PublicystykaRichard Haas: Coraz mniej czasu na rozwiązanie kwestii koreańskiej

Richard Haas: Coraz mniej czasu na rozwiązanie kwestii koreańskiej

Coraz powszechniejsze jest przekonanie, że pierwszy prawdziwy kryzys prezydentury Donalda Trumpa może dotyczyć Korei Północnej, a konkretniej jej zdolności do umieszczenia głowicy nuklearnej w jednej lub więcej ze swoich rakiet balistycznych, posiadających wystarczający zasięg i celność, by dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. Kryzys mógłby powstać także z innych powodów: dużego wzrostu produkcji północnokoreańskich głowic nuklearnych, pojawienia się dowodów na sprzedaż materiałów nuklearnych grupom terrorystycznym lub użycia sił konwencjonalnych w ataku na Koreę Południową lub stacjonujących tam amerykańskich żołnierzy.

Richard Haas: Coraz mniej czasu na rozwiązanie kwestii koreańskiej
Źródło zdjęć: © East News

Nie ma czasu do stracenia: każde z tych wydarzeń może mieć miejsce w ciągu najbliższych miesięcy lub najpóźniej lat. Strategiczna cierpliwość, która była hasłem przyświecającym amerykańskiej polityki wobec Korei Północnej przez kolejne administracje, wyczerpała się.

Jedną z opcji jest po prostu pogodzenie się z nieuniknionym wzrostem liczby i jakości północnokoreańskiego arsenału atomowego. USA, Korea Południowa i Japonia polegałyby w takim przypadku na połączeniu tarczy antyrakietowej ze strategią odstraszania.

Problem w tym, że obrona przeciwrakietowa nie jest stuprocentowo skuteczna, a odstraszanie nie jest pewne. Jedynym pewnikiem jest to, że jeśli którykolwiek z tych czynników zawiedzie, będzie się to wiązać z niewyobrażalnymi kosztami. W takich okolicznościach Japonia i Korea Południowa zaczęłyby się zastanawiać, czy im także nie byłaby potrzebna broń atomowa, co z kolei podwyższyłoby ryzyko nowego i potencjalnie destabilizującego wyścigu zbrojeń w całym regionie.

Druga opcja to użycie siły militarnej, przeciwko widocznemu zagrożeniu ze strony Korei lub w przypadku gdy zagrożenie to zostałoby ocenione jako bliskie czy nieuchronne. Problemem tego podejścia jest niepewność co do tego, czy uderzenie zniszczyłoby cały arsenał rakiet i głowic nuklearnych Pjongjangu. Ale nawet jeśli by do tego doszło, Korea Północna prawdopodobnie odpowiedziałaby użyciem sił konwencjonalnych przeciw Południu. Biorąc pod uwagę fakt, że Seul oraz stacjonujący w Korei Południowej Amerykanie są w zasięgu tysięcy sztuk artylerii, straty ludzkie i materialne byłyby ogromne. Nowy południowokoreański rząd z pewnością będzie opierać się takiemu scenariuszowi.

Dlatego też niektórzy optują za zmianą reżimu, mając nadzieję, że inne północnokoreańskie przywództwo może być bardziej rozsądne. Prawdopodobnie tak by było, ale biorąc pod uwagę jak zamkniętym państwem jest Korea Północna, doprowadzenie do takiej zmiany pozostaje bardziej życzeniem niż poważną polityką.

W ten sposób dochodzimy do dyplomacji. USA mogłyby zaoferować (po konsultacjach z rządami w Seulu i Tokio, a w idealnym przypadku z pomocą nowych rezolucji ONZ i sankcji gospodarczych) bezpośrednie negocjacje z Koreą Północną. Podczas rozmów Ameryka mogłaby zaproponować taką umowę: Pjongjang zamroziłby rozwój swoich sił nuklearnych i rakietowych, co oznaczałoby zatrzymanie wszystkich testów głowic i rakiet, wraz z umożliwieniem dostępu do instalacji międzynarodowym inspektorom. Północ musiałaby też zobowiązać się do niesprzedawania żadnych materiałów nuklearnych żadnemu państwu ani organizacji.

W zamian za to, Stany Zjednoczone i ich partnerzy zaoferowaliby, poza bezpośrednimi rozmowami, złagodzenie sankcji. USA i pozostałe państwa mogłyby też zgodzić się na podpisanie - ponad 60 lat po zakończeniu wojny koreańskiej - porozumienia pokojowego z Północą.

Korea Północna (w pewnym sensie podobnie jak Iran) mogłaby zachować swoje istniejące opcje nuklearne, ale nie mogłaby przełożyć ich na rzeczywistość. Uwagi co do licznych pogwałceń praw człowieka w Korei Północnej nie byłyby poruszane podczas rozmów, choć władze w Pjongjangu zrozumiałyby, że nie może dojść do normalizacji stosunków (ani zniesienia sankcji), dopóki reżim nie zaprzestanie represji. Pełna normalizacja wymagałaby także wyrzeczenia się przez Północ programu nuklearnego.

Jednocześnie, USA powinny wyznaczyć ograniczenia co do tego, jak daleko są w stanie się pójść na ustępstwa. Nie może być mowy o końcu regularnych amerykańsko-koreańskich ćwiczeń wojskowych, które są koniecznym elementem strategii odstraszania i potencjalnej obrony, biorąc pod uwagę militarne zagrożenie ze strony Północy. Z tego samego powodu nie do zaakceptowania byłoby ograniczenie liczby amerykańskich żołnierzy w regionie. Wyraźnie wytyczony powinien być też czas negocjacji, aby nie dać Korei Północnej okazji do wykreowania nowych wojskowych faktów dokonanych.

Czy takie podejście ma szanse na sukces? Krótka odpowiedź brzmi: "być może". Kluczowa byłaby tu postawa Chin. Chińscy przywódcy nie darzą wielką miłością reżimu Kim Dzong Una ani jego broni atomowej, ale jeszcze mniej im się podoba perspektywa upadku Korei Północnej i zjednoczenia Półwyspu Koreańskiego z Seulem jako stolicą.

Pytanie dotyczy tego, czy Chiny (od których zależy to, jakie towary docierają i opuszczają Koreę Północną) mogą być przekonane do użycia swojego wpływu na sąsiada. Stany Zjednoczone powinny zaoferować Pekinowi gwarancje, że nie wykorzystają zjednoczenia Korei do stworzenia strategicznej przewagi, ostrzegając jednocześnie Chiny o tym, jakie zagrożenie stanowi obecne zachowanie Korea Północna dla chińskich interesów. Ciągły dialog z Chinami o sposobach odpowiedzi na możliwe scenariusze na Półwyspie ma oczywisty sens.

Oczywiście, nie ma żadnych gwarancji, że dyplomacja poskutkuje. Ale może tak być. A nawet jeśli by się to nie udało, to demonstracja starań rozstrzygnięcia sprawy w dobrej woli ułatwiłaby kontemplację, wykonanie i przekonanie opinii publicznej w kraju i na świecie, dlaczego ostatecznie wybrano alternatywną opcję, czyli użycie siły.

Richard Haas

Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)