Ropa niszczy wolność

Im wyższa cena ropy, tym bardziej kurczy się obszar wolności i demokracji - oto Pierwsze Prawo Petropolityki, aksjomat tłumaczący zawiłości naszej epoki i sukcesy Putina, Chaveza i Ahmadinedżada.

Kiedy słyszę prezydenta Iranu, który ogłasza, że Holocaust jest mitem, nie mogę opędzić się przed następującą myślą: Czy Mahmud Ahmadinedżad opowiadałby takie rzeczy, gdyby ropa kosztowała dziś 20 dolarów za baryłkę, a nie 60? Kiedy słyszę, jak Hugo Chavez mówi Tony'emu Blairowi, że może iść do diabła, nie mogę się powstrzymać od następującego pytania: Czy prezydent Wenezueli mówiłby w ten sposób, gdyby musiał wspierać swoich przedsiębiorców, zamiast wiercić tylko kolejne szyby naftowe?

Pierwszym państwem Zatoki Perskiej, które przeprowadziło wolne wybory z udziałem kobiet i podpisało porozumienie o wolnym handlu z USA, jest Bahrajn. Tak się składa, że Bahrajn będzie też pierwszym krajem regionu, w którym wyczerpią się złoża ropy. Na drugim krańcu Bliskiego Wschodu libańscy działacze opozycji doprowadzili niedawno do wycofania wojsk syryjskich z ich kraju. Czy to przypadek, że jedyna prawdziwa demokracja w świecie arabskim rodzi się w miejscu, gdzie nie ma ani kropli ropy?

Im dłużej zastanawiałem się nad tymi pytaniami, tym silniejsze stawało się przeczucie korelacji między cenami ropy a tempem, zakresem i trwałością politycznych wolności i reform ekonomicznych w niektórych krajach. Kilka miesięcy temu zwróciłem się do redaktorów "Foreign Policy" i poprosiłem, byśmy zobaczyli, czy da się ją wymierzyć i przedstawić w formie graficznej. Powstały wykres sugeruje tak silną korelację pomiędzy ceną ropy a zasięgiem wolności, że skłania mnie do przedstawienia Pierwszego Prawa Petropolityki.

Głosi ono, co następuje: W bogatych państwach naftowych cena ropy jest odwrotnie proporcjonalna do zasięgu wolności. Im bardziej wzrosną światowe ceny ropy, tym bardziej zostanie ograniczona wolność słowa, wolność prasy, demokratyczne wybory, niezależne sądownictwo, rządy prawa i niezależne partie polityczne. Ten negatywny trend potęguje inna zależność: im wyższe ceny ropy, tym mniej przywódcy petropaństw są wrażliwi na to, co świat o nich myśli lub mówi. I odwrotnie - im niższa cena ropy, tym bardziej petropaństwa są zmuszane do przyjmowania przejrzystego systemu polityczno-społecznego, a ich przywódcy stają się bardziej wrażliwi na to, co sądzą o nich siły zewnętrzne.

Ropa za wolność

Powodem, dla którego warto dziś analizować związek pomiędzy ceną ropy a zakresem wolności, jest to, że stoimy prawdopodobnie w obliczu strukturalnego wzrostu cen tego surowca. Jeśli tak w istocie jest, wyższy poziom cen niemal na pewno będzie miał wpływ na charakter polityki w wielu słabych państwach autorytarnych.

To z kolei może mieć negatywne konsekwencje dla postzimnowojennego świata - takiego, jaki dotąd znaliśmy. Petropaństwa zdefiniowałbym jako takie, w których ropa naftowa ma przeważający udział w eksporcie lub produkcie krajowym brutto, a rządy są słabe lub autorytarne.

Wysoko na mojej liście petropaństw znajdują się: Azerbejdżan, Angola, Czad, Egipt, Gwinea Równikowa, Iran, Kazachstan, Nigeria, Rosja, Arabia Saudyjska, Sudan, Uzbekistan i Wenezuela. Od ataków na WTC cena ropy przeniosła się z przedziału 20-40 dolarów do przedziału 40-60 dolarów. Wynika to po części z ogólnego poczucia zagrożenia na światowych rynkach paliwowych w związku z rozruchami w Iraku, Nigerii, Indonezji i Sudanie, ale przede wszystkim wydaje się konsekwencją tego, co nazywam "spłaszczeniem" świata, i napływu na globalny rynek trzech miliardów nowych konsumentów z Chin, Brazylii, Indii i byłego imperium sowieckiego. Ich rosnący apetyt na energię jest gigantyczny. To jest i będzie stałe źródło presji na cenę ropy. Bez radykalnego zwrotu w kierunku oszczędzania paliw kopalnych lub odkrycia alternatywnego źródła energii będziemy się poruszać w przedziale 40-60 dolarów za baryłkę.

Z politycznego punktu widzenia oznacza to, że cała grupa petropaństw ze słabymi instytucjami lub jawnie autorytarnymi rządami doświadczy zapewne erozji wolności oraz wzrostu korupcji i autokratycznych, antydemokratycznych zachowań. Przywódcy tych państw przypuszczalnie będą mieli coraz więcej pieniędzy na wzmacnianie organów bezpieczeństwa, korumpowanie oponentów, kupowanie głosów i poparcia opinii publicznej oraz opieranie się międzynarodowym normom i konwencjom. Oś zła czy oś nafty?

Wystarczy wziąć gazetę z dowolnego dnia tygodnia, by natknąć się na przykłady tego trendu. Mułłowie w Teheranie odwracają się od zagranicznych inwestorów, zamiast witać ich z otwartymi ramionami. Jak pisze "The Economist", "nacjonalizm z pełnym brzuchem jest znacznie łatwiejszy i Ahmadinedżad jest rzadkim i szczęśliwym przypadkiem prezydenta, który w przyszłym roku będzie miał do dyspozycji przychody w wysokości 36 miliardów dolarów z eksportu ropy. W swoim pierwszym budżecie rząd obiecał zbudowanie 300 tysięcy nowych domów oraz utrzymanie dopłat do energii na zdumiewającym poziomie 10 procent produktu krajowego brutto".

W Nigerii konstytucja ogranicza czas sprawowania funkcji prezydenta do dwóch czteroletnich kadencji. Prezydent Olusegun Obasanjo objął urząd w 1999 roku, wszczynając śledztwa w sprawie naruszeń praw człowieka przez nigeryjskich wojskowych, uwalniając więźniów politycznych, a nawet podejmując realne kroki przeciw korupcji. Wtedy jednak ropa kosztowała około 25 dolarów za baryłkę. Dziś, gdy kosztuje 60, Obasanjo próbuje przekonać nigeryjski parlament, by pozwolił mu kandydować na trzecią kadencję, a posłom, którzy głosowaliby za przedłużeniem kadencji, oferowano łapówki w wysokości miliona dolarów [poprawka do nigeryjskiej konstytucji upadła w ubiegłym tygodniu - przyp. red.].

Z całym szacunkiem dla Ronalda Reagana nie wierzę też, by to on pokonał komunizm. Oczywiście znaczenie miało tu wiele czynników, ale kluczową rolę odegrało załamanie się globalnych cen ropy pod koniec lat 80. i na początku 90. Kiedy Związek Radziecki został oficjalnie rozwiązany w Boże Narodzenie w 1991 roku, cena za baryłkę ropy oscylowała wokół 17 dolarów. Niższe ceny ropy skłoniły też niewątpliwie postkomunistyczny rząd Borysa Jelcyna do wprowadzenia namiastki rządów prawa i większej otwartości na świat.

A potem prezydentem Rosji został Władimir Putin. Gdy ropa kosztowała 20-40 dolarów, mieliśmy do czynienia z Putinem I, o którym prezydent USA mówił, że jest człowiekiem, któremu można ufać. Gdyby Bush zajrzał do duszy Putina dzisiaj, przy cenie 60 dolarów za baryłkę, zobaczyłby tam czerń tak głęboką jak kolor ropy. To Putin II, który użył przychodów z ropy, by znacjonalizować Gazprom oraz przejąć wiele gazet i stacji telewizyjnych, szereg innych gałęzi rosyjskiego biznesu i część niezależnych kiedyś instytucji.

Koniec końca historii

Kiedy upadł mur berliński, zapanowało powszechne przekonanie, że po świecie rozleje się fala demokratyzacji i wolnorynkowych reform. Dziś ta fala napotyka nieoczekiwany opór w postaci petroautorytaryzmu. Reżimy, takie jak te w Iranie, Nigerii, Rosji i Wenezueli, wycofują się z procesu demokratyzacji, który jeszcze niedawno wydawał się nieodwracalny. Autokraci używają zysków z ropy do utrzymywania się przy władzy, kupowania swoich politycznych oponentów i rozszerzenia wpływów państwa na sektor prywatny.

Choć petroautorytaryzm nie reprezentuje tak szerokiego i ideologicznego zagrożenia, jakim był dla Zachodu komunizm, jego długotrwały wpływ i tak może zagrozić globalnej stabilizacji. Nie tylko niektóre z najgorszych reżimów na świecie mają dodatkową gotówkę, by dłużej niż kiedykolwiek czynić złe rzeczy, ale również niektóre uczciwe, demokratyczne państwa (takie jak Indie czy Japonia) będą zmuszone płaszczyć się przed petroautorytarnymi reżimami i przymykać oko na ich zachowanie ze względu na swoje poważne uzależnienie od ropy. To nie wróży dobrze globalnej stabilizacji.

Rosnące ceny ropy mają zdecydowanie negatywny wpływ na zakres wolności w wielu krajach, a jeśli w wystarczającej liczbie państw występuje wystarczająca ilość negatywnych zjawisk, ma to toksyczny wpływ na globalną politykę. Chociaż nie mamy wpływu na podaż ropy w żadnym kraju, możemy wpłynąć na jej cenę poprzez zmianę ilości i rodzaju energii, jaką zużywamy. Mam na myśli przede wszystkim Stany Zjednoczone, które konsumują 25 procent światowej energii. Zastanawianie się, jak zmienić nawyki energetyczne, po to by obniżyć cenę ropy, to już nie tylko hobby naiwnych ekologów, ale narodowy imperatyw bezpieczeństwa.

Thomas L. Friedman

Przedruk z "Foreign Policy", maj/czerwiec 2006, za zgodą Carnegie Endowment for International Peace.
Skróty, tytuł i śródtytuły od redakcji

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)