Rodzinna tragedia w Łodzi: nie żyje 12‑latek i jego ojciec
Łódzka policja i prokuratura badają przyczyny rodzinnej tragedii w Łodzi. 37-letni mężczyzna prawdopodobnie zamordował swojego 12-letniego syna, ciężko ranił bratową swojej partnerki, a następnie popełnił samobójstwo.
31.01.2012 | aktual.: 31.01.2012 17:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ranna została także czteroletnia córka konkubiny sprawcy, która z urazami nóg trafiła do szpitala. Hospitalizowana została też 30-letnia matka dzieci, która jest w szoku.
Według śledczych wszystko wskazuje na to, że 37-latek zaplanował zbrodnię. Na miejscu pozostawił list. Z jego treści wynika, że motywem była chęć zemsty na partnerce - powiedział PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.
37-latek mieszkał wraz ze swoją partnerką i dwójką dzieci - ich wspólnym 12-letnim synem oraz czteroletnią dziewczynką, córką kobiety z innego związku - w stojącym na uboczu domu przy ul. Wersalskiej w Łodzi. W mieszkaniu przebywała również 41-letnia bratowa kobiety, która miała opiekować się dziećmi podczas pobytu rodziców w pracy.
Do tragedii doszło w nocy z poniedziałku na wtorek. Policja wezwana została ok. godz. 4.00 w nocy. W mieszkaniu znaleziono ciało 12-letniego chłopca z obrażeniami głowy i ranami ciętymi na całym ciele. Z ciężkimi obrażeniami głowy do szpitala przewieziono 41-letnią ciotkę dzieci. Kobieta walczy o życie; przeszła operację.
Do szpitala trafiła także czteroletnia dziewczynka oraz matka dzieci; kobieta jest w stanie szoku. Po południu udało się ją jednak przesłuchać.
Jak powiedział Kopania, z jej relacji wynika, że od pewnego czasu wyczuwała pewne zagrożenie ze strony partnera i dlatego nocowała u niej bratowa. Nad ranem 30-latka zauważyła, że mężczyzna przygotował tasak, nóż i siekierę i groził, że "zobaczy za chwilę, co będzie się działo".
Doszło między nimi do szarpaniny; w to włączyła się bratowa, którą sprawca uderzył tasakiem w głowę. Później związał swoją partnerkę i zakneblował; miał krzyczeć, że odetnie jej ręce i nogi. Później pobiegł do dzieci.
W tym czasie kobiecie udało się uwolnić. Przed domem zatrzymała samochód, który zawiózł ją na stację benzynową. Tam wezwała policję. Kiedy wróciła, jej syn z obrażeniami leżał na podłodze, a obok niego jego przyrodnia siostra.
Sprawca w tym czasie odjechał samochodem, który później porzucił na terenie dzielnicy Widzew; w aucie znaleziono nóż, który prawdopodobnie służył do zadawania obrażeń. Nad ranem policjanci znaleźli zwłoki mężczyzny w hali zakładu, w którym pracował; prawdopodobnie popełnił samobójstwo, wieszając się na jednej z belek.
Na miejscu tragedii sprawca pozostawił list o bardzo osobistym charakterze, z którego wynika, że to on jest sprawcą zbrodni.
- Z tego listu wynika, że chciał się zemścić i spowodować u partnerki cierpienia psychiczne; podejrzewał ją o zdradę i obawiał się, że go porzuci - dodał Kopania.
Na miejscu przeprowadzono oględziny, przesłuchiwani są świadkowie. Zdaniem śledczych wszystko wskazuje na to, że mężczyzna zbrodnię zaplanował. Na razie nie ma informacji, że był wcześniej notowany.