Rosyjscy żołnierze przyznali się: okradliśmy ofiarę Tu‑154
Czterech żołnierzy służby zasadniczej, którzy ukradli karty bankowe Andrzeja Przewoźnika z miejsca katastrofy pod Smoleńskiem, przyznało się do winy. Przedstawiono im już zarzuty - poinformował przedstawiciel rosyjskiego komitetu śledczego przy Prokuraturze Generalnej. Dziennik "Kommiersant", powołując się na źródło w garnizonie smoleńskim, informował wcześniej, że mężczyźni nie zostali aresztowani, a jedynie oddani pod nadzór dowódcy.
08.06.2010 | aktual.: 08.06.2010 13:37
Śledztwo wszczęto z artykułu 158 kodeksu karnego Federacji Rosyjskiej (kradzież dokonana przez grupę osób w wyniku wcześniejszej zmowy) - podaje agencja ITAR-TASS.
- Jak tylko sąd uzna winę i odpowiedzialność podejrzanych żołnierzy służby zasadniczej, Ministerstwo Obrony złoży przeprosiny i będzie gotowe niezwłocznie zrekompensować skradzione środki finansowe - zapewnił szef biura prasowego resortu Aleksiej Kuzniecow.
Jak poinformowało źródło w komitecie śledczym, z kont skradziono za pomocą kart około 2 tys. dolarów. - Łączna suma skradzionych pieniędzy wyniosła 60 345 rubli. Jedną kartę bankomat połknął, a trzy - znaleziono i skonfiskowano od podejrzanych przy zatrzymaniu - poinformowało wspomniane źródło.
Za przestępstwa z artykułu 158. grozi grzywna do 200 tys. rubli, roboty przymusowe w wymiarze od 180 do 240 godzin lub roboty poprawcze od roku do dwóch lat, albo też pozbawienie wolności do pięciu lat. Jak pisze agencja ITAR-TASS, zwykle 40% osób sądzonych z tego artykuły jest skazywanych na pozbawienie wolności.
Trzech z czterech żołnierzy było już wcześniej sądzonych w sprawach karnych. - Trzeba zaznaczyć, że trzech z nich było wcześniej sądzonych: Siergiej Syrow - za popełnienie kradzieży, Artur Pankratow - za fałszowanie, przechowywanie, przewożenie lub puszczanie w obieg sfałszowanych pieniędzy albo papierów wartościowych, a Jurij Sankow - za kradzież - zaznaczył przedstawiciel rosyjskiego komitetu śledczego przy Prokuraturze Generalnej Władimir Markin. Czwarty podejrzany to I.W. Pustowar.
W ramach prewencji podejrzani zostali wzięci pod nadzór dowództwa jednostki wojskowej.
Markin zaznaczył, że śledztwo w sprawie kradzieży kart wszczęto z inicjatywy strony rosyjskiej, a dopiero później strona polska zwróciła się z prośbą o sprawdzenie faktu użycia na terytorium Rosji kart bankowych jednego z zabitych pasażerów.
"To nie jest ciężkie przestępstwo"
Według rozmówcy "Kommiersanta", żołnierze znaleźli się na miejscu tragedii przypadkowo. "Biorąc pod uwagę, iż przestępstwo, które popełnili, nie jest ciężkie, nie zostali oni aresztowani, lecz przekazani pod nadzór dowódcy" - informuje gazeta.
"Do naszego sądu nie wpłynął żaden wniosek o zastosowanie środka zaradczego w postaci aresztowania w związku z katastrofą samolotu" - przytacza dziennik źródło w Smoleńskim Garnizonowym Sądzie Wojskowym.
Dziennik przekazuje również, że "poznawszy nowe szczegóły głośnej sprawy, sekretarz prasowy rządu Polski Paweł Graś oficjalnie przeprosił smoleńskich OMON-owców". "Można oczekiwać, że oficjalne przeprosiny wkrótce otrzymają także Wojska Wewnętrzne Rosji" - wskazuje "Kommiersant".
Wielkonakładowy "Moskowskij Komsomolec" cytuje z kolei źródło w służbach specjalnych Rosji, które wiąże całą tę sprawę z kampanią prezydencką w Polsce. "Niewykluczone, że jest to w jakiś sposób związane z walką o fotel prezydencki w Polsce. My żadnych informacji o szabrownikach nie mamy" - przytacza gazeta słowa swojego informatora.
Także popularna "Komsomolskaja Prawda" doszukuje się w tej bulwersującej historii podtekstu wyborczego. "Zbliżają się wybory prezydenckie w Polsce, a szlachetna postawa Rosji w czasie tragedii narodowej, odwilż w naszych stosunkach, wyraźnie mieszają komuś szyki. Ciekawe, komu? Zgadnijcie" - pisze gazeta.
Natomiast "Wremia Nowostiej" zauważa, że źródła rosyjskie wyjaśniły całą sprawę dopiero wtedy, gdy "historia ta faktycznie stała się międzynarodowym skandalem i nie dało się dłużej ukrywać prawdy".
Rosja potwierdziła w poniedziałek wieczorem fakt zatrzymania kilku żołnierzy podejrzanych o ograbienia ciała Andrzeja Przewoźnika, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Według "wysokiego rangą źródła w strukturach siłowych Federacji Rosyjskiej", cytowanego przez agencję RIA-Nowosti, zatrzymanych zostało czterech żołnierzy Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. Informator agencji podał, że wszyscy czterej pełnią służbę w jednej z jednostek Sił Powietrznych Rosji. Odmówił jednak ujawnienia ich stopni i funkcji.
Z kolei ITAR-TASS przekazała, że zatrzymano trzech żołnierzy. Agencja powołała się na "dobrze poinformowane źródło w rosyjskich strukturach siłowych". Jej rozmówca podał, że wszyscy trzej, to poborowi pełniący służbę w jednostce obsługującej lotnisko Siewiernyj, na którym miał lądować polski Tupolew.
Wcześniej dowództwo Wojsk Wewnętrznych MSW Rosji zaprzeczyło, jakoby ograbienie ciała Przewoźnika było dziełem żołnierzy tej formacji.
Rzecznik rządu Paweł Graś w poniedziałek sprostował swą niedzielną wypowiedź o tym, że w związku z kradzieżą z kart kredytowych Przewoźnika zostali aresztowani funkcjonariusze OMON-u, sił specjalnych milicji. Jak wyjaśnił, chodziło o funkcjonariuszy innej formacji.
- Błąd się wziął stąd, że byłem przekonany, że jedyną formacją, która operowała wtedy na lotnisku był OMON, okazało się, że tych formacji było kilka, stąd ta nieścisłość - tłumaczył Graś.
Rzecznik rządu powiedział w niedzielę, że aresztowano trzech funkcjonariuszy OMON-u, którzy bezpośrednio po katastrofie w Smoleńsku okradli konto Przewoźnika, posługując się jego kartami kredytowymi. MSW Rosji już w niedzielę kategorycznie zaprzeczyło, by smoleńscy milicjanci ograbili ciało Przewoźnika. MSW FR określiło te doniesienia jako "bluźniercze" i "cyniczne".
Graś mówił w poniedziałek, że strona rosyjska poinformowała ABW, "że w związku z kradzieżą, czy podjęciem środków pieniężnych z karty pana ministra Przewoźnika, zatrzymano czterech żołnierzy". - Tutaj nieścisłość, sprostowanie tego, co powiedziałem wcześniej; rzeczywiście nie chodziło tutaj o funkcjonariuszy OMON-u, którzy również pracują przy zabezpieczeniu tego terenu, a funkcjonariuszy, czy żołnierzy jednej z innych formacji, które również operowały na miejscu katastrofy - powiedział rzecznik rządu.