Rodziny poszkodowanych: dobrze, że szybko mogliśmy być razem
O znaczeniu możliwości szybkiego spotkania
się z bliskimi poszkodowanymi w piątkowym wypadku polskiego
autokaru w Serbii mówili członkowie ich rodzin, którzy w
ciągu ostatniej doby czekali na wieści o nich w Polsce.
12.07.2008 | aktual.: 12.07.2008 13:05
Do wypadku doszło po godz. 6.30 rano w okolicach miejscowości Indija, w odległości ok. 20 km od Belgradu. Według relacji świadków, kierowca stracił panowanie nad kierownicą i wypadł z drogi, zatrzymując się w rowie. W wypadku zginęło sześć osób: dwoje dzieci, jedna kobieta i trzech mężczyzn. Ciężko rannych zostało dziewięć osób, a lżej - 31.
Krewni pasażerów rozbitego autokaru podkreślali po przylocie do Katowic rządowego samolotu TU-154, który przywiózł z Serbii m.in. 46 poszkodowanych - że w ciągu ostatniej doby, poza uzyskaniem ogólnej informacji o stanie bliskich, szczególnie ważna była dla nich szansa wyjazdu do serbskiego szpitala, lub nawet krótkiej rozmowy telefonicznej.
Do Belgradu poleciała żona. Wieczorem, po godz. 23. dostałem od niej sms-a, że jest obok córki. Zadzwoniłem i rozmawiałem z córką - wtedy dopiero pojawił się ten spokój. Już nie pamiętam, co córka mówiła, chyba że jest wszystko w porządku, że jest zmęczona. Nieważne zresztą, co mówiła - ważne, że ją słyszałem - mówił Zbigniew Tarmas.
Jak opowiadał dziennikarzom, jego 15-letnia córka Natalia była na koloniach w Bułgarii ze swym 17-letnim znajomym Mateuszem, którego ojciec pracuje w lędzińskiej kopalni "Ziemowit". Z "Ziemowitem" związana była połowa pasażerów autokaru - to obecni lub byli pracownicy tej kopalni oraz ich bliscy, głównie dzieci.
Najpierw, dzięki Mateuszowi wiedzieliśmy, że coś się stało. Udało mu się wysłać sms-a ok. godz. 7., już wówczas mieliśmy więc informację, że doszło do wypadku, ale że są cali - zaznaczył Tarmas.
Jak opowiadał, przez kolejnych kilka godzin nie udawało mu się zdobyć dalszych wiadomości o córce. Mimo wielokrotnych telefonów do polskiej ambasady i konsulatu w Serbii, a także resortu spraw zagranicznych, dopiero biuro podróży przekazało mu numer telefonu do pilota grupy, który dał mu namiary na jedną z opiekunek.
Ona powiedziała, że widziała bezpośrednio po wypadku Natalię i Mateusza, gdy stali obok autokaru, że nic im się nie stało. To było takie drugie potwierdzenie, że jest w porządku, ale dalej był taki niepokój, czy coś jednak później się nie okazało - podkreślił Tarmas.
Do jednego ze szpitali w Nowym Sadzie, gdzie trafiła część poszkodowanych po wypadku, dodzwonił się ok. godz. 16. Porozumiewając się po rosyjsku dostał telefon do lekarza, który z kolei po angielsku przekazał mu, że za chwilę będzie rozmawiał z polską pielęgniarką.
Jak się okazało, ta pielęgniarka robiła tam obchód razem z panią konsul i miała dokładne dane. Potwierdziła, że Natalia i Mateusz nie mają poważniejszych obrażeń i są przewidziani do powrotu następnego dnia, czyli w sobotę. Natalii praktycznie nic nie jest, Mateusz ma trochę podrapaną twarz - dodał ojciec dziewczynki.
Choć Tarmas zaznaczył, że chciałby, by jego córka jak najszybciej trafiła do domu, najpierw chce mieć absolutną pewność, że po wypadku nic jej nie jest. Dlatego już spokojnie zaczeka do niedzieli: Natalia i Mateusz - podobnie jak inni poszkodowani - będą hospitalizowani w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach co najmniej dobę, przejdą m.in. konsultacje chirurgiczne i neurologiczne.