Rosyjskie naloty na Syrię. Gen. Czempiński: Stały kontakt z Asadem pozwala im na więcej
W Syrii doszło do pierwszego bombardowania przeprowadzonego przez rosyjskie lotnictwo. Putin kilka godzin wcześniej uzyskał zgodę na użycie sił zbrojnych poza granicami kraju i dzisiaj rozpoczął błyskawiczną ofensywę Rosji w tym rejonie. - Rosjanie byli do tego przygotowani, są zresztą w stałym kontakcie z reżimem Asada. Mają w Syrii około 40 baz i byli tam od dawna obecni - ocenia działania Federacji Rosyjskiej w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Gromosław Czempiński.
Rosjanie pierwszego nalotu dokonali w pobliżu miasta Homs. W bombardowaniu miało zginąć 27 osób. W ich akcji zwrócono uwagę przede wszystkim na szybkość działania - w zasadzie po kilku godzinach od uzyskania zgody na użycie wojsk, rosyjskie lotnictwo uderzyło na pierwsze cele.
- Rosja w Syrii jest obecna od dawna. Koalicja musiała gromadzić siły, by rozpocząć swoje działania i głównie zajmowała się szkoleniem oddziałów, które walczyły z reżimem Asada. Z kolei Rosjanie w Syrii - według mojej wiedzy - mają około 40 baz i byli tam cały czas obecni - komentuje akcję Moskwy generał Gromosław Czempiński, były szef Urzędu Ochrony Państwa.
Gen. Czempiński dodaje, że Rosja jest w stałym kontakcie z reżimem Asada i zna na bieżąco wszystkie strategiczne cele, ma też przygotowany plan na każdą ewentualność - na co nie mogą liczyć państwa koalicji antyterrorystycznej, które kategorycznie odmawiają współpracy z syryjskim prezydentem.
Zaraz po ataku zwrócono uwagę na to, że zaatakowano okolice miasta Homs, które nie jest opanowane przez bojowników Państwa Islamskiego, a przez rebeliantów, którzy walczą z reżimem Asada. Zdaniem gen. Czempińskiego w całej tej sytuacji może być wiele przypadku. - Możemy się mylić, opierając się jedynie na danych, które posiadamy z dronów koalicji. Rosjanie mogli otrzymać dokładniejsze informacje od syryjskich władz, które wskazały im cele - wyjaśnia.
- Zresztą Rosjanie stwierdzili, że będą walczyć z Państwem Islamskim, ale jednoznacznie wskazali, że będą bronić Asada - podkreśla.
"Rosjanie bali się, że ktoś zestrzeli lotnictwo koalicji"
Oprócz sytuacji dotyczącej samego miejsca nalotu, Rosjanie wzbudzili zainteresowanie z jeszcze jednego powodu - mianowicie na godzinę przed bombardowaniem, Kreml zwrócił się do USA, by wycofały swoje lotnictwo z przestrzeni powietrznej Syrii, co spotkało się z odmową zarówno Pentagonu, jak i członków koalicji antyterrorystycznej. Według gen. Czempińskiego, ta prośba była wynikiem tego, że żołnierze podlegli Asadowi otrzymali od Rosji broń przeciwlotniczą i "istniała obawa, że zostanie użyta przeciwko innemu lotnictwu".
- To o tyle zaskakujące, że nikt w tamtym rejonie nie ma samolotów. Dżihadyści nie mają samolotów - przynajmniej ja o tym nie słyszałem - tak więc ostrzeżenie dotyczy jedynie Amerykanów i koalicjantów. Rosjanie chcą po prostu mieć większą swobodę działania - tłumaczy gen. Czempiński i dodaje, że broń przeciwlotniczą posiadają też bojownicy IS, więc "cały czas chodzi o to, by przypadkowo nie zestrzelić maszyny, należącej do sił koalicyjnych".
Co będzie działo się dalej w Syrii? Putin zapowiedział, że Asad będzie wspierany jedynie poprzez naloty, a rosyjska aktywność w tym rejonie "będzie chwilowa". Były szef UOP zapytany o to, czy dzięki wsparciu Rosjan z powietrza uda się unormować sytuację w Syrii, odpowiada: To są za małe siły, na pewno należy poczekać jaka będzie skala nalotów, ale reżim na pewno nie jest w stanie, nawet przy wsparciu Rosjan, zwalczyć opozycję.
- W tym wypadku cała koalicja oraz Rosjanie powinni wspólnie usiąść i zastanowić się, co jest najważniejsze i jak podzielić się zadaniami. Jednak warunkiem takiej koncepcji jest, by Rosja zgodziła się na uznanie, że "Asad jest przejściowy". Czyli Asad jest złem koniecznym, które musimy zaakceptować, ale wcześniej czy później powinien odejść - stwierdza gen. Czempiński.