Robią hamburgery dla US Army. Złoty interes pod bazą w Powidzu
Amerykańscy dowódcy piszą, że szefowie budek z fast foodem pod jednostką w Powidzu podnoszą morale ich żołnierzy. Kiedy wojskowa kuchnia serwuje odgrzewane burrito, żołnierze z grymasem odstawiają tacę. Biegną do budek Polaków, napychać brzuchy swojskim amerykańskim jedzeniem.
- Dobra chłopaki, teraz pokażcie, gdzie tu można dobrze zjeść - oświadczył generał Courney P. Carr. To nie tylko najwyższa stopniem szycha wizytująca budowaną bazę NATO w Powidzu, ale też kawał chłopa. Taki mężczyna nie będzie przecież jadł stołówkowego jedzenia z tacki. Podwładni zaprowadzili go tuż za bramę jednostki, wskazując budkę "Taste of Chicago". Jak Klaudiusz Żurek wysmażył mu steka, to podobno generałowi aż się oczy zaświeciły.
Gen. Carr nie tylko zostawił napiwek do rachunku, ale na pamiątkę wręczył kucharzom własną generalską monetę. Nie tylko on był wdzięczny. Pułkownik ze 143. batalionu wsparcia US Army polecił przygotować dyplom. "Za wybitny poziom usług, ciężką pracę i podniesienie morale żołnierzy. Nigdy o tym nie zapomnimy" - czytamy w dyplomie, na którym litania komplementów liczy siedem linijek tekstu.
- Dla Amerykanina robimy jedzenie jak u jego mamy. Mamy tu najlepsze wołowe steki, jakie da się kupić w Wielkopolsce, importowane amerykańskie sosy. Fachu uczyliśmy się przez wiele lat knajpach od Chicago do San Francisco - śmieje się Sebastian Żurek, brat szefa kuchni "Taste of Chicago".
Tu jedli "Bandyci", "Śmierć z finezją"
Barów, które żywią amerykańską armię w Powidzu jest już pięć. Wprawdzie Amerykanie mają własną wojskową kuchnię, jednak nie jest specjalnie smaczna. Serwuje się pochodzące z magazynowych zapasów: burrito, chilli con carne, a włoskie kiełbaski mają tyle wspólnego z Włochami, że na paczce mają napis "italian". Najgorsze jest jednak śniadanie - jajecznica przygotowana z proszku zaprawionego wodą.
Dlatego to Polacy wydają po kilkaset śniadań i obiadów dziennie. Burger Johna Wayne'a kosztuje 22 zł, a stek godny generalskiego podniebienia 45 zł. Kto jadł? Sebastian Żurek pokazuje szafkę pamiątek. Jest w niej znaczek agenta CIA, naszywki spadochroniarzy, rangerów oraz żołnierzy z dywizji górskiej. Najbardziej zawadiackie są emblematy lotników. Jedli tu "Bandyci" z kawalerii powietrznej "Małpy" i piloci ze skrzydła "Śmierć z finezją".
Klaudiusz i Sebastian Żurkowie zjawili się pod koszarami w Powidzu jako pierwsi. W 2016 roku usłyszeli, że powstanie tu amerykańska baza. Po 30 latach emigracji w USA postanowili spakować manatki i wrócić w swoje rodzinne strony. Naprzeciwko bramy, na podwórku rolnika zaparkowali czerwoną przyczepę z napisem food truck. Klientów wabi reklama na żółtej amerykańskiej taksówce.
Dla biznesu z US Army wrócili z Londynu
Tuż po nich przyjechali bracia Maksymilian i Maurycy Matuszewscy założyciele Max & Morris Hamburgers. Pochodzą z sąsiedniego Witkowa. W 2005 roku wyjechali za pracą do Londynu. Jeden był szefem kuchni w restauracji, drugi robił w fabryce części samolotów. Stwierdzili, że jak do Powidza przyjadą Amerykanie, to będzie okazja założyć własny biznes. Zakończyli emigrację.
- Ktoś mi pokazał zdjęcie tej słynnej wojskowej jajecznicy z proszku. Nie dowierzałem, ona była jakby zielonkawa. Od razu wiedzieliśmy, że po burgerach hitem będą również śniadania - mówi Maurycy Matuszewski. Otwiera knajpkę o 8 rano, a przed wejściem od razu ustawia się kolejka mundurowych. Zamawiają smażone jaja z plastrami bekonu i opiekanymi ziemniaczkami albo omlety grube na dwa palce czy smażone kiełbaski, ociekające sosami.
O 16, gdy Amerykanie kończą służbę, druga zmiana pichci hamburgery, skrzydełka kurczaków, burrito. - Dobrze sprzedaje się też piwo. Większość klientów to proste chłopaki z Indiany, Arizony, Kansas czy Teksasu. Najczęściej żołnierze, którzy pracują przy budowie bazy i nie mają więcej niż 25 lat. Zarabiają około 3 tys. dolarów miesięcznie - opowiada Maruszewski.
Kapral Mike zwierza się, że był już w Niemczech, Litwie, Rumunii. - Większość służby to wyjazdy, ale w Polsce jest najlepiej. Dziękuję Bogu, że ci ludzie pomyśleli o nas. Tu jest jak w typowym amerykańskim dinnerze, ceny są super, w porównaniu do niemieckich baz - mówi i zamawia burgera z szarpanym mięsem. - Jasne, że nie jadam tu codziennie. Wiesz, część żołdu wysyłam rodzinie - dodaje. Pakuje zamówienie do torby i szybkim krokiem idzie do jednostki.
Pan Eugeniusz i wyprawa do kolebki polskości
Powstały jeszcze "Baza 33", "Ben's Kitchen". Każdemu biznes idzie jak burza. Zwłaszcza odkąd w Powidzu stale stacjonuje 1000 amerykańskich żołnierzy. W zeszłym roku budki przeprowadziły się z pola rolnika na teren wojskowy, tuż przy bramie koszar. Najlepsze imprezy były w tzw. białym namiocie. Jednak "po incydencie", czyli rozróbie dowódca miał ogłosić zakaz wyjść do namiotu na trzy miesiące.
- Złego słowa nie dam powiedzieć na tych chłopaków. Pełna kultura. Nawet nie widziałem, żeby ktoś przesadził z piwem - komentuje Eugeniusz, kierowca taksówki. Łapie opaleniznę, siedząc na krzesełku przed bazą. Specjalnie pod Amerykanów złożył wniosek o licencję w gminie Powidz. 28-kilometrowy kurs do Gniezna (puby, kluby, rozrywka) kosztuje ok. 120 zł. Opłaca się czekać.
- Jeden z Amerykanów kazał się wieźć do Poznania, stamtąd do Wrocławia i z potem do Powidza. Rachunek wyniósł 1900 zł. Klient protestował, że drogo, ale zapłacił po interwencji oficera - wspomina. Podkreśla, że realizuje własną misję edukacyjną. - Czasem żołnierze proszą, aby zawieźć ich w ciekawe miejsce. Zabieram ich do Gniezna, do kolebki polskiej cywilizacji. Oczy im się otwierają, jak słyszą, ile te zabytki mają lat - mówi.
Miał być amerykański sen. O dolary trzeba twardo walczyć
Dodatkowe restauracje, 20 zarejestrowanych taksówek, zarabiające przez cały rok kwatery, to jak na razie główny zysk gminy Powidz. Lokalne media pisały, że do wsi, będącej wielkopolskim wczasowiskiem, popłyną miliony dolarów. Okazało się, że mityczne miliony nie spadną z nieba. Wójt twardo negocjuje z polskim MON sprawę dopłaty 14 mln zł na rozbudowę kanalizacji. Ma też powstać obwodnica Powidza. Przejazd setek wojskowych ciężarówek nadwyrężył stan około 20 km lokalnych dróg.
Pisano też, że za żołnierzami ściągną tabory sex-biznesu. - Bujda - mówi pan Eugeniusz. - Nasi wojskowi pamiętają że w Powidzu wiele lat temu działał Night Club Fregata. Jednak upadł i nie ma po nim śladu. Popyt pewnie jest, ale ja nic nie wiem, tajemnica - zarzeka się.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl