Robią z Polaków czarne owce i wywalają z kraju
Holenderski minister ds. spraw społecznych i zatrudnienia, Henk Kamp zapewnia i uspokaja, że zmiany prawa pracy nie są wymierzone w imigrantów a konkretnie Polaków. Chodzi tylko o ich obronę - przed nieuczciwymi pracodawcami, wyzyskiem i nierówną konkurencją. Nie ma mowy o żadnym "blokowaniu Polaków". Jednak mało kto mu uwierzył, a najmniej sami Polacy.
Zostań fanem Polonii na Facebooku
W związku z planowanymi zaostrzeniami w polityce imigracyjnej holenderskiego rządu minister Henk Kamp odbył kolejne spotkanie z urzędnikami administracji, objaśniając, na czym polegają jego propozycje. Minister Kamp spotkał się z pracownikami rotterdamskiego ratusza, holenderskimi przedsiębiorcami oraz przedstawicielami organizacji zrzeszających Polaków w Holandii.
Redakcja Po-Polsku czujnie obserwowała przebieg spotkania. Resort do spraw społecznych i zatrudnienia, z ministrem Henkiem Kampem na czele, firmuje szereg zmian w polityce imigracyjnej względem pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej, nazywanych w Holandii MOE-landers (Midden-en Oost Europa).
Kamp chce wprowadzić obowiązek władania językiem holenderskim jako warunek otrzymywania zasiłku. Chce także ustawowo zmusić obcokrajowców, którzy ponad rok pozostają bez pracy, do opuszczenia Holandii.
Spotkanie z ministrem Kampem odbyło się w Ahoy Arena w Rotterdamie. Wśród przybyłych gości był radny Rotterdamu Hamit Karkus, urzędnicy z tzw. poolse gemeente (administracji, gdzie zameldowany jest znaczny odsetek Polaków) oraz przedstawiciele organizacji zrzeszających Polaków w Holandii.
Konferencja rozpoczęła się od spotkań panelowych, poświęconych dyskusji na temat mieszkalnictwa, integracji oraz pracy. Po krótkiej przerwie przybyli goście zebrali się w sali obrad, gdzie dalej dyskutowano na temat zagadnień panelowych, a zebrani mogli zadać ministrowi pytania.
Nie pasujesz do systemu, nie pasujesz do Holandii
Dyskusję otworzył minister Henk Kamp, który stwierdził, że celem rządowych zmian jest przede wszystkim obrona słabszych pracowników przed wyzyskiem oraz walka z nierówną konkurencją na holenderskim rynku pracy.
- Nowa siła robocza w Holandii musi być odpowiednio kontrolowana i rozlokowywana w najbardziej potrzebujących sektorach naszej gospodarki - powiedział Henk Kamp. Zaznaczył także, że do Holandii przybyło więcej pracowników, niż się tego spodziewano. Według ministerialnych szacunków od momentu otwarcia granic napłynęło ponad 200 tys. pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej.
Minister podkreślił, że nie można pominąć korzyści, które wynikają z tego faktu, dodał jednak, że MOE-landerzy sprawiają też czasem problemy. Zdaniem ministra rząd powinien nie tylko zwalczać istniejące już problemy, ale także zapobiegać tym, które niebawem nadejdą.
- Naszym punktem wyjściowym jest założenie, że jedynie czynni zawodowo obcokrajowcy mogą w pełni asymilować się z holenderską społecznością - powiedział Kamp. - Dzięki pracy poznajemy język, poznajemy innych ludzi, płacimy podatki, poznajemy swoje prawa i obowiązki, jednym słowem stajemy się częścią systemu - dodał.
Minister uargumentował także plan wprowadzenia przymusu opuszczenia Holandii po długim okresie pozostawania bez pracy. - Osoba, która bezskutecznie poszukuje pracy przez długi czas, staje się automatycznie bardziej podatna na konflikt z prawem - stwierdził. - Ponadto chcemy tym ludziom uzmysłowić, że czasem powrót do ojczyzny jest dla nich najlepszym rozwiązaniem, ponieważ tam mają często większe szanse na znalezienie pracy - dodał. Henk Kamp wskazał także na błędy sprzed kilku dekad, gdy przybyli imigranci pozostawieni sami sobie wpadali w lukę społeczną, z której nie potrafili już potem wyjść. Miał na myśli brak pracy, nieznajomość języka oraz alienację społeczną. Minister zaznaczył, że rządowy projekt nie jest działaniem pozorowanym, dementując opinie, że w ten sposób gabinet kokietuje prawicowy elektorat. - Nasze propozycje już trafiły do niższej izby parlamentu, niedługo zostaną poddane pod głosowanie. Mam nadzieję, że uzyskamy w tej kwestii wymaganą większość - powiedział Henk Kamp.
Po zakończeniu przemowy ministra z sali padło ciekawe pytanie. Przedstawiciel związków zawodowych zapytał, czy rząd kiedykolwiek pomógł choćby jednemu Polakowi, który walczył o równe traktowanie. Minister Kamp od razu podał listę urzędów, takich jak inspekcja pracy, które na co dzień zajmują się podobnymi problemami.
Minister poucza polskiego ambasadora
Jan Minkiewicz, wysłannik polskiej ambasady, przeczytał list od Ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej w Hadze, w którym wyrażono zadowolenie z faktu, że rząd bliżej przyjrzy się łamaniu praw polskich pracowników. Z drugiej strony ambasador wskazał na niepokojący ton, który zaczął panować w holenderskiej polityce.
Ten zwrot bardzo poruszył ministra, który udzielił polskiemu dyplomacie nieprzyjemnie brzmiącej porady: - Cieszę się, że obaj z panem ambasadorem jesteśmy zgodni co do faktu, że ton wypowiedzi jest istotny. W związku z czym radzę panu ambasadorowi zwrócić większą uwagę na ton jego własnych wypowiedzi - mało dyplomatycznie stwierdził minister.
Jan Minkiewicz w mowie podsumowującej przychylił się do poprzedniego stanowiska polskiej ambasady, w którym zauważono, że projekt rządowy ma na celu ograniczenie wolnego ruchu pracowników m.in. z Polski oraz stoi w sprzeczności z prawem unijnym.
Zebrani dyskutowali również o kwestii asymilacji. Przedstawiciel Partii Pracy wskazał, że zarówno państwo holenderskie, jak i agencje pracy muszą wziąć większą odpowiedzialność za ten proces.
Po spotkaniu nastąpiła nieoficjalna część, podczas której przybyli mogli ocenić jego przebieg. - Cieszy mnie, że Polacy wreszcie zostali zaproszeni do stołu rozmów - powiedziała Irena de Ruig-Żukowska ze stowarzyszenia PLON. - Obawiam się jednak, że polski głos w dalszym ciągu nie jest należycie usłyszany - dodała.
- Po zakończeniu warsztatów dyskusyjnych odnoszę wrażenie, że większość problemów, które poruszaliśmy, jest stronie holenderskiej doskonale znana. Problemem są jednak długie i skomplikowane procedury, które uniemożliwiają skuteczne zwalczanie wyzysku Polaków - uważa Hanka Mongrad ze stowarzyszenia Blinn.
Spotkanie dobrze podsumowuje zakulisowe stwierdzenie jednej z przedstawicielek Polonii: "Mówią, że nic o nas bez nas, ale czy na pewno? Mam wrażenie, że nasze uwagi w dalszym ciągu będą ignorowane, a z Polaków będzie się robić czarne owce".