć styl kampanii wyborczej miał wśród Rosjan i za granicą wywołać wrażenie pełnej transparentności oraz uczciwości. Jest mało prawdopodobne, aby opozycja wykorzystała niemałą skalę fałszerstw do powtórki wydarzeń z 2010 r. Ugrupowaniom tego nurtu politycznego nie udało się przechwycić rosnącego elektoratu protestacyjnego ani nawet zmobilizować własnych wyborców. Doszło do tego, że w Moskwie i Petersburgu inercyjny scenariusz wypalił aż za dobrze i trzeba było "poprawić" frekwencję. To wstyd, że Moskwa zbojkotowała partię władzy, a przecież nie wszyscy pojechali tej niedzieli kopać kartofle na zimę.
Przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej Ella Pamfiłowa oceniła, że choć generalnie głosowanie przebiegło prawidłowo, to daleko jeszcze do ideału. Przykładem jest Kraj Ałtajski, w którym fałszerstwa były tak powszechne, że wymagały ostrej interwencji CIK. Mniej eufemistycznie ocenił skalę fałszerstw przedstawiciel niezależnej organizacji "Gołos", monitorującej w Rosji wszelkie akty wyborcze. Jej przedstawiciel Grigorij Mielkonjanc podkreślił nową tendencję - szwindle były drobne, pojawiały się za to masowo.
I tak, popularną metodą poprawy frekwencji była tzw. karuzela, tj. płatna organizacja grup wyborczych, którym umożliwiono głosowanie w wielu komisjach wyborczych po kolei. Innowacją wymyśloną z okazji umieszczenia w komisjach ogólnie dostępnych kamer monitoringu jest tzw. stienka. Członkowie komisji tworzą przed urną szczelny mur na podobieństwo piłkarskiego, podczas gdy zasłonięty przed kamerami przewodniczący wrzuca kilkadziesiąt biuletynów z prawidłowymi skreśleniami.
Jak zwykle pulę mandatów Jednej Rosji poprawiają niekontrolowane republiki narodowościowe, szczególnie te kaukaskie. Według wstępnych wyników frekwencja w Czeczenii wyniosła ponad 70 proc. Problem dotyczy zresztą wszystkich regionów, w których gubernatorzy potrafili i mieli środki, aby uruchomić tzw. zasób administracyjny, czyli nakazowe głosowanie. Ponadto do zasobu administracyjnego należy cała armia, policja i system penitencjarny z 700 tysiącami osadzonych.
Fałszerskie znaczenie ma również punkt ordynacji dający prawo domowego głosowania za pośrednictwem ruchomych i kompletnie niekontrolowanych urn. Osobny rozdział to szpitale. Na przykład w Petersburgu zapragnęło głosować 500 pacjentów ośrodka psychiatrycznego, co pozwoliło na "wrzutkę" ponad 600 kart głosowania.
No cóż, jak demokracja, to demokracja. Dlatego nie zważając na intencje Kremla zarówno kampania, jak i głosowanie było w regionach po prostu brudne. Jednak, według Mielkonjanca, w tych komisjach, gdzie obserwatorzy byli aktywni i dopuszczono ich do pełnienia obowiązków, frekwencja była zazwyczaj niższa od średniej.
To dopiero początek
Wybory parlamentarne otwierają dopiero właściwy cykl elektoralny w Rosji. Jego kulminacją będą wybory prezydenckie 2018 r. a, według zdecydowanej większości rosyjskich komentatorów, będzie to kolejna reelekcja Władimira Putina. Duma nie jest kluczowym organem władzy, choć jeśli suweren uznał prawomocność wyborów, parlament ma do odegrania dość istotną rolę.
Większość społeczeństwa nawet nie śmie podważyć zasług i opatrznościowej roli Putina, jednak kolejne dwa lata będą okresem pewnej niestabilności politycznej związanej właśnie z jego kolejnym wyborem. Recesja ekonomiczna bez szans na szybką poprawę sytuacji i ubożenie Rosjan sprawi, że Duma stanie się buforem dla narastającego protestu społecznego.
Parlamentarni populiści z koncesjonowanej opozycji będą systematycznie spuszczać parę socjalnego napięcia, bo Duma znajdzie w ciągłym klinczu z rządem federalnym, zwiększającym podatki i tnącym wydatki. Słowem władza wykonawcza i ustawodawcza "wezmą się widowiskowo za łby" wzmacniając pozycję Putina, jako arbitra i gwaranta społecznej sprawiedliwości.
Utrzyma to wysokie notowania prezydenta i wykaże konieczność jego reelekcji. Jednak wszystko będzie pozorowane, a konflikty pozostaną kontrolowaną grą. Tak naprawdę parlament nie przestanie pełnić funkcji putinowskiej drukarki ustaw. Kreml ma dość instrumentów nacisku, włącznie ze służbami specjalnymi i zarzutami korupcyjnymi wobec każdego deputowanego, aby w każdym momencie przerwać zabawę w parlamentarną niezależność.