PolskaRolnicy nasze drogie święte krowy

Rolnicy nasze drogie święte krowy

Polski rolnik nie płaci podatków, jako jedyny w Unii ma prawo do nieopodatkowanych dopłat, rzuca marne grosze na opiekę zdrowotną. Cały kraj płaci rolnikowi za jego głos przy urnie.

16.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 12:02

Gdy minister finansów Zyta Gilowska oznajmiła, że rolnicy powinni – jak reszta obywateli – płacić dziewięcioprocentową składkę zdrowotną od otrzymywanych unijnych dopłat bezpośrednich, posypały się gromy. Było to w maju, ówczesny minister rolnictwa Andrzej Lepper oświadczył, że dysponuje ekspertyzą prawną, według której jest to niezgodne z unijnym prawem i „żadnych pieniędzy zabierać nie wolno!”.

Po tych słowach sprawa przycichła, choć unijne prawo nie zabrania opodatkowywania dopłat. Przeciwnie – te są traktowane jako dochód i podlegają opodatkowaniu. "We wszystkich krajach tak zwanej dawnej 15 stosuje się zasadę niewyłączania z opodatkowania dochodów uzyskiwanych z produkcji rolnej. (...) Do podstawy opodatkowania włączone są zarówno subsydia państwowe, jak i te pochodzące z funduszy unijnych" - pisze doktor Ryta Dziemianowicz w raporcie „Specyfika konstrukcji podatku dochodowego obciążającego gospodarstwa rolne w Unii Europejskiej”.

Potwierdza to rzecznik Komisji Europejskiej Johan Reyniers, zapewniając, że w UE przychody rolników, na-wet te wynikające ze wspólnej polityki rolnej, są opodatkowane. Polska jest więc wyjątkiem, a to dlatego, że polscy rolnicy w ogóle są zwolnieni z płacenia podatku dochodowego. Wielu zasiedziałych mieszczuchów się zdziwi, ale rolników naprawdę nie martwi wypełnianie PIT-ów i to, w którym progu podatkowym wylądują. Właściciele gospodarstw rolnych są jedyną grupą podmiotów gospodarczych wyłączoną z obowiązku płacenia podatku dochodowego od osób fizycznych, choć przeczy to konstytucyjnej zasadzie równości obywateli wobec prawa.

Dopłaty jak manna z nieba

Polscy rolnicy z tytułu posiadania i uprawiania ziemi zainkasują w tym roku 11 miliardów złotych dopłat. Pieniądze wpadną do ich kieszeni bez żadnych potrąceń, choć na tę rolniczą mannę z nieba muszą pracować pozostali podatnicy. A pracują podwójnie. Po pierwsze, dlatego że budżet UE, z którego płyną dopłaty, powstaje ze składek państw członkowskich, także Polski, czyli z naszych po-datków.

Po drugie, dlatego że Polska, wchodząc do Unii, wynegocjowała możliwość dopłacania ekstra swoim rolnikom z krajowej kasy, by częściowo wyrównać różnice między dopłatami rolników znad Wisły i tych znad Sekwany czy Tamizy. Oznacza to, że z tych 11 miliardów złotych dopłat w 2007 roku 6,6 miliarda pochodzi z budżetu w Brukseli, a 4,4 miliarda z budżetu krajowego.

O ile jednak rolnicy chętnie uznali dopłaty za bonus niepodlegający podatkom, o tyle nie mają skrupułów, by wliczać je do przychodów, gdy prowadzą dodatkową działalność gospodarczą. Jeśli bowiem ktoś równocześnie prowadzi działalność rolniczą i pozarolniczą, to może ubiegać się o zwolnienie tej drugiej z podatków, pod warunkiem że działalność rolnicza stanowi 60 procent przychodów ogółem. Wliczanie dopłat do dochodów jest wówczas na rękę, na co w kwietniu 2006 roku pozwolił minister finansów, mimo że dopłaty są zwolnione z płacenia podatków. Na tę piramidalną zawiłość nikt publicznie nie zwrócił do dziś uwagi.

Płać, mieszczuchu

Na dopłatach nie kończy się rolnicze dojenie państwowej kasy. Co roku 15 miliardów złotych państwo dopłaca do Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, która zarządza rolniczymi emeryturami, rentami, zapomogami i leczeniem. Rolnicy wpłacają do KRUS śmieszne stawki: w tym roku wynoszą kwartalnie 179 złotych na ubezpieczenie emerytalno-rentowe, co stanowi zaledwie 30 procent podstawowej emerytury rolniczej. Przy czym ubezpieczający się w KRUS rolnik zyskuje automatycznie ubezpieczenie także dla współmałżonka oraz domowników stale pracujących w gospodarstwie.

Według danych KRUS w sumie jego ubezpieczeniem objętych jest obecnie 1,616 miliona osób, które ponosząc mniejsze koszty ubezpieczeń, nabywają prawo do świadczeń podobnych do tych, jakie po latach pracy i płacenia słonych składek mają pracownicy innych sektorów. Dla przykładu – w 2007 roku tylko do rent i emerytur dla rolników państwo, czyli płacący podatki obywatele, dopłacą ponad 13 miliardów złotych – wynika z założeń budżetowych Ministerstwa Finansów.

Kolejne 1,6 miliarda złotych zapłacimy za składki zdrowotne rolników, którzy są zwolnieni z obowiązku płacenia dziewięcio-procentowej składki zdrowotnej. Co więcej – za rolników płacimy najniższą stawkę, choć świadczone im usługi medyczne są równie drogie dla wszystkich i NFZ tyle samo płaci za operację rolnika i przedsiębiorcy. – Jeśli doliczyć do tego różnego typu wsparcie finansowe do produkcji, fundusze na rozwój obszarów wiejskich, zasiłki, zapomogi płacone zarówno z budżetu krajowego, jak i z budżetów samorządowych czy dopłaty do paliwa rolniczego, to łącznie w rolnictwo wpompowane zostaną w tym roku z publicznych pieniędzy blisko 42 miliardy złotych – wylicza profesor Katarzyna Duczkowska-Małysz z Katedry Rozwoju Obszarów Wiejskich Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Rolnicy tymczasem z roku na rok twierdzą, że ich sytuacja jest coraz gorsza.

– Mam 190 hektarów gruntów ornych, więc coś z dopłat zostaje, ale rolnik z 10 hektarami i trzodą chlewną, na którą nie ma pieniędzy z Unii, z roku na rok ma stratę – twierdzi Tadeusz Beger, mąż posłanki Samoobrony. Podobnie- jak wszyscy rolnicy nie bierze pod uwagę tego, że gdyby opodatkować rolników, mogliby wykazywać tę stratę w rocznym rozliczeniu i nawet otrzymywać zwrot kosztów. W rzeczywistości wcale nie jest więc tak źle, jak twierdzą rolnicy, którzy dotąd nie płacili podatków i bronią się przed tą „nowością” rękami i nogami. 2009 – koniec eldorado?

– Rolnictwo to największa szara strefa w tym kraju – twierdzi profesor Duczkowska-Małysz. – Nałożenie na rolników obowiązku prowadzenia rachunkowości, corocznego wykazywania kosztów uzyskania przychodu, jak czynią to wszyscy inni obywatele, jest podstawą zmian.

Bo tylko znając dochód, można w sprawiedliwy sposób różnicować składki ubezpieczeniowe (co w przypadku drobnych rolników i latyfundystów chce zrobić minister Gilowska), jak również tylko wtedy można zmusić rolników do ubezpieczania upraw i hodowli (o co zabiegał nawet Lepper). Wystarczy pozwolić rolnikowi odpisywać ubezpieczenia od podatku. Można także zaproponować, jak czynią to inne kraje, odliczanie kosztów prowadzenia rachunkowości. Można wprowadzić wiele ulg, dzięki którym rolnictwo na całym świecie jest dotowane jawnie. Wszędzie jednak podstawą jest system podatkowy.

W Polsce nie podjął się takiej reformy żaden rząd po 1989 roku. Pokutująca w PRL filozofia rekompensowania rolnikom biedy zakorzeniła się w demokratycznym państwie. A utworzony w 1990 roku KRUS umożliwił każdemu, kto stawał się właścicielem kawałka ziemi, rezygnację z kosztownych składek ZUS na rzecz tanich ubezpieczeń rolniczych. KRUS stał się świętą krową III RP, a ubezpieczeni w nim rolnicy grupą wyborców, o których głos należy walczyć, dorzucając coś do oferty, a nie ją uszczuplając.

Dlatego gdy w 1998 roku ówczesny minister finansów Grzegorz Kołodko postanowił zmniejszyć dopłaty do KRUS o 3,5 miliarda złotych, rząd Leszka Millera omal się nie rozpadł. Współrządzący z SLD ludowcy uznali bowiem, że to cios wymierzony w PSL przed wyborami samorządowymi. Sprawę zamieciono pod dywan.

Podobnie gdy obecna minister finansów Zyta Gilowska zapowiedziała zmniejszenie wydatków na rolnicze ubezpieczenia o dwa–trzy miliardy złotych, sprawa znów ucichła, bo Lepper gardłował, że dochody rolników są wciąż zbyt dalekie do zarobków rolników UE, by odbierać pieniądze z KRUS. A przecież taka argumentacja jest łatwa do zbicia. – Inne grupy zawodowe, zwłaszcza przedsiębiorcy, nie mówią, że będą płacić podatki czy składki ubezpieczeniowe, gdy ich dochody wzrosną do poziomu unijnego. W państwie prawa politycy nie mogą decydować, kto jest biedny, a kto bogaty. O tym rozstrzygają ich rachunki – twierdzi profesor Duczkowska-Małysz.

Batem, który być może ponagli rządzących do podjęcia inicjatywy w sprawie rolniczych podatków, będzie rok 2009. Polskę zacznie wówczas obowiązywać limitowana pomoc publiczna dla gospodarstw wiejskich ograniczona do trzech tysięcy euro rocznie na jedno gospodarstwo. Obliczana będzie nie tylko jako suma kwot przekazanych rolnikowi, ale także kwot, których nie musiał zapłacić z racji zwolnień i ulg. Problem z rzeczywistym wyliczeniem tych kwot podobnie jak przekroczenie limitu pomocy publicznej oznacza kary nałożone przez Brukselę.

Reforma musi czekać

2009 rok to data nieodległa, zwłaszcza w perspektywie potrzeby reformy systemu podatkowego. Ale z pewnością dalsza niż data wyborów. Szanse, by rząd PiS zdecydował się na nieopłacalny politycznie krok wprowadzenia podatku- dochodowego dla rolników, są nikłe. Zwłaszcza gdy partia Jarosława Kaczyńskiego próbuje przejąć elektorat Samoobrony. Przeszło- półtora miliona KRUS-owskich rolników to olbrzymia siła głosów w wyborczej urnie-. W poprzednich wyborach PiS do zwycięstwa wystarczyło poparcie 3,2 miliona wyborców.

Aleksandra Pawlicka

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)