Rodzinna udręka w cieniu filmowej Legendy
Żona i Syn przez pół wieku żyli w cieniu Legendy. Teraz spotykają się w sądzie, podczas sprawy karnej o znęcanie.
Mówił Żonie, że jest odpowiedzialny za Kieleckie i Rzeszowskie, ale o nią nie potrafił zadbać. Syn go drażnił. Nie wiedział, co z nim robić. Denerwował się, kiedy go budził, chciał się bawić. Nie rozumiał, na czym miałyby polegać wspólne wakacje i niedziele. Uciekał przed obojgiem w Polskę i nigdy, z wyjątkiem planów filmowych, nie wiedziała, gdzie i z kim jest. Kiedy umarł jego ojciec, trzeba go było szukać przez radio. Kiedy potrzebowała pieniędzy albo pomocy przy chorym dziecku, musiała liczyć na siebie. – Najpierw walczyłam. Potem przywykłam do jego nieobecności, powrotów nad ranem, tłumaczeń, że musi się napić z każdym, kto go o to prosi, bo nie chce się wywyższać – mówi. Czy Syn się przyzwyczaił, nie wie. Nigdy – mówi – nie wymagała od niego czułości i zwierzeń. Nawet nie umiałaby. Nie po wojennym dzieciństwie naznaczonym tragiczną śmiercią półrocznego brata i chorobą matki.
Telefon, że mąż wpadł pod pociąg, zmienił niewiele. Ot, miało go nie być nieodwołalnie. Syn za trzy tygodnie kończył 7 lat. Nie zabrała go na pogrzeb, i dobrze, bo tłum wielbicieli mógłby go stratować. Nie wie, czy płakał i tęsknił. Nigdy razem nie poszli na grób (syn zapali ojcu świeczkę jako dorosły człowiek). – Nie było czasu – mówi Żona. – Musiałam zarabiać na dom, bo renta po ojcu, już wtedy Legendzie, wystarczała na drobne wydatki. Pracowałam w Spółdzielni Plastyków Wzór: szyłam zasłony i sukienki z płótna. Projektowałam sztandary.
Do widzenia, do jutra
Syn nie pasował do Legendy. Niechętnie się uczył, a wszyscy oczekiwali, że – dzięki genom geniusza ekranu – będzie orłem. Dziś mówi: – Nikt nie interesował się mną jako dzieckiem. W ciągłym ruchu, nie mógł się na niczym skupić, robił dwie rzeczy równocześnie. – Kiedyś taksówkarz zapytał go, czy nie jest przypadkiem Synem Tego Ojca. Zaprzeczył – wspomina Żona. – Potem kilka razy złapałam go na podawaniu innego nazwiska. Diagnoza psychologa szkolnego miała być odpowiedzią na wszystko: Syn jest tzw. trudnym dzieckiem. Sama sobie z nim nie poradzi, powinna oddać go do specjalistycznej szkoły z internatem. Zgodziła się. Miał wtedy 9 lat. Odwiedzała go raz na miesiąc, czasem rzadziej. – Wydawał się zadowolony z odwiedzin. Miałam wrażenie, że dobrze mu tam. Chyba miał kolegów – przypuszcza.
Po roku wrócił do domu (dziś mówi: – Już wiedziałem, że nie mogę na nią liczyć). Był wyraźnie łatwiejszy, robił to, czego od niego oczekiwano. Przechodził z klasy do klasy, dostał się nawet do liceum. Może – jak mówi Żona – pomógł mu w tym jej kolega. Nigdy nie mówiła o nim partner ani narzeczony, nigdy nie pojawiło się słowo o ślubie. Więc dzięki Koledze życie z Legendą stało się znośniejsze. Bo ludzie wciąż tej Legendy szukali w jej domu: od wynajdywania w Synu podobieństw do „tego aktora” po włamania. Raz, kiedy byli na wakacjach, ktoś nie ruszył leżących na stole pieniędzy, ale wyrzucił z szuflad każdy papierek, każde zdjęcie. I do dziś nie wiadomo, czego szukał i co wtedy zginęło. – Gdyby nie kolega, zniosłabym to o wiele gorzej – przyznaje Żona. Mieszkali razem aż do wybuchu stanu wojennego. Wtedy Kolega, który nie miał koniecznego wówczas zameldowania w stolicy, musiał wrócić na Pomorze. Pożegnali się zwyczajnie: Do widzenia, do jutra. Miał dzwonić, pisać, ale zamilkł. Nie przyznał się, choć już wtedy
wiedział, że umiera na raka. Nie byli na pogrzebie, w stanie wojennym trudno się podróżowało. – Poza tym Syn powiedział, że go nienawidzi – wspomina Żona. – A przecież mieli swoje tajemnice. Kolega zaraził go pasją do staroci. Do dziś w naszym mieszkaniu wisi jego kolekcja starych kluczy.
Pokolenie
Chłopcy z jego pokolenia szybko wyprowadzali się z domów, ale Syn wciąż stał w miejscu (precyzyjnie: obok). Oni wyjeżdżali za granicę, pracowali na przyszłe biznesy, on został cykliniarzem parkieciarzem z dochodem poniżej średniej krajowej. Oni zakładali rodziny, on do swojego kilkumetrowego, chłopięcego pokoju z czarną meblościanką i starym magnetofonem sprowadzał kolejne kobiety. – Wszystkie jakby połamane, z defektem – opisuje Żona. – Rozwiedzione, tęskniące za dziećmi, które wychowywali obcy ludzie, bulimiczki albo nieszczęśliwe narzeczone, które decydowały się na życie z Synem w trójkącie. Jedne dorzucały się do czynszu i jedzenia, inne nie (syn: wypłoszyła wszystkie). Kiedy było ciężko, a Syn nie miał roboty (rentę po ojcu dostawał do 18 roku życia), sprzedała sportowe volvo – jedyną radość, jaką, za zagraniczne honorarium, sprawił jej mąż. Kiedy nie mogła znieść znajomych Syna (który przyznaje: impreza była najważniejsza), wyjeżdżała z Warszawy. Wtedy mogła sobie pozwolić. Była na emeryturze, poza tym
wpadały jakieś pieniądze z tantiem. Spływały przez nieomal całe lata 70., przyschły w latach 80., wezbrały po 1989, kiedy film, który stworzył Legendę, po raz kolejny został uznany za arcydzieło, a on za aktora wszech czasów.
Żona przyzwyczaiła się, że wraz z kolejnym odgrzaniem arcydzieła na ich adres (niezmienny od czasów, kiedy mieszkała z Legendą) płyną zaproszenia na festiwale filmowe, konferencje, premiery książek o Legendzie: „wiecznym dziecku polskim”, „upadłym narodowym świętym”, „słowiańskim Jamesie Deanie”. Przywykła też, że kolejne pokolenia buntowników zakładają czarne okulary, zielone kurtki wojskowe, buty z grubą podeszwą. Syn programowo płynął pod prąd: kiedy wszyscy wbijali się w uniform młodego akowca, on farbował, zapuszczał albo golił włosy, przekłuwał uszy. Odrzucał zaproszenia na imprezy ku czci, odsłonięcia tablic, nadania imienia, cyfrowego szlifu czarno-białych dramatów obyczajowych. Oboje, co akurat ich łączyło, uważali, że Legenda był najlepszy w komediach.
Salto
Kilka lat temu – co Żona zauważyła z niepokojem – Syn zaczął się zachowywać co najmniej dziwnie. Jakby robił salto w przeszłość. Pojechał z jej bratem na grób ojca. Przyjął zaproszenie na festiwal imienia Legendy. Wręczył nagrodę dla kolejnego, młodego, dobrze zapowiadającego się aktora. Udzielił kilku wywiadów, w których przyznał, że jest taki sam jak ojciec. – Wreszcie ktoś się mną zainteresował – mówi dziś. – Matka nie mogła tego znieść. Do tej pory to ona była na świeczniku jako wdowa. Teraz pojawiłem się ja, osierocony syn. Z boku wyglądało, jakby się poddał, przestał wiosłować pod prąd, walczyć. A potem wszystko wróciło do normy. Czyli, na 61 metrów, na których przez 7 lat żył obok Legendy, przyprowadził kolejną kobietę. Tak samo połamaną i nieporadną życiowo jak poprzednie. Alkoholiczkę, ze zrujnowaną rodziną, dzieckiem wychowywanym przez ojca. – Zaczęli razem pić, a ja przestałam spać – mówi Żona. Bili się, krzyczeli, niszczyli meble. Wzywała policję, rozdzielali walczących, wystawiali rzeczy kobiety
za drzwi, ale następnego dnia i nocy było tak samo. (Syn: – Zakochałem się. To było dla niej najtrudniejsze).
– Na mnie nigdy nie podniósł ręki – mówi Żona. – Mimo to zaczęłam się go bać. Bała się, kiedy krzyczał, że jej nienawidzi. Lęk podchodził do gardła, gdy mówił, że powinna zdechnąć, albo kiedy zostawił w jej pokoju biuletyn z reklamą domu starców. Ale najgorszy był strach przed tym, że zrobi coś nieodwracalnego, ostatecznego. Wiedziała, że to może stać się lada moment, bo kiedyś na jej oczach oblał się denaturatem i podpalił. Innym razem – zanim wyszedł, jakby nic się nie stało – obudził ją i powiedział, że chyba skaleczył swoją kobietę. Kiedy weszła do pokoju zastała ją w kałuży krwi. Wezwała policję i pogotowie, ale zapomniała odwołać i poszła z ranną na pobliskie pogotowie. Kiedy wróciła, policja kończyła wyważać drzwi. Potem jeszcze kilka razy te drzwi, tak samo jak drzwi do chłopięcego pokoju Syna (z napisem „Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice”), były otwierane siłą. Ale sąsiedzi nigdy sami nie zadzwonili na policję ani nie powiedzieli jej złego słowa. Chodzili ze skargami do dozorcy.
Ktoś zawiadomił dziennikarzy tabloidu.
Wraki
On: – Jak zawsze wyszarpywałem coś dla siebie. Ona: – Powinnam przywyknąć. Całe życie walczyłam i uciekałam. Najpierw w dzieciństwie przed Niemcami, potem Ruskimi, wreszcie komunistami, którzy ścigali ojca. Ale, przed Synem nie mam już siły. Jestem wrakiem. Ktoś jej doradził, że powinna zostawić to państwu. Domagać się, jak trzeba to również w sądzie, najpierw jego eksmisji (sprawa cywilna), a potem wyroku za znęcanie (karna). Pomyślała: czemu nie? Może przez wzgląd na Legendę to państwo spojrzy na mnie ze zrozumieniem? W arcydziele, które właśnie kolejne pokolenie ogląda na YouTube (prawie 100 tys. odsłon), jest takie zdanie: „Tylko jednemu z nas może być przyznana słuszność”. Ona: – Dlaczego nie mnie? On: – Dlaczego właśnie jej?
Miała 79 lat, kiedy została oskarżycielem posiłkowym w sprawie karnej przeciwko 52-letniemu Synowi (który mówi: – Tak odgrywa się na mnie za swoje nieudane życie). Krzyczał za ścianą, gdy występowała z wnioskiem o zakaz kontaktowania się, dozór policyjny i nakaz opuszczenia lokalu. Groził, mijając w kuchni, że ją zabije, kiedy sąd rejonowy postanowił, że ma się wyprowadzić. Triumfował w drodze do łazienki, gdy – po odwołaniu – sąd okręgowy uchylił decyzję, a sprawę przekazywał do ponownego rozpatrzenia. Drwił, kiedy sąd rejonowy dokonał wartościowania przemocy i tę psychiczną – bo przecież nie bił – uznał za mniej szkodliwą od fizycznej. Czyli, niezależnie od przebiegu sprawy karnej o znęcanie, uznał, że Syn może mieszkać z matką pod jednym dachem. Śmiał się i potem, kiedy wpadła mu w ręce jej skarga, że „od czasu negatywnego rozpatrzenia wniosku oskarżony nieustannie znęca się psychicznie poprzez zastraszanie, wyzywanie, grożenie, wszczynanie awantur”. – Zapomniałam, że u nas zawsze było śmiesznie. Znów
musiałam przywyknąć – mówi Żona. – Z nawyku poszło łatwiej niż wcześniej. Tym bardziej że po kilku latach wałkowania w sądzie cywilnym sprawy o eksmisję wyrok wreszcie się uprawomocnił. Na wyprowadzkę Syna (z udziałem komornika) wydała pieniądze odłożone na pogrzeb. Pewnie, że szybciej i taniej byłoby, gdyby jego usunięcie było – zagwarantowanym przez sąd karny – środkiem zapobiegawczym przed eskalacją przemocy, ale skoro nie można inaczej...
Od paru tygodni po raz pierwszy od 54 lat jest sama. Sprząta mieszkanie, dużo śpi i regularnie budzi się o trzeciej nad ranem. Z lękiem. O Syna (który mówi: – Urodziła mnie , ale nie jest moją matką). Wyobraża sobie, jak się zachowywał, wynosząc pod eskortą policji ubrania, zdjęcia Legendy (zostawił jej tylko kilka), trochę staroci pamiętających czasy Kolegi. Zastanawia się, co się z nim dzieje, gdzie śpi, czy ma co jeść? Martwi się, bo nie było go na ostatniej sprawie o znęcanie. Porozmawiałaby, ale kontaktują się za pośrednictwem pism od prawników (dostała pomoc od jednej z warszawskich kancelarii adwokackich, on wynajął prawnika). Na jego wniosek musiała być przesłuchiwana z udziałem psychologa (czy nie konfabuluje), oboje z kobietą (podobnie jak Żona ma niebieską kartę) usiłowali udowodnić, że było inaczej i to ona ich dręczyła i zastraszała. Kolejna sprawa o znęcanie jesienią. Nakłada się na termin imprezy ku czci Legendy.
Elżbieta Turlej
Powyższy artykuł dotyczy rodziny zmarłego tragicznie aktora Zbigniewa Cybulskiego. Przeczytaj więcej o aktorze - Nieznane kulisy śmierci Zbigniewa Cybulskiego