Rośnie napięcie w Kosowie przez układ o granicy z Czarnogórą. Może dojść do rozlewu krwi?
• Zaognia się spór o układ graniczny między Kosowem i Czarnogórą
• Kosowska opozycja uważa, że oddaje on zbyt dużo ziemi sąsiadowi
• By zakłócić obrady, opozycja kilka razy rozpylała gaz łzawiący w parlamencie
• Niedawno doszło także do incydentów z ładunkami wybuchowymi
• Według dr. Roberta Sendka partia Vetevendosje wykorzystuje spór, by zyskać poparcie
• Niektórzy komentatorzy ostrzegają jednak przed rozlewem krwi
12.08.2016 | aktual.: 13.08.2016 00:45
Kaszlący politycy i dziennikarze, najpierw spokojnie, a potem coraz bardziej pośpiesznie, opuszczają salę, wypełniającą się białym dymem. Niektórzy chowają twarz w dłoniach lub zasłaniają ją ubraniem, ktoś próbuje wachlować się teczką z dokumentami. Wkrótce sala, gdzie zebrała się kosowska komisja parlamentarna, która miała debatować na temat porozumienia granicznego z Czarnogórą, wypełnia się całkowicie gazem łzawiącym. Chwilę wcześniej pojemnik z nim otworzył podczas obrad członek opozycyjnej partii Vetevendosje (Samostanowienie). Chciał przerwać spotkanie i udało mu się. Tak wyglądał ostatni wtorek w kosowskim parlamencie.
Nie było to pierwsze takie zdarzenie, bo przeciwnicy porozumienia z Podgoricą (ale też innego układu z Serbią) w ciągu ostatniego roku kila razy przerywali spotkania polityków. Używali do tego gazu łzawiącego, gwizdków, jajek, którymi rzucali w oponentów lub próbowali ich oślepiać laserem. Ostatnio jednak zrobiło się jeszcze groźniej.
4 sierpnia wieczorem budynek parlamentu został ostrzelany z granatnika. Nikt nie został ranny, a sprawców na razie nie zidentyfikowano, ale i to zdarzenie zaczęto natychmiast łączyć z napięciami wokół układu z Czarnogórą (czytaj więcej)
. W dniu ataku planowana była debata na ten temat, którą jednak odwołano. Z kolei w ostatni wtorek, poza rozpyleniem gazu łzawiącego w parlamencie, protestujący mieli obrzucić budynki rządowe kamieniami, a w domu jednego z polityków znaleziono bombę, którą udał się rozbroić policji.
Dlaczego sąsiedzkie porozumienie graniczne doprowadziło nieduże Kosowo do takich napięć?
8 lat niepodległości
Po wojnie z 1999 roku między kosowskimi Albańczykami i Serbami Kosowo na lata trafiło pod administracyjne skrzydła ONZ. Niepodległość ogłosiło dopiero w 2008 roku. Uznała ją większość państw świata, ale nie wszystkie. Za odrębne państwo Kosowa wciąż nie uważa m.in. Rosja, kilka krajów UE, a przede wszystkim Serbia. I choć pod naciskami Unii Europejskiej w ostatnich latach stosunki między Belgradem a Prisztiną wydają się poprawiać, niektórzy widzą w tym bardziej grę o przychylność Zachodu niż szczerą chęć pojednania. "Politycy kosowscy i serbscy postrzegają dialog przez pryzmat korzyści, które mogą uzyskać od Brukseli i państw członkowskich UE w zamian za kompromis" - oceniała niedawno w analizie dla Ośrodka Studiów Wschodnich Marta Szpala.
Nie powinno więc dziwić, że dużo szybciej Prisztinie udało się podjąć temat swoich granic z Albanią i Macedonią. Jeszcze w 2009 roku zakończono procesy ws. wyznaczenia linii demarkacyjnych. Od wiosny, jak podaje serwis UNPO.org, obywatele Kosowa i Macedonii nie muszą nawet mieć paszportów, by przekraczać granicę - wystarczy im dowód osobisty.
Z kolei z Czarnogórą Kosowo dzieli górską i swoją najkrótszą, bo 79-kilometrową granicę. Ale to właśnie o jej dokładny przebieg jest dziś tyle zamieszania. Według Vetevendosje przez obecne porozumienie Kosowo straci 8 tys. hektarów ziemi na rzecz sąsiada, a linia demarkacyjna powinna się znajdować na szczycie góry Czakor, a nie poniżej - opisywał szczegóły sporu serwis Balkan Insight. W czerwcu w ramach protestu członkowie tej partii przeszli nawet na stronę czarnogórską, gdzie wbili w ziemię tablicę głoszącą, że są to tereny kosowskie.
Populizm po bałkańsku
Slawista i bałkanista dr Robert Sendek przypomina jednak, że układ graniczny między Kosowem i Czarnogórą nie powstał z dnia na dzień. Komisje obu państwa pracowały nad wytyczeniem linii demarkacyjnej przez trzy lata, począwszy od 2012 r., i podpisały go dopiero w sierpniu 2015 r. Choć Podgorica ratyfikowała układ już kilka miesięcy później, Prisztina nie zrobiła tego do dziś.
- Cały problem polega na tym, że niezadowoleni z wyniku wyborów przedstawiciele opozycji w Kosowie próbują grać wszystkim, co zwiększyłoby ich notowania - komentuje radykalne działania Vetevendosje dr Sendek. I, jak ocenia ekspert, może im się to udać. - Ludzie w Kosowie, ale też innych państwach regionu, domagają się poprawy jakości życia, gwałtowniejszych rozwiązań, a to oznacza wzrost poparcia dla radykalnych partii - dodaje.
Działania kosowskiej opozycji już zresztą przynoszą efekty. Jak podaje Balkan Insight, czwartkowa debata na temat porozumienia granicznego została przeniesiona na wrzesień. Choć według polskiego eksperta kosowskie władze mogą w ten sposób próbować dać sobie więcej czasu, by znaleźć poparcie dla ratyfikacji układu, na co potrzeba zgody 2/3 członków parlamentu. A jeśli się to nie uda? - Alternatywą jest arbitraż międzynarodowy. W takim przypadku rząd będzie miał czyste ręce, bo przestanie decydować o czymś, co powoduje takie protesty opozycji, a opozycja nie będzie mogła wysuwać oskarżeń wobec rządu - ocenia dr Sendek.
"Winna" Unia
Tymczasem uregulowanie kwestii granicznych jest tak samo ważne dla aspirującej do wejścia do UE i NATO Czarnogóry, jak i liczącego na zniesienie wiz do strefy Schengen Kosowa. Był to zresztą jeden z warunków, obok walki z korupcją, jaki Bruksela postawiła kosowskim władzom. I z tego samego powodu UE jest dzisiaj oskarżana o przyczynie się do wywołania obecnego kryzysu.
Taki pogląd wyraził niedawno kosowski dziennikarz Edmond Ekrem Krasniqi na łamach serwisu EU Observer. W swoim artykule przypomina on, że takiego wymagania nie postawiono innym krajom bałkańskim, choć ich granice z sąsiadami często też nie są jeszcze uregulowane. Krasniqi pyta, czy Bruksela i Waszyngton będą równie stanowcze w egzekwowaniu warunku o walce z korupcją, od której mają nie być wolni przywódcy polityczni. "Nie sądzę" - odpowiada sobie dziennikarz.
"Jeśli Zachód będzie za wszelką cenę naciskał na ratyfikację układu granicznego, może to doprowadzić do rozlewu krwi między opozycją i rządem w Kosowie. A nawet stać się iskrą do wybuchu incydentów na granicy z Czarnogórą" - pisze Krasniqi.
Z ostrymi oskarżeniami wobec Brukseli nie zgadza się jednak dr Sendek. - Unię można by w takim razie oskarżyć o wszystko, co dzieje się na Bałkanach. (…) To element, który wykorzystuje się zawsze, gdy chce się zrzucić z siebie odpowiedzialność - mówi bałkanista, dodając, że Bruksela stała się chłopcem do bicia nie tylko w tym regionie.
Dr Sendek uważa też, że raczej nie dojdzie do groźnych zajść na samej granicy. - Mam wrażenie, że opozycja kosowska walczy o punkty dla siebie, a nie próbuje wywołać międzynarodowy konflikt. Gdy partia Vetevendosje osiągnie swoje cele, sztucznie kreując ten spór i próbując doprowadzić do wzrostu napięcia, to jej akcje zostaną ucięte jak nożem. Nie obawiam się o kontakty czarnogórsko-kosowskie, to raczej sprawa wewnętrzna Kosowa - dodaje.
Mimo to, według reportażu Balkan Insight, w czarnogórskich wioskach przy spornej granicy ma być odczuwalne napięcie związane z wydarzeniami wokół porozumienia.
(Nie)bezpieczeństwo
Spór wokół układu granicznego pokazał jednak nie tylko nieustępliwość (i nieprzebieranie w środkach) kosowskiej opozycji i jej zwolenników, ale także słabość instytucji bezpieczeństwa. Obrzucenie budynku parlamentu środkami wybuchowymi i odkrycie bomby w domu jednego z polityków to nie pierwsze alarmowe czerwone lampki. Dr Sendek przypomina, że przed rokiem w głośnej strzelaninie w macedońskim Kumanowie brali udział także kosowscy Albańczycy, którzy przeniknęli do sąsiedniego państwa. - Z pewnością jest problem z bezpieczeństwem na poziomie instytucji państwowych - przyznaje.
Tym bardziej niepokojąca brzmią ostrzeżenia tak kosowskiej opozycji, że obstawanie rządu przy ratyfikacji układu granicznego sprowadzi na niego "potężny opór", jak i Krasniqiego o ryzyku gniewnych protestów. Tymczasem według sondażu Index Kosova z końca czerwca, na który powoływała się partia Vetevendosje, 28 proc. mieszkańców Kosowa nie chce ratyfikacji układu z Czarnogórą, popiera go z kolei 21 proc. respondentów, a 17 proc. chce renegocjowania porozumienia - podawał serwis SeeNews.
Już za kilka tygodni Europie może więc przyjść obserwować w jak bardzo parlamentarny lub nieparlamentarny sposób rozwiązują swoje spory kosowscy politycy - o ile termin posiedzenia na temat porozumienie o granicy znów nie zostanie przełożony.