Republika Środkowoafrykańska, czyli dokąd jadą polscy żołnierze?
Wyjazd polskich żołnierzy do Republiki Środkowoafrykańskiej będzie trzecią w ostatnich latach wyprawą wojenną polskiego wojska w Afryce. Tym razem Polacy mogą trafić do kraju, który od dziesięcioleci pogrążony jest w skrajnej biedzie i chaosie. Rząd w obiegowym trybie, najpóźniej do 30 grudnia, rozpatrzy wniosek do prezydenta o użycie polskich żołnierzy do wsparcia francuskiej operacji w Republice Środkowoafrykańskiej.
W 2006 r. Polacy uczestniczyli w misji Unii Europejskiej mającej zapewnić bezpieczeństwo podczas wyborów prezydenckich w Demokratycznej Republice Konga, w 2009 r. - wylądowali w Czadzie, by strzec w tamtejszych obozach uchodźców z sudańskiego Darfuru.
W Republice Środkowoafrykańskiej będą wspierać Francuzów, którzy wraz z kilkoma tysiącami wojsk Unii Afrykańskiej mają ocalić ten kraj od religijnej wojny między chrześcijanami i muzułmanami.
Religia nowym czynnikiem
Burzliwa historia tego niepodległego od 1960 r. kraju w sercu Afryki składa się niemal wyłącznie z rządów brutalnych tyranów (najsławniejszym, choć mroczna to sława, był Jean Bedel Bokassa, który koronował się na cesarza), zamachów stanów i wojen domowych, ale nigdy dotąd wstrząsające tym państwem konflikty nie przerodziły się w wojnę religijną, a religia nie odgrywała dotąd żadnej roli w polityce.
Chrześcijanie stanowią ponad połowę ludności tej byłej francuskiej kolonii i odkąd ogłosiła ona niepodległość sprawowali w niej władzę. Wszyscy dotychczasowi prezydenci byli chrześcijanami i wszyscy z wyjątkiem jednego wywodzili się w dodatku z zamieszkanego przez chrześcijan południa.
Muzułmanie stanowiący ok. 20 proc. ludności od lat narzekali, że przez chrześcijan z południa traktowani są jak obywatele drugiej kategorii, ale nawet gdy wywoływali zbrojne rebelie to prędzej czy później na czele ich buntu stawali i przejmowali go dla własnych celów chrześcijańscy politycy i wojskowi. Muzułmańska północ, wstrząsana powstaniami i nędzą, pogrążała się w anarchii, a rzeczywistą władzę w niej przejmowali wszelkiej maści watażkowie, nastawieni bardziej na kontrabandę i kłusownictwo niż myślący o przejęciu władzy w Bangi.
Słaba i biedna, Republika Środkowoafrykańska, a zwłaszcza jej muzułmańska północ, afrykańskie Dzikie Pola, była też od lat kryjówką dla partyzantów z niemal wszystkich ościennych państw, z Sudanu, Konga, Czadu, a nawet Ugandy.
Przewrót
Sytuacja zmieniła się przed rokiem, gdy pięć partyzanckich armii z północy postanowiło zjednoczyć się, by obalić skorumpowanego dyktatora Francois Bozize, który jak wszyscy poprzednicy władał krajem jak prywatnym folwarkiem, rozdając posady i przywileje swoim krewnym i rodakom z ludu Gbaya.
Rebelianci, będący niemal bez wyjątku muzułmanami, w marcu wzięli szturmem Bangi, obalili i przegnali z kraju Bozize, a nowym prezydentem ogłosili swojego przywódcę Michela Djotodię, który w ten sposób został pierwszym muzułmańskim władcą kraju. Afryka uznała w nim prezydenta, kiedy obiecał, że do 2015 r. przeprowadzi wolne wybory, ale sam nie weźmie w nich udziału.
Chrześcijanie odpowiadają przemocą
Po zdobyciu władzy powstańczy sojusz Seleka (w miejscowym języku sango znaczy to właśnie sojusz) rozpadł się jednak na niepodlegające niczyjej kontroli armie łupieżców, którzy przestając zważać na cokolwiek i nie słuchając rozkazów prezydenta, zabrali się za grabienie i pogromy chrześcijan z Bangi. Do pogromów chrześcijan zaczęło dochodzić też na pogrążonej w całkowitej anarchii północy. Ratując się przed przemocą, jedna piąta 5-milionowej ludności kraju porzuciła swoje domy.
Jesienią chrześcijanie zaczęli skrzykiwać się w zbrojne milicje, które przybrały nazwę "Anti-balaka - Anty-maczeta" i przystąpiły do odwetu (maczety są powszechnym orężem, używanym w walkach przez obie strony). Na początku grudnia chrześcijańskie milicja wraz z b. żołnierzami Bozize, wciąż śniącego o powrocie do władzy, zaatakowały Bangi, gdzie doszło do pogromu muzułmanów.
Gdy walki zaczęły przeradzać się w wojnę religijną, Francja, obawiając się, że pogromy przybiorą ludobójczą skalę, postanowiła wysłać do Bangi 1,6 tys. żołnierzy, by wspierani przez wojska Unii Afrykańskiej rozpędziły bojówki i zaprowadziły spokój.
Polska pomoże
Francuzi, z błogosławieństwem ONZ, wylądowali na początku grudnia i błyskawicznie spędzili bojówki z ulic stolicy. W mieście po raz pierwszy od wielu miesięcy zapanował spokój. Na krótko, bo wkrótce znów zaczęło dochodzić do starć i pogromów, a uważając Francuzów za swoich sojuszników, chrześcijańskie milicje przystąpiły do nowych ataków na muzułmanów i zażądały, by wycofani z kraju zostali muzułmańscy żołnierze z Czadu, wchodzący w skład sił pokojowych Unii Afrykańskiej. Muzułmanie z kolei nieufnie odnoszą się do przybyłych Francuzów, podejrzewając ich o sprzyjanie chrześcijanom.
Polscy żołnierze nie będą wspierać Francuzów w patrolach i rozbrajaniu bojówek (za pół roku Francuzi chcą, by zluzowali ich żołnierze Unii Afrykańskiej lub ONZ). Będą stacjonować na lotnisku w Bangi i pilnować jego bezpieczeństwa wraz z nielicznymi oddziałami, które mają zostać podesłane z innych krajów europejskich. Ale i na lotnisku zetkną się ze skutkami religijnych pogromów. Już dziś koczują tam tysiące uchodźców, a ilekroć w Bangi wybuchają rozruchy, mieszkańcy miasta uciekają na lotnisko, widząc w nim i stacjonujących tam cudzoziemskich żołnierzach jedyny ratunek przed bezprawiem i przemocą.
Wojciech Jagielski, PAP