Rosja znów potrząsa szabelką. Spieszy się przed wyborami w USA?
• Rozmieszczenie rakiet Iskander w Kaliningradzie to sygnał bardziej agresywnego nastawienia Rosji
• To element szerszej gry ze Stanami Zjednoczonymi po fiasku porozumienia w Syrii - ocenia ekspert
• Zdaniem analityków Moskwa chce wykorzystać czas amerykańskich wyborów prezydenckich, aby uzyskać przewagę
Dyslokacja rakiet w obwodzie Kaliningradzkim to jedna z klasycznych zagrywek Rosji, stosowana przez nią wielokrotnie w odpowiedzi na wrogie - w rozumieniu Kremla - posunięcia Zachodu. Groźby rozmieszczenia systemu Iskander przy granicy z Polską i NATO były obecne podczas dyskusji o tarczy antyrakietowej, bazie rakiet Patriot, zaś ostatnio w 2015 roku w czasie podwyższonych napięć na linii NATO-Rosja po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie. Teraz pociski Iskander-M, zdolne do przenoszenia ładunków nuklearnych na kilkaset kilometrów (być może nawet więcej niż dopuszczane przez traktaty 500 km) znów zostały umieszczone w rosyjskiej eksklawie. I być może jest to najpoważniejszy dotąd przypadek rosyjskiego "potrząsania szabelką".
Rosyjski tabloid "Moskowskij Komsomolec" przewidywał, że rozmieszczenie rakiet w Kaliningradzie będzie wydarzeniem na równi z kryzysem kubańskim z 1963 roku - jednym z momentów, w których wojna między Waszyngtonem a Moskwą była najbliżej. Eksperci są mniej alarmistyczni. Ale dostrzegają, że ruchy Kremla wpisują się w cały szereg działań Moskwy zaostrzających konflikt z Zachodem. W Syrii Rosja ogłosiła rozmieszczenie systemu obrony rakiet przeciwlotniczych S-300 (w odpowiedzi na pogłoski o rozważaniu przez USA bombardowania sił sprzymierzonego z Rosją Baszara al-Asada) oraz zapowiedziała przekształcenie jej bazy morskiej w Tartus w jej stałą bazę. W rosyjskich mediach pojawiły się informacje sugerujące przygotowania do wojny: np. o dekrecie gubernatora obwodu petersburskiego o szykowaniu rezerw racji żywnościowych na wypadek konfliktu lub o planie przejęcia kontroli przez ministerstwo obrony nad wszystkimi strukturami siłowymi w razie wojny.
Do tego dochodzi seria rosyjskich ataków hakerskich na USA oraz zerwanie przez Moskwę ważnego porozumienia nuklearnego dotyczącego utylizacji nadliczbowego materiału do broni nuklearnej. Jako cenę wznowienia układu rosyjski prezydent przedstawił absolutnie zaporowe warunki, jak np. cofnięcie wszystkich sił i instalacji NATO za Łabę oraz zniesienie sankcji. W konfrontacyjne, a nawet otwarcie wojenne tony uderza też rosyjska prasa.
Zdaniem dr Macieja Milczanowskiego, eksperta ds bezpieczeństwa międzynarodowego z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, dyslokacja Iskanderów to część szerszej gry Kremla, której nowe rozdanie rozpoczęło się się po fiasku amerykańsko-rosyjskiego porozumienia ws. zawieszenia broni w Syrii.
- Kaliningrad to jest standardowa część tej gry. W tym kontekście bardzo niepokojąco jednak brzmią żądania przedstawione przez Rosję wobec nowego prezydenta USA. Są one tak daleko idące, że Stany musiałyby się niemal stać wasalem Rosji, żeby je spełnić. To może się kojarzyć z żądaniami kiedyś wysuwanymi przez Hitlera - mówi analityk Fundacji Pułaskiego. - To wynik frustracji w związku z zerwaniem porozumienia w sprawie Syrii. Rosji bardzo zależało na porozumieniu z USA, by być widzianym jako równy partner.
Jak podkreśla ekspert, działania te mają znaczenie również z uwagi na wybory prezydenckie w USA, gdzie Moskwa jednoznacznie opowiedziała się za Donaldem Trumpem.
- Kampania wyborcza w Stanach i sytuacja w Rosji sprawia, że pojawiają się nietypowe ruchy. Rosja wylicza, kto będzie prezydentem i w jaki sposób postąpić, by tego prezydenta sobie ułożyć. Z kolei Amerykanie wiedzą też, że sytuacja w Rosji nie jest taka stabilna jak się wydaje - mówi Milczanowski.
Także i inni eksperci w wojennym wzmożeniu w Rosji dopatrują się gry wymierzonej w amerykańskie wybory.
"Rosja nie szykuje się do 3 wojny świat. To desperacka próba Kremla wpłynięcia na wybory w USA i nastraszenia Europy. Histeria pomaga Kremlowi" - napisał na Twitterze Marek Menkiszak, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Inni wskazują na to, że w obecnym okresie kampanii prezydenckiej w USA i w nadchodzących zmianach Kreml widzi idealny moment, kiedy może osiągnąć strategiczną przewagę nad Stanami, zarówno w Syrii jak i innych częściach globu, gdzie interesy obu stron się ścierają. Chodzi o nadchodzące cztery miesiące, które zostały do inauguracji następnego prezydenta USA. Rosjanie kalkulują bowiem, że z uwagi na swój status odchodzącego prezydenta (status ten Amerykanie określają terminem "lame duck" czyli "kulawą kaczką") nie będzie znaczących kroków.
- Putin śpieszy się w związku z amerykańskimi wyborami. Nowy amerykański prezydent zostanie postawiony przed nową rzeczywistością i będzie zmuszony ją zaakceptować - powiedział rosyjski politolog Nikołaj Pietrow, cytowany przez "New York Times".
Podobnego zdania jest Mark Galeotti, ekspert Europejskiej Rady Spraw Międzynarodowych. - Te wszystkie działania Moskwy wpisują się w szerszy obraz "agresywnej defensywności". Rosja czuje się zagrożona i chce prewencyjnie wzmocnić swoją pozycję przed styczniem, kiedy prawdopodobnie dojdzie do inauguracji prezydentury Hillary Clinton, która ma być dla Rosji trudniejszym rozmówcą - mówi ekspert. - Kreml zbiera swoje karty przetargowe i stara się sprawiać wrażenie zastraszającej pewności siebie - podsumowuje.