Referendum o Rospudzie i aborcji
Bardzo się cieszę, że premier Jarosław Kaczyński zaproponował mieszkańcom Podlasia, a później wszystkim Polakom referendum w sprawie obwodnicy Augustowa. I nie przekonają mnie żadne płacze i krzyki opozycji, prawników i ekologów, jakoby nie było można poddawać pod głosowanie zgody na łamanie prawa. Suwerenem naszego państwa jest naród i im więcej decyzji będzie on podejmował osobiście, tym lepiej. Zwolennikom demokracji bezpośredniej, z premierem naszego kraju na czele, mam zamiar podrzucić jeszcze kilka propozycji spraw, o których powinno zadecydować społeczeństwo, a nie tylko klasa polityczna.
28.02.2007 06:00
Rzeczniczka Komisji Europejskiej powiedziała, że Polska, jak każdy niepodległy kraj, może przeprowadzać referenda na każdy temat. Inną sprawą są ewentualne konsekwencje. W przypadku Rospudy - gigantyczne kary finansowe. Jeśli jednak społeczeństwo polskie zdecydowałoby, że jest gotowe płacić co roku kilkadziesiąt milionów euro w zamian za danie nauczki ekologom i udowodnienie, że chłop żywemu nie przepuści – czemu nie... Być może spełnienie marzeń większości mieszkańców Augustowa jest dla nas ważniejsze, niż spełnienie zachcianek grupki obrońców przyrody i pozostawanie w zgodzie z zaakceptowanym wcześniej prawem unijnym.
Alternatywa, którą zarysowałem powyżej nie jest zbyt fair, nie dorastam jednak do pięt (zresztą nie tylko w tej sprawie) Jarosławowi Kaczyńskiemu, który mówiąc o referendum lokalnym powiedział, że to mieszkańcy regionu powinni zadecydować, czy chcą mieć szybko obwodnicę, czy kolejne śmiertelne ofiary wypadków. Później PiS-owi udało się zaproponować nieco bardziej neutralne pytanie referendalne, nie da się jednak ukryć, że kampania przed głosowaniem, ze swojej natury musi przebiegać mniej więcej w stylu zaproponowanym przez premiera.
Dlatego być może warto by spytać Polaków, czy wolą za grube pieniądze utrzymywać dziesiątki tysięcy hektarów krzaków wokół Białowieży, czy wysłać je wszystkie pod topór, gwarantując w ten sposób gwałtowny spadek bezrobocia w okolicy i liczony w pokoleniach dostatek mieszkańców.
Pragnę w tym miejscu sprowadzić na ziemię tych moich czytelników, którzy powyższe słowa skłonni są zakwalifikować jako ironię. Piszę zupełnie poważnie. Obywatele wydają mi się wystarczająco poważnymi jednostkami, by po rozważaniu wszystkich „za” i „przeciw”, móc podjąć decyzję i wziąć na siebie odpowiedzialność za jej konsekwencje.
Skoro już jesteśmy przy sprawach związanych z przyrodą, myślę, że nie zaszkodziłoby nikomu, gdyby Polacy w referendum zadecydowali na przykład o takich sprawach jak hodowla organizmów modyfikowanych genetycznie czy budowa elektrowni atomowej. W obydwu kwestiach społeczeństwo jest znacznie bardziej sceptyczne niż władza, dlaczego więc oddawać decyzję w ręce polityków, dlaczego pozwolić im, by nieodwracalnie zmieniali nasz kraj w kierunku, na który nie ma powszechnej zgody?
To samo dotyczy budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej i uczestnictwa w misjach wojskowych poza granicami kraju. Wprawdzie próbuje nam się wmówić, że te sprawy są zbyt poważne, by decydowało społeczeństwo, a nie eksperci, a poza tym mamy zobowiązania sojusznicze, jednak sprawa ochrony środowiska też podlega międzynarodowym ustaleniom i wymaga specjalistycznej refleksji. Różnice są znikome i, choć wstyd o tym mówić, wygląda na to, że mundurowi najwyraźniej boja się tego, co społeczeństwo myśli o ich zabawach.
Oczywiście powinniśmy pójść jeszcze dalej i przeprowadzić referendum na przykład w sprawie przywrócenia kary śmierci. Zdaję sobie sprawę, że jako przeciwnik kary głównej, jestem w moim społeczeństwie w mniejszości. Nie przeszkadza mi to jednak stwierdzić dzisiaj, że jeśli moi rodacy zdecydują, że wykluczenie ze Wspólnoty Europejskiej i stanięcie w szeregu takich krajów jak Białoruś, Chiny, USA, Iran, Korea Północna i Arabia Saudyjska, jest godną ceną za możliwość dokonania przez społeczeństwo zemsty na przestępcy, pozostanie mi jedynie przyjąć ten werdykt. Podporządkowania się decyzji większości oczekiwałbym z drugiej strony od tych, którzy przegraliby referenda dotyczące na przykład faktycznego rozdzielenia Kościoła od Państwa bądź zliberalizowania ustawy antyaborcyjnej.
Tematów na głosowania ludowe jest multum. Oczywiście przejście na demokrację bezpośrednią trochę by nas kosztowało. Globalnie jednak cena nie musiałaby być ogromna. Zdejmując z głów naszych przemęczonych parlamentarzystów gros przytłaczających ich spraw, odzyskalibyśmy ich mądre głowy dla spraw mniej ideologiczno-światopoglądowych, a bardziej - dotyczących nieutrudniania dalszego wzrostu naszego kwitnącego PKB.
A gdyby politycy zajęli się nieutrudnianiem rozwoju, to może dosyć szybko stalibyśmy się drugą Szwajcarią i tak jak Szwajcarzy moglibyśmy sobie przeprowadzać dwadzieścia referendów rocznie, średnio przejmując się wspólnotami międzynarodowymi i pielęgnując wolnościowe tradycje.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska