PublicystykaRobert Biedroń zaprosił Balcerowicza. Jako księgowego czy mentora?

Robert Biedroń zaprosił Balcerowicza. Jako księgowego czy mentora?

Pierwszy empatii ma w sobie aż nadto. Drugi zna się na finansach, ale nie zawsze dostrzega ludzi. Czy z tego sojuszu może wyjść coś dobrego? Tak, ale proponowałbym Robertowi Biedroniowi, aby wpływ profesora ograniczył do zarządzania „słupkami”, ale absolutnie nie ludźmi.

Robert Biedroń zaprosił Balcerowicza. Jako księgowego czy mentora?
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Kaliński

15.03.2018 | aktual.: 15.03.2018 18:34

Rola polityka nie ogranicza się do ekonomii, jest on odpowiedzialny za to jak żyją (wszyscy) ludzie. Poświęcanie ich dobra w imię imponująco wyglądających „słupków”, jest zatem co najmniej absurdalne. To gospodarka i budżet mają służyć obywatelom, nie na odwrót. Polityk to nie księgowy i mam nadzieję, że Robert Biedroń o tym nie zapomniał.

Likwidował problemy fiskalne, tworzył społeczne

Leszek Balcerowicz rzeczywiście jest znany z tego, że bardzo dobrze zna się na finansach, pewnie potrafi zoptymalizować każdy budżet, ograniczyć koszty czy zmniejszyć dług. Cały problem w tym, że nie widzi nic poza tym. Za czasów transformacji likwidował problemy fiskalne, ale lekką ręką produkował problemy społeczne, a te są dużo gorsze. Bo jak inaczej wytłumaczyć skazywanie całych obszarów na nędzę, z której nie ma żadnej - poza emigracją - możliwości wyjścia? Jeżeli w jakiejś wsi zlikwidowano PGR, z pracy w którym utrzymywała się większość mieszkańców, to jak kapitalistycznej, dostosowanej do nowych czasów mentalności nie mieliby pokrzywdzeni, to nie zdobędą pracy, bo jej po prostu nie ma. A biznesu tez nie założą. Wszak nikogo nie byłoby stać na ich usługi czy towary.

Balcerowicz adwokatem diabła?

Dziwi zatem zaproszenie do współpracy, które Robert Biedroń wystosował do Balcerowicza. Prezydent Słupska wielokrotnie udowadniał, że jest człowiekiem nie tylko generalnie wrażliwym na los innych, empatycznym, ale i wrażliwym społecznie, czyli takim, który raczej chce walczyć z biedą i nierównościami. Ktoś powie, że tak się lansuje, ale inni politycy też to robią, a lansują się zdecydowanie czym innym. W neoliberalnych kręgach lansem jest niepoddawanie się skrupułom (które nazywane są populizmem) i twarda polityka fiskalna, nawet kosztem obywateli.

Biedroń ma zdecydowanie inne podejście. Na obronę prezydenta przypomnę, że nawet w kościele katolickim istniała instytucja tzw. „adwokata diabła”, czyli osoby, która udowadniała, że święty nie zasługuje na bycie świętym. Jest to bardzo pożyteczna funkcja, jeżeli chcemy się dowiedzieć jakie błędy popełniamy, to najlepiej do ich wykrycia znaleźć kogoś kto nas nie lubi, dowiemy się dzięki temu zdecydowanie więcej niż zatrudniając klakiera.

Mam szczerą nadzieję, że wrażliwy społecznie Robert Biedroń właśnie na takiej zasadzie zaprosił Balcerowicza do współpracy, wszak wrażliwość społeczna bywa kosztowna dla budżetu, nakazuje nie stawiać niskich kosztów ponad dobro człowieka. Jeżeli rola Balcerowicza będzie ograniczona do roli księgowego, który jedynie doradza, a decyzję i tak podejmie Biedroń, to być może nawet ma to sens. Ekonomista mógłby oddać się swojemu żywiołowi, czyli skupić na „słupkach”, nie zważając na żadne argumenty moralne, społeczne czy ogólnie humanistyczne. Za to Biedroń dowiedziałby się, jak sprawa wygląda z czysto finansowego punktu widzenia.

Biedroń „Macronem nowej lewicy”?

Biedroń powinien jednak uważać. Już teraz ma szansę stać się tak upragnionym przez wielu polskim „Macronem lewicy”. Robione są już sondaże (chodzi o sondaż OKO.press) uwzględniające hipotetyczne koalicje i okazuje się, że prezydent Słupska (w koalicji z Partią Razem, Inicjatywą Polską i Zielonymi) ma szansę zdobyć 11 proc. głosów.

To dużo więcej niż suma poparcia każdej partii z osobna. Dodajmy, że byłaby to całkowicie nowa jakość na polskiej scenie politycznej, prawdziwa lewica, taka bez SLD. Razem raczej nie zaprzecza, że byłoby gotowe na nawiązanie współpracy z Biedroniem, dlatego informacja o jego współpracy z Balcerowiczem (który jest uważany przez nich za symbol wszelkiego zła podczas transformacji i neoliberalnego myślenia) oburzyła przedstawicieli tego środowiska. Padają głosy o głębokim rozczarowaniu i zawodzie, o tym, że cały program Biedronia, jak widać, „polega na byciu fajnym”. Jednak ja nie zgadzam się z tą argumentacją. Być może on rzeczywiście nie ma podbudowy ideologicznej czy sprecyzowanego programu. Jednak „bycie fajnym” to zdecydowany plus, właśnie kogoś takiego w końcu potrzebujemy, przy założeniu, że polegać miałoby ono też na „fajnych” działaniach, nie tylko wyglądzie czy wypowiedziach.

Jestem w stanie zagłosować na kogoś kto jest mądry, empatyczny, inteligentny i wrażliwy, nawet jeżeli z niektórymi jego poglądami się nie zgadzam, szczególnie jeżeli taka osoba miałaby być twarzą ruchu, na przykład kandydatem na prezydenta Polski (a nie na premiera).

Nie chce rządzić w Warszawie, ale w Polsce

No właśnie... Wybiegłem trochę w przyszłość, ale jak inaczej interpretować fakt, że Robert Biedroń zapowiedział, że nie będzie startował w wyborach na prezydenta Warszawy lecz (ponownie) Słupska? Raczej nie oznacza to, że woli rządzić Słupskiem niż Warszawą, ale to, że ma większe ambicje niż bycie prezydentem stolicy. Wydaje się oczywiste, że Biedroń chce wrócić do polityki krajowej i po prostu nie chce w międzyczasie się rozdrabniać.

Tym bardziej, że ma szanse na zrobienie zamieszania, nawet w wyborach prezydenckich i to nawet, a może dzięki temu, że jawnie przyznaje się do homoseksualizmu. Jeżeli będąc jawnym gejem zdołał zostać prezydentem średniej wielkości polskiego miasta, to oznacza, że fakt ten nie stoi na przeszkodzie w przypadku wyborów ogólnopolskich.

Szczególnie patrząc na badania społeczne, które pokazują coraz bardziej liberalny stosunek naszego społeczeństwa do związków partnerskich czy ogólnie homoseksualizmu. Przecież nie musi przekonać słuchaczy Radia Maryja czy im podobnych. W wyborach prezydenckich, przy frekwencji 50 proc., wystarczy, żeby zagłosowało na niego nieco więcej niż jedna czwarta dorosłych Polaków i wygrywa w pierwszej turze. Niechęć do homoseksualistów, strach przed nimi, jak to strach, ma to do siebie, że budzi go w nas zwykle to co jest blisko, a nie na ekranie telewizora.

Dlatego na przykład parą roku magazynu „Gala” już 10 lat temu zostali Tomasz Raczek i jego partner, a raczej w plebiscycie nie głosowali „lewacy ze Zbawiksa” czy akademicy z wydziałów Gender, lecz zwykli Polacy. Ja osobiście widzę w Biedroniu ogromny potencjał polityczny i wiążę z nim bardzo duże nadzieje. No chyba, że zbytnio do serca weźmie sobie rady Balcerowicza...

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)