ŚwiatRocznica powstania w getcie. "Zginąć, ale z honorem"

Rocznica powstania w getcie. "Zginąć, ale z honorem"

Przeżyła powstanie w getcie warszawskim. Z całej rodziny ocalała tylko ona. "Nie było nadziei na zwycięstwo" - mówi Krystyna Budnicka w rozmowie z Deutsche Welle.

Rocznica powstania w getcie. "Zginąć, ale z honorem"
Źródło zdjęć: © DW
Katarzyna Bogdańska

Z okien jej mieszkania położonego na czternastym piętrze jednego z bloków na warszawskim Muranowie rozpościera się widok na tę część Warszawy, która kiedyś była żydowskim gettem. Nie pamięta, ile razy prezentowała go już dziennikarzom. - Numer popisowy zaraz będzie. Widok z mojego okna. To nie byle co - mówi i odsłania firanę. Za oknem widać kościół - stał tu i wtedy, kiedy 16 listopada 1940 roku, zgodnie z zarządzeniem niemieckich władz okupacyjnych, odcięto getto od reszty miasta. Najpierw obszar odgrodzony murem miał około 307 hektarów, potem stopniowo był zmniejszany. Stłoczono tu około 360 tysięcy Żydów z Warszawy i około 90 tysięcy z innych miejscowości. Krystyna Budnicka była wśród nich. Kiedy w kwietniu 1943 roku wybuchło powstanie w getcie, miała 11 lat.

Głód, mróz i choroby

Krystyna była ósmym, najmłodszym dzieckiem z rodzeństwa. W getcie pozostali już tylko najsilniejsi, ludzie, którzy przetrwali to, co niewyobrażalne: głód, mróz, choroby i przede wszystkim masowe deportacje latem 1942 roku. Niemcy wywieźli i zamordowali wtedy w komorach gazowych Treblinki około 300 tysięcy osób. Rodzina Budnickich ukrywała się w bunkrze. - Mój brat Rafał go stworzył. Jeszcze przed wojną skończył szkołę techniczną, a mój tata był stolarzem. W tym bunkrze było wszystko. Była woda, był prąd. Wszystko było nastawione na to, że tam się przetrwa wojnę. Mieliśmy nawet radio. Pamiętam, jak mówili „tu mówi Londyn, bum, bum, bum” - wspomina. Ich bunkier miał połączenie z kanałem. Dzięki temu można się było dostać na stronę aryjską. - Ale trzeba było mieć do kogo pójść, mieć odpowiedni wygląd i trochę pieniędzy. Moja rodzina akurat tego nie miała. Byłam podobno bardzo semicka, choć nie znam się na rasach - dodaje.

Od stycznia 1943 roku nie wychodziła z podziemia. Trzech spośród jej braci poszło walczyć w powstaniu, żaden z nich nie przeżył wojny. Odwagi im nie brakowało, ale amunicji. Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w getcie, wyjaśniał krótko przed swoją śmiercią w 2009 roku w rozmowie z ARD: „AK dała trochę broni. 50 pistoletów, 50 granatów, dużo tego prochu, żeby zrobić samemu granaty i takie rury, z których się je robiło, a resztę się kupowało od niemieckich żołnierzy. Niemcy, którzy wracali na urlop z frontu, potrzebowali pieniędzy na wódkę, więc sprzedawali tę broń”. W środowiskach konspiracyjnych uważano, że Żydzi nie mają potencjału bojowego, że broń pójdzie na marne. Powszechny był stereotyp Żyda, który nie nadaje się do walki. Tym większe było więc zaskoczenie, kiedy Żydzi chwycili za broń.

To było piekło

19 kwietnia 1943 roku, tuż po wejściu do getta, Niemcy zostali przywitani ogniem – tak rozpoczęło się powstanie, które trwało 27 dni. Było ono dziełem dwóch konspiracyjnych młodzieżowych organizacji żydowskich: Żydowskiej Organizacji Bojowej, w której działali lewicowi syjoniści i zwolennicy PPR (około 500 osób) i Żydowskiego Związku Wojskowego (300-400 osób), organizacji o prawicowym, konserwatywnym nastawieniu. Ci pierwsi mieli więcej szczęścia, z drugiej organizacji nie przeżył niemal nikt, choć ŻZW był lepiej uzbrojony, a niektórym jego członkom udało się uciec z getta przygotowaną wcześniej drogą.

Walczącym wystarczyło amunicji jedynie na pierwsze dni powstania, potem pozostało ukrywanie się w bunkrach. - Nie pamiętam dokładnie po ilu dniach, ale Niemcy podpalali dom za domem. Byliśmy w piekle, ziemia rozgrzewała się jak piec. Na szczęście mieliśmy drogę ucieczki do kanału - tam było chłodno. Ale Niemcy się zorientowali, stali przy włazach i jak się otwierały, to strzelali jak do kaczek. Koło nas przepływały trupy. Zaczęli też wrzucać bomby gazowe do kanału, żeby nikt nie uciekał. Jak zaczynał się gaz, uciekaliśmy do tego gorącego pieca i tak to trwało dopóty dopóki mury nie ostygły - opowiada. Walka o każdą chwilę życia, o każdy oddech w głodzie, bólu i cierpieniu. Do opisania tego, co niewyobrażalne, zbrodniarz wojenny, generał SS Jürgen Stroop, odpowiedzialny za likwidację getta, użył takich słów: „Przebywanie w kanałach też nie było już po pierwszych 8 dniach przyjemne. Bardzo często można było na ulicach usłyszeć wyraźne głosy dochodzące z kanałów przez włazy. Wówczas SS-mani, policjanci lub saperzy Wehrmachtu odważnie włazili do szybu, ażeby wyciągnąć Żydów i nierzadko potykali się o ciała”.

16 maja Stroop nakazał wysadzenie w powietrze Wielkiej Synagogi na ulicy Tłomackie - to ta data uznawana jest za symboliczny koniec powstania. Dla niego ludzie walący w kanałach o życie stanowili jedynie liczbę. W swoim raporcie do Heinricha Himmlera z tego samego dnia zatytułowanym „Żydowska dzielnica w Warszawie już nie istnieje!” pisał: „Tylko dzięki nieprzerwanemu i niezmordowanemu udziałowi w akcji wszystkich sił udało się ująć lub z całą pewnością zgładzić ogółem 56 065 Żydów. Do tej liczby należy jeszcze dodać Żydów, którzy zginęli na skutek wysadzenia w powietrze, pożarów itd., których liczby nie można było jednak ustalić”.

Krystyna Budnicka przeżyła w ukryciu. Jej rodzice i siostra zostali w kanale. Już nigdy się nie zobaczyli. - Z mojej całej rodziny ja jedna ocalałam. Najgłupsza, najsłabsza, niewalcząca. Ja nic nie zrobiłam, żeby przeżyć. Byłam chyba w jakimś letargu - mówi. Czy była nadzieja na zwycięstwo? Budnicka bez zastanowienia odpowiada, że nie było. - Była myśl: zginąć, ale z honorem.

Skwer Apfelbauma

Po wojnie powstanie w getcie było istotnym filarem kultury pamięci zarówno w Izraelu, jak i w Polsce. Pierwszy pomnik upamiętniający walkę w getcie pojawił się zaledwie rok po zakończeniu wojny, kiedy Warszawa leżała jeszcze w gruzach. W 1948 roku odsłonięto monumentalny Pomnik Bohaterów Getta, a w 1970 ówczesny kanclerz Niemiec Willy Brandt upadł przed nim na kolana.

Za czasów Stalina prawicowy ŻZW zupełnie zniknął z oficjalnej wykładni historii. Tego rodzaju narracji pomógł fakt, że powstanie w getcie przeżyli prawie wyłącznie członkowie ŻOB-u. Władza miała swoją historię powstania w warszawskim getcie. Wedle tej wersji walczącym Żydom pomagali wyłącznie komuniści, a AK nie tylko nie pomagała, ale była wręcz organizacją antysemicką. Po śmierci Stalina to się zmieniło, a w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia spisano historię szerzej, czyli z uwzględnieniem AK i innych organizacji.

Wokół powstania narosło wiele mitów i legend - niektóre z nich wpisane są w topografię Warszawy do dziś. Spacerując między ulicą Pawią a Dzielną nie sposób nie zauważyć skweru Mieczysława Apfelbauma. Siedem lat temu okazało się, że postać ta jest prawdopodobnie fikcyjna, choć w pracach na temat powstania figuruje jako członek ŻZW. Profesor Dariusz Libionka, badając rozdźwięk między relacjami dotyczącymi ŻZW a rzeczywistością, wspólnie z Laurence'em Weinbaumem napisał książkę zatytułowaną „Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół Żydowskiego Związku Wojskowego”, w której autorzy demaskują fałszerzy i odtwarzają historię ŻZW - Ustaliliśmy, że osoba, która funkcjonowała we wszystkich książkach, osoba komendanta ŻZW Apfelbauma w ogóle nie istniała. Został wymyślony w latach sześćdziesiątych przez ludzi, którzy chcieli uzyskać różne gratyfikacje z powodu swojej rzekomej działalności konspiracyjnej - mówi Libionka.

Ich historie zaczęły żyć własnym życiem. Niektórzy, tak jak Apfelbaum, doczekali się nawet skweru. Takie zafałszowane wersje historii były możliwe tylko dlatego, że większość osób z ŻZW nie przeżyła. Nikt nie mógł więc zanegować fałszywych opowieści, bo nie było świadków. Dariusz Libionka podaje jeszcze jeden powód, dla którego mogły funkcjonować. - Podobne fałszerstwa były Polakom potrzebne. Podkreślały ich rolę w niesieniu pomocy dla getta - mówi.

Budnicka pytana o lewicowość czy prawicowość ludzi walczących w getcie odpowiada bez namysłu - Każdy walczył o swoje życie, każdy robił to, jak potrafił. Kobieta, która straciła całą swoją rodzinę, aktywnie działa w Stowarzyszeniu Dzieci Holocaustu. Ludzie, jak ona, którzy nie walczyli z bronią w ręku nie doczekali się pomnika czy skweru. Krystynę Budnicką można czasem można spotkać na warszawskich ulicach, w miejscach, gdzie kiedyś było getto.

Magdalena Gwóźdź, Warszawa

Źródło artykułu:Deutsche Welle
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (93)