Rosyjska artyleria zamienia wszystko w gruzowisko. Ukraina czeka na potężne wzmocnienie
Artyleria jest nazywana bogiem wojny. Kolejny raz kanonierzy udowadniają to podczas wojny w Ukrainie. Ukraińcy wykorzystują nowe technologie i precyzyjnie uderzają tam, gdzie najbardziej warto. Rosjanie wrócili do taktyki znanej z II wojny światowej. Ich artyleria zamienia Ukrainę w wielkie gruzowisko.
W ostatnich miesiącach wielu wieszczyło koniec broni pancernej i artylerii, jako najważniejszych środków na lądowym polu walki. Przyczyn było kilka. Po pierwsze, Ukraińcom zależało na pokazaniu słabości własnej armii, budowaniu współczucia i sposobie wykorzystania podarowanego wyposażenia. Stąd pokazywanie żołnierzy lekkiej piechoty, wyłącznie z granatnikami przeciwpancernymi. Spowodowało to powstanie mitu o zwycięskiej lekkiej piechocie, która niszczyła rosyjskie zagony pancerne. Nawet jeśli wokół wraków było całe mnóstwo lejów po pociskach artyleryjskich. Taka narracja była na tyle skuteczna, że uwierzyło w nią wielu polskich oficerów. W tym generałów.
Po drugie, żadna ze stron nie chciała przedwcześnie zdradzać swojej taktyki i aktualnego stanu wyposażenia. Zwłaszcza, że ukraiński plan obrony opierał się głównie na użyciu artylerii - wciąganiu Rosjan w pułapki i likwidowaniu kolumn zmechanizowanych precyzyjnym ogniem haubic. Znakomitym przykładem takich działań było zlikwidowanie kolumny w Browarach i skupienie uwagi opinii publicznej na lekkiej piechocie.
Rakiety nad Kijowem. "Pozdrowienia" z Moskwy Putina?
Operatorzy ręcznych przenośnych rakietowych zestawów przeciwpancernych unieruchomili pojazdy na początku i końcu kolumny, a następnie kierowana przy pomocy bezzałogowca artyleria lufowa rozstrzelała większość pojazdów. Niedobitki, którym udało się wydostać z pułapki, zostali ostrzelani przez czołgi i lekką piechotę. Filmy nakręcone po starciu pokazywały piechotę i żołnierzy obrony terytorialnej, chwalących się rozbiciem kolumny.
Niewielu obserwatorów zauważyło leje po ogniu artylerii. Miał to być dowód na zmierzch ery czołgów i siłę lekkiej piechoty. Zwłaszcza wśród zwolenników Armii Nowego Wzoru i Wojsk Obrony Terytorialnej. Tymczasem lekka piechota znakomicie działa, lecz nie samodzielnie, a w systemie, w którym największą rolę odgrywa sprzęt ciężki. W Ukrainie obie strony bardzo powszechnie i skutecznie korzystają z artylerii lufowej i rakietowej, a ukraińskie i rosyjskie brygady oraz batalionowe grupy bojowe są niezwykle nasycone środkami artyleryjskimi.
Organizacja artylerii
Obie strony korzystają głównie ze sprzętu pochodzącego jeszcze z czasów Układu Warszawskiego. Stąd charakterystyczny dla produktów byłego ZSRR kaliber 122 mm i 152 mm. Używają też niemal bliźniaczego sprzętu. Nawet organizacja grup artylerii w brygadach jest taka sama: z trzema bateriami po 18 zestawów artyleryjskich – 36 lufowych i 18 rakietowych, wyposażonych w zestawy BM-21 Grad. Do tego dywizjon przeciwpancerny z 12 działami - kal. 100 mm, a w każdym batalionie zmechanizowanym dodatkowo znajduje się sześć moździerzy 120 mm. W sumie w brygadzie jest ich 18.
W tej chwili rosyjska armia jest bardziej mobilna ze względu na wyposażenie baterii w zestawy samobieżne. Ukraińcy pierwszą baterię zawsze mają ciągnioną. Dopiero w latach 2018 i 2020 Ukraińcy zamówili na Słowacji 92 samobieżne armatohaubice Dana-M2 i zapas pocisków 152 mm, które miały zastąpić haubice 2A65 Msta-B kalibru 152 mm.
Ponadto Rosjanie odchodzą od kalibru 122 mm i ich grupy artylerii w brygadach zmechanizowanych składają się z dwóch baterii samobieżnych zestawów kal. 152 mm. Ukraińcy nadal powszechnie korzystają z 2S1 Goździk. Dlatego też państwa NATO, które jeszcze 30 lat temu były członkami Układu Warszawskiego, wysyłają na Ukrainę tego typu sprzęt. Pozwala to Ukraińcom przejąć i wysłać go na front z dnia na dzień. Liderem, w tym przypadku pojazdów, są Czesi, a amunicję kal. 122 mm dostarczają Polacy i Bułgarzy.
Nowy kaliber
Ukraińcy od początku rosyjskiej inwazji prosili o dostawy sprzętu. Obok lekkiej broni przeciwpancernej, o czołgi i artylerię. Obok Goździków, Dan i ciągnionych haubic, do Ukrainy zaczęły trafiać systemy w kalibrze NATO – 155 mm.
Kanadyjczycy i Amerykanie dostarczą na wschód ciągnione armatohaubice M777 wraz z amunicją. W sumie pięć baterii i egzemplarze do szkolenia. Francuzi wysłali baterię kołowych samobieżnych zestawów Ceasar. Słowacy zmodernizowaną Danę, czyli Zuzanę z armatohaubicą 155 mm i nowym systemem kierowania ogniem. Pojazdy o trakcji gąsienicowej dostarczą Brytyjczycy i Belgowie. Pierwsi wysyłają AS-90 Braveheart, drudzy M109A4BE, amerykańskiej produkcji. Do tego wszystkie państwa dostarczą amunicję. Od precyzyjnej po odłamkowo-burzącej.
Już od kilku tygodni na poligonach NATO trwa szkolenie ukraińskich żołnierzy, którzy obejmą nowy sprzęt. Dla Ukraińców to nie tylko nowy kaliber, ale także nowe systemy kierowania ogniem, łączności i rozpoznania. Na szczęście w wielu przypadkach rozpoznawcze bezzałogowce, służące do kierowania ogniem, używane przez Ukraińców, są kompatybilne z zachodnim sprzętem. A jest to ważne ze względu na taktykę działań, jaką przyjęli Ukraińcy.
Taktyka na froncie
Ukraińcy ze względu na szczupłość sił muszą bardzo ostrożnie i mądrze dysponować swoją artylerią. Stąd uderzenia baterii artylerii rakietowej i lufowej są kierowane na konkretnych odcinkach frontu na atakujące oddziały Rosjan. Ukraińcy precyzyjnie rozpoznają kierunki uderzenia i niszczą cele punktowo. Dzięki temu zużycie amunicji jest znacznie mniejsze, a efekty zdecydowanie lepsze.
Zupełnie inną taktykę przyjęli Rosjanie. Początkowo prowadzili precyzyjne uderzenia na cele wojskowe. Jednak im dłużej trwała wojna i przestawała iść po myśli napastników, artylerzyści zaczęli atakować cele powierzchniowe: osiedla, wsie, miasteczka. Po przegranej operacji na Polesiu, Rosjanie wrócili do metod znanych od początku XX wieku, które stosowano podczas obu wojen światowych, a Rosjanie stosują do dziś – silnych przygotowań artyleryjskich, po których rusza natarcie, poprzedzone wałem ogniowym.
Polega to na ostrzeliwaniu pozycji przeciwnika, zmuszając go do ukrycia się, albo chwilowego wycofania, następnie ruszają oddziały zmechanizowane, przed którymi przesuwa się ogień artylerii, utrzymywany w pewnej odległości. Dzięki temu obrońcy mają mniej czasu na skonsolidowanie obrony i odparcie ataku. Na razie Rosjanom udawało się to ze zmiennym szczęściem i nie licząc wyłomu pod Izjum, stworzonego po 10 dniach walki, to na razie Rosjanom powrót do sprawdzonych metod się nie powiódł.
Wkrótce może pojawić się kolejny problem. Dotychczas Rosjanie nie musieli obawiać się zbytnio ognia kontrbateryjnego. Ukraińska lufowa artyleria ciągniona ma mniejszy zasięg, a to ona stanowi większość sprzętu brygadowych grup artylerii i samodzielnych brygad artylerii. Na początku maja na front trafią pierwsze systemy podarowane przez NATO. Te mają większy zasięg i lepszą amunicję programowalną. Muszą tylko zdążyć dotrzeć na front, nim Rosjanie poszerzą wyłom.
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski