"Nigdy nie było tak pusto". Restauratorzy z Soliny załamani
Restauratorzy nad Jeziorem Solińskim są załamani początkiem sezonu turystycznego w Bieszczadach. Turystów nie ma, a jak są, to przyjeżdżają na pół dnia. - Tu takie pustki, że strach w tych knajpach siadać - mówi nam pan Michał, który przyjechał z rodziną ze Śląska.
W Bieszczadach rozpoczął się sezon, a termometry wskazują prawdziwie letnie temperatury. Turystów jednak jak na lekarstwo. Nawet słynna solińska zapora świeci pustkami. W pobliskich apartamentach i pensjonatach także nie ma gości. Na najbliższy weekend pojawiają się jedynie pojedyncze rezerwacje.
Na parkingu przy samej zaporze zaparkowało może dziesięć samochodów. Właścicielka postoju nawiguje mnie i wskazuje miejsce najbliżej deptaku. - To będzie 20 złotych i można stać cały dzień - mówi. - Nie można wziąć na krócej? - Nie, ani tu ani nigdzie. Jest jedna cena - odpowiada kobieta.
Na deptaku w piątkowe południe wszystkie budki są już otwarte. Między straganami poruszają się wycieczki szkolne, emeryci i kilka rodzin z dziećmi. Podchodzimy do czteroosobowej rodziny, która kupuje tradycyjne lody. - Za cztery porcje (po jednej gałce) zapłaciliśmy 50 zł, bo dzieci chciały kolorową posypkę - mówi pan Michał.
- Ogólnie powiem, że dość drogo jest. Czuć po kieszeni - dodaje. Małe frytki kosztują 17 zł. Dzieci pana Michała skorzystały także ze strefy dmuchańców - siedem minut za 10 zł. - Nigdy dziecko po tych siedmiu minutach nie wyjdzie - stwierdza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Motorniczy i pasażerka powstrzymali rasistę. Nagranie z Torunia
Rodzina pana Michała przyjechała w Bieszczady ze Śląska. Zatrzymują się w Solinie na dwa dni i jadą do Krakowa. - Nie ma co tu więcej robić. Wyszliśmy na połoninę, pokazaliśmy dzieciom zaporę. Dziś w planach mamy kolejkę gondolową i lecimy dalej. Coś zjemy już na trasie. Tu takie pustki, że strach w tych knajpach siadać - uśmiecha się. Jak mówi, w rodzinnej agroturystyce, w której się zatrzymali byli jedynymi gośćmi.
Restauratorzy: Musieliśmy podnieść ceny, żeby się utrzymać
Słynna smażalnia pstrągów przy wejściu na deptak też świeci pustkami. Mimo pory obiadowej zajęte są tylko dwa stoliki. - Nie ma ludzi, na weekendach trochę jest, ale nie ma utargu jak w poprzednich latach. Ludzie wolą all inclusive chyba, bo pustki w całych Bieszczadach, nie tylko u nas - mówi nam kelner. - Ceny są wyższe, ale już rok temu było tak krucho z ludźmi, że musieliśmy podnieść cennik, żeby się w tym roku w ogóle otworzyć - dodaje.
W ocenie pani Bożeny z restauracji "Nad Solinką" taka sytuacja bierze się z "jednodniowych turystów", którzy przyjeżdżają nad zalew z pobliskich miast. - To są mieszkańcy Krosna, Rzeszowa, Sanoka. Przyjadą po obiedzie, jadą na kolejkę, tam na górze coś zjedzą i wracają do domu. U nas tu, na dole (deptak poniżej kolejki - przyp.red.) nigdy nie było tak pusto - mówi.
Na brak ruchu narzekają również właściciele budek z lodami i goframi. W nich ceny wyższe niż rok temu. - Turyści jak już coś zamawiają, to biorą gofra na sucho, a z dodatkami nie idą. Lody też nie idą. Trochę granity dla dzieci się sprzedaje, ale jest krucho. Bardzo krucho - mówi pan Jakub.
- Ja mam dwie budki. Tam dalej z lodami i goframi, a tu sprzedaję sery. W dobrym miejscu stoję, bo jak ludzie schodzą z gondoli to prosto na mnie - śmieje się pani Monika. - Dlatego utarg z serów jest. Pakuję też próżniowo, można płacić kartą, jak ktoś ma takie życzenie - zaznacza. Pani Monika podkreśla, że gofry i lody idą dobrze, bo turyści prędzej zamówią przekąskę niż usiądą w restauracji. Nie zapowiada się jednak, że zbliżający się sezon będzie porównywalny do poprzednich. - To jest tendencja spadkowa. Ludzie przyjadą, ale w weekend i długo nie zabawią. Jak mają jechać gdzieś daleko, to bardziej nad morze czy za granicę. Tu zaraz znikają - podsumowuje.
Podobne przemyślenia mają także inni restauratorzy i właściciele sklepów z pamiątkami. - Ludzie patrzą po kieszeni jak nigdy, co by im za dużo nie uciekło. A tu kolejny sezon lichy i bieda, jak nic. Trzeba się chyba przebranżowić - dodaje pan Zbigniew.
- Zamówią pizzę, żeby się podzielić, michę pierogów, a rzadko, żebym zbierał zamówienie na cztery dania główne. Dużo też na kawę przychodzi i ciastko. Rozszerzyliśmy teraz desery, bo jak obiady nie idą, to może ciasta pójdą - stwierdza.
Turyści: Sama kolejka dla naszej czwórki to prawie 200 złotych
Większość turystów, którzy w piątek w południe pojawili się w Solinie faktycznie kieruje się prosto do kolejki. Otwartą w 2022 roku gondolą można dostać się na górę Jawor i skorzystać z parku dla dzieci i wieży widokowej. Koszt takiej wyprawy dla czteroosobowej rodziny wynosi 149 złotych.
- Na miejscu wypijemy jakąś kawkę, może coś zjemy - mówią nam turyści. Wszyscy zgodnie podkreślają, że ceny są tu wyższe niż w Krakowie czy Warszawie. - Szkoda kasy - słyszymy.
Nad zaporą powoli pojawiają się ciemne, burzowe chmury. - Do licha, znów dzień stracony - mówi pan Zbigniew, patrząc na radar burz. Sprawdza pogodę na kolejne dni, ale też nie widać poprawy. Z nieba spadają wielkie krople deszczu, a ostatni turyści w pośpiechu opuszczają deptak. Parking niemal całkowicie pustoszeje.
Źródło: Joanna Zajchowska, dziennikarka Wirtualnej Polski