Roboty same bombardują cele. USA testują kontrowersyjną technologię
Nad Pustynię Mojave w Kalifornii nadleciała formacja samolotów F-16. Maszyny zaatakowały cele i wróciły na lotnisko w pobliskiej bazie Edwards. Postronny obserwator nie zdałby sobie sprawy z tego, że jest świadkiem wydarzenia przełomowego. Z ziemi nie było widać, że część maszyn pilotowały roboty.
Już w 2013 r. koncern Boeing pochwalił się zamontowaniem w F-16 technologii pozwalającej samolotom wykonywać samodzielne loty. Opublikowano nawet filmy pokazujące, jak startują i lądują maszyny z pustymi kokpitami. To był pierwszy krok, dzięki któremu siły powietrzne USA uzyskały realistyczne cele pozwalające lepiej szkolić pilotów, a wysłużone maszyny mogły wrócić z pustynnych magazynów.
Podczas kwietniowych testów samoloty wyposażono w sztuczną inteligencję, która potencjalnie czyni z nich niezależnych zabójców. Amerykanie przetestowali technologię opracowaną przez koncern Lockheed, producenta F-16, pozwalającą robotom podejmować decyzje i samodzielnie zabijać ludzi.
Siły Powietrzne USA kolejny raz pokazały przewagę technologiczną nad resztą świata. Program bezzałogowych myśliwców F-16 - z wykorzystaniem sztucznej inteligencji - wszedł w kolejną fazę testów. Tym razem autonomiczny samolot wziął udział w symulacji misji bojowej.
Robot zaplanował i przeprowadził atak
W pierwszej fazie ćwiczeń, o nazwie Have Raider, sprawdzono, jak roboty i ludzie współpracują w formacji i razem atakują wyznaczone cele. Dopiero po tym odbyło się ćwiczenie Have Raider II, podczas którego roboty pilotujące maszyny samodzielnie zaplanowały, a następnie przeprowadziły symulowane naloty na cele naziemne chronione przez "dynamiczną" obronę wroga. Oznacza to, że samoloty same reagowały na działania wroga i podejmowały decyzje pomimo utraty łączności z bazą. Co więcej, maszyny musiały sprostać awariom symulującym szkody powstałe na skutek ostrzału z ziemi.
Przedstawiciele Laboratoriów Badawczych Sił Powietrznych USA i Lockheeda ogłosili sukces twierdząc, że roboty nie tylko wykonywały zaplanowane zadania, ale także radziły sobie z nieprzewidzianymi trudnościami. Trudno nie poczuć się nieswojo. Przypomina się "Terminator" i wiele innych filmów science-fiction o piekle, które ludziom zgotowały inteligentne maszyny. Krytycy programu twierdzą, że ograniczenie udziału ludzi w walkach zwiększy skłonność polityków do wywoływania wojen.
Wojskowi nie przewidują jednak całkowitego wykluczenia z walki maszyn pilotowanych przez ludzi. Jak na razie ich celem jest wsparcie żywych pilotów w ramach programu Loyal Wingman.
Twierdzą, że samoloty czwartej generacji, takie jak F-16, mają uzupełniać grupy uderzeniowe złożone z maszyn F-35 piątej generacji. Starsze maszyny przenosić będą dodatkową broń w rejon walk, zwiększając skuteczność ataku albo poprzedzą cenniejsze samoloty pilotowane przez ludzi. W ten sposób roboty osłabią wroga, zwiążą część obrony, a równocześnie ułatwią zadanie i zmniejszą zagrożenie dla żywych pilotów.
Obecnie siły powietrzne USA pracują też nad robotami, które mogłyby pilotować ciężkie bombowce B-52 i B-1. Maszyny zabierające wiele ton broni mogłyby w ten sposób samodzielnie atakować cele wskazane przez poprzedzającą ją maszynę zwiadowczą. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby tym pierwszym samolotem również kierował robot.
Kto odpowiada za użycie broni?
Rozwój technologii wymaga zadania pytania o odpowiedzialność za użycie siły i śmierć ludzi. W przypadku dronów to człowiek podejmuje decyzję o użyciu broni, nawet jeżeli fizycznie znajduje się o tysiące kilometrów od pola walki. Zawsze wiadomo, kto wydał rozkaz i kto nacisnął przycisk zwalniający bombę lub odpalający rakietę.
Przypuszcza się, że podobnie będzie w przypadku samolotów pilotowanych przez roboty. Najprawdopodobniej to pilot znajdujący się w grupie uderzeniowej autoryzuje użycie rakiet i bomb. Ale co się stanie, jeżeli zginie? Pytania etyczne nie zatrzymują jednak prac nad nowymi technologiami. Nad podobnymi rozwiązaniami pracują już Japończycy.