Rodzą się bez oczu i rąk... Koszmarne skutki wojny
Wojna w Wietnamie zakończyła się ponad 30 lat temu, ale swoje żniwo zbiera do dziś. Z powodu toksycznej substancji o nazwie Agent Orange, rozpylanej przez amerykańskie wojska nad Wietnamem, ludzie chorują na raka, a dzieci rodzą się zdeformowane. Niektóre z ofiar tego konfliktu jeszcze nie przyszły na świat.
Powykrzywiane ciała. Brak rąk lub nóg. Twarze bez oczu. Dzieci, które nie słyszą i nie mówią. Taki widok to koszmar dla każdego rodzica. Taki widok nie jest rzadkością w wietnamskich szpitalach z tzw. "gorących miejsc" - rejonów, gdzie przez dekadę w latach 60. Amerykanie rozpylali i składowali środki zawierające duże ilości dioksyn. To jedne z najgroźniejszych dla zdrowia związków chemicznych uznanych za rakotwórcze. Ludzie narażeni na kontakt z dioksynami mogą cierpieć na choroby wątroby, płuc, serca, skóry, układu nerwowego, rozszczepienie kręgosłupa - lista jest długa i przerażająca. Substancje te powodują także wady wrodzone u dzieci, o ile ciąże są w ogóle donoszone. Dioksynami został zatruty też były ukraiński prezydent Wiktor Juszczenko. O mało nie stracił życia, a jego skóra jest oszpecona. W Wietnamie już trzecie pokolenie po wojnie walczy ze schorzeniami wywołanymi przez te toksyny.
- W ubiegłym roku, gdy byłem w prowincji Dong Nai, poznałem kobietę, która miała dwie córki. Obie leżały na łóżku, nie mogły się ruszać, mówić, samodzielnie jeść. Ich matka musiała o nie dbać 24 godziny na dobę. Najstarsza córka miała 42 lata, młodsza 36. Proszę sobie wyobrazić tę matkę, która bez przerwy opiekuje się swoimi dziećmi, dorosłymi osobami, przez ponad 40 lat - mówi Len Aldis z Brytyjsko-Wietnamskiego Towarzystwa Przyjaźni. Ten niemal 80-letni Brytyjczyk od wielu lat jeździ do Wietnamu, gdzie pomaga ofiarom Agent Orange - jednej z mieszanek wykorzystywanych przez amerykańskie wojsko, która zawierała dioksyny.
Trucizna z nieba
Pomysł był prosty. Nad lasami, gdzie mogli ukrywać się partyzanci, rozpylić defolianty. To środki powodujące zrzucanie liści przez rośliny. Pozycje wroga zostałyby odsłonięte. Między 1961 a 1971 rokiem armia USA użyła w ten sposób prawie 80 mln litrów różnych mieszanek defoliantów, w tym Agent Orange. Nazwa pochodziła od koloru pasa malowanego na beczkach ze środkiem. Jak się okazało, chemikalia zawierały także truciznę - dioksyny. Związki te były produktem ubocznym procesu wytwarzania Agent Orange. Skażone nimi herbicydy dostały się do gleby, wody i szybko zatruły cały łańcuch pokarmowy - rośliny, zwierzęta, ludzi. Największe stężenie dioksyn jest w miejscach dawnych amerykańskich baz lotniczych, gdzie składowano Agent Orange: Da Nang, Phu Cat i Bien Hoa. Czy Amerykanie wiedzieli, na jakie ryzyko narażają cywilów oraz własnych żołnierzy?
- Kiedy zaczęły się rodzić niepełnosprawne dzieci, stało się jasne, co się dzieje. Po wojnie żołnierze wracali do domów, pobierali się, ale coraz więcej dzieci przychodziło na świat chorych. Niedługo może się pojawić czwarta generacja - mówi Aldis. Brytyjczyk przez lata wysyłał listy do kolejnych amerykańskich prezydentów i firm, które produkowały felerne chemikalia. Napisał nawet do byłego sekretarza stanu USA, Colina Powella, który służył w Wietnamie i u którego wykryto raka prostaty - również wiązanego z Agent Orange. Bez odpowiedzi.
- Prosiłem amerykańskich ambasadorów, by zobaczyli dzieci dotknięte (przez Agent Orange). To łamie serce, gdy widzi się dziecko czołgające się po ziemi, bo nie może stać na własnych nogach, dziecko bez kończyn - rąk, nóg. Nie można wtedy odejść i zapomnieć - opowiada Aldis.
Ten sam ból
Choroby związane z Agent Orange doskwierają także amerykańskim weteranom wojennym, którzy walczyli w Wietnamie. Amerykański rząd zapewnia swoim byłym żołnierzom opiekę, a firmy chemiczne, które wytwarzały mieszankę, jeszcze w latach 80. poszły z weteranami na ugodę i wypłaciły 180 mln dolarów. Inaczej sytuacja wygląda w Azji. Tam Amerykanie umywają ręce. W 2009 roku Sąd Najwyższy USA ostatecznie odrzucił pozew poszkodowanych Wietnamczyków. Trybunał pierwszej instancji zdecydował, że nie ma podstaw prawnych, by sądzić firmy chemiczne, które podczas wojny wytwarzały Agent Orange. Argumentowano również, że substancja ta była używana jako defoliant, a nie broń chemiczna przeciwko ludziom.
- Poznałem wietnamskiego weterana. Jego syn urodził się ze zdeformowanymi stopami, a wnuk bez nóg i ze zniekształconą prawą rękę. Oni nie dostają odszkodowania ani od firm chemicznych, ani amerykańskiego rządu - mówi Aldis. Giganci na barkach cierpiących
Do największych producentów Agent Orange należały m.in. Dow Chemical i Monsanto. Zakłady bronią się, że były zobligowane do wytwarzania defoliantów przez rząd, a o jego zastosowaniu decydowało wojsko. Dow Chemical oświadczył na swojej stronie internetowej, że naukowe dochodzenie w sprawie Agent Orange trwa i nie ma zgody, iż substancja ta powoduje choroby weteranów.
Sprawa Agent Orange to nie jedyne oskarżenia wysuwane wobec tego chemicznego giganta o brak poszanowania praw człowieka. Dow Chemical jest od 2001 roku właścicielem Union Carbide Corporation. W zakładzie tej firmy w indyjskim Bhopalu doszło do wycieku toksycznych chemikaliów. Szkody spowodowane wypadkiem porównuje się do katastrofy w Czarnobylu. 100 tys. osób cierpiących przez wyciek nadal czeka na odszkodowania (czytaj więcej)
.
Z kolei komunikat koncernu Monsanto o Agent Orange głosi, że firma ma "ogromny szacunek do żołnierzy USA, którzy byli wysłani na wojnę". Według spółki kwestia Agent Orange powinna jednak być rozwiązana przez rządy państw, które były zaangażowane w konflikt wietnamski. Monsanto jest związane ze znanym farmaceutycznym koncernem Pfizer, producentem Viagry, który jest także oskarżany o nielegalne testowanie leków w Nigerii.
Świadomi ryzyka?
Czy firmy chemiczne mogły nie wiedzieć, jakie skutki ma kontakt ludzi z dioksynami? Adwokat wietnamskich ofiar nie ma wątpliwości. - Mieliśmy ich własne dokumenty wewnętrzne. Byli świadomi, że to potencjalnie powoduje raka. Wiedzieli, że mają do czynienia z toksycznymi chemikaliami. Sami opisywali je jako jedną z najbardziej toksycznych substancji, jaką wyprodukowano - mówi Jonathan C. Moor, amerykański prawnik, który reprezentował Wietnamczyków przed nowojorskim sądem.
Według Moora, dioksyny były niepotrzebnym i możliwym do uniknięcia produktem ubocznym wytwarzania Agent Orange, gdyby tylko stosowano się do standardów produkcji tamtych czasów. Pozew Wietnamczyków jednak przepadł. Ofiary zdecydowały się wystąpić przeciwko firmom chemicznym, bo amerykański rząd chroni immunitet państwowy.
- To niemoralne i niesprawiedliwe, że z jednej strony amerykański rząd płaci rekompensaty amerykańskim weteranom dotkniętym przez Agent Orange. Jednocześnie mówi się wietnamskim weteranom, że nie ma dowodów, iż kontakt z Agent Orange powoduje choroby czy cierpienie i próbuje się uniknąć wzięcia odpowiedzialności - mówi Moor.
Protokół Konwencji Genewskiej o zakazie prowadzenia wojny chemicznej z 1925 roku został przyjęty przez Waszyngton dopiero 50 lat później - już po wojnie w Wietnamie. USA nie ratyfikowały także traktatu powołującego Międzynarodowy Trybunał Karny, więc domaganie się sprawiedliwości przed tym organem byłoby wyjątkowo trudne. Co więcej, nie pomogłoby wietnamskim ofiarom w uzyskaniu odszkodowań potrzebnych do budowy szpitali i ośrodków opieki dla chorych. Tymczasem - jak mówi Aldis - najczęstszym pytaniem, które słyszy od rodziców osób chorych to: co stanie się z moim dzieckiem, gdy ja umrę?
Twarz bez oczu
Wietnamskie organizacje zrzeszające poszkodowanych przez Agent Orange starają się uzyskać pomoc od amerykańskiego kongresu. O nowym pokoleniu ofiar wojny wietnamskiej zadecydują synowie tych, którzy brali w niej udział.
- Widziałem nastolatków dotkniętych chorobami związanymi z Agent Orange. Gdy rodzic najpierw musi przeżuwać we własnych ustach jedzenie, by móc je podać dziecku. Tak można karmić małe dzieci, ale gdy stają się nastolatkami? Widziałem takie sytuacje. Co robiłem? Załatwiałem dla matki mikser do jedzenia, żeby mogła karmić córkę. To są rzeczy, które pomagają - mówi Aldis.
Sprzęty domowe, centra pomocy, kliniki, które mogą ułatwić życie cierpiącym, to może niewiele, ale ich finansowanie przez firmy chemiczne byłoby cichym przyznaniem się do winy. Koncerny odwracają więc wzrok, gdy w Wietnamie rodzą się dzieci bez oczu...
Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska
Chcesz pomóc? Podpisz petycję online do prezydenta Baracka Obamy i członków amerykańskiego kongresu "Sprawiedliwość dla ofiar Agent Orange". Możesz też przekazać dotację na rzecz wietnamskiej organizacji pomagającej ofiarom - VAVA.