PolskaRedaktor naczelny "Polityki": nie współpracowałem z SB

Redaktor naczelny "Polityki": nie współpracowałem z SB

Redaktor naczelny tygodnika "Polityka" Jerzy Baczyński zapewnia, że nigdy nie był ani tajnym, ani jawnym, ani świadomym, współpracownikiem żadnej ze służb PRL. Według tygodnika "Wprost", Baczyński w lipcu 1981 r. został zarejestrowany przez SB jako kontakt operacyjny "Bogusław".

21.01.2008 | aktual.: 21.01.2008 16:25

Autorka publikacji "Wprost" Dorota Kania przyznaje, że "w aktach bezpieki nie ma żadnych podpisanych przez Jerzego Baczyńskiego donosów". Dodaje jednak, że jest kilka napisanych przez niego oświadczeń, raporty funkcjonariuszy i notatki agentów bezpieki z jego inwigilacji.

Redakcja "Polityki" uważa publikację "Wprost" za "przykład manipulacji i wykorzystania materiałów IPN do walki konkurencyjnej". "Sądzimy, iż motywem tej publikacji była chęć odwrócenia uwagi od ujawnionego ostatnio faktu, że Marek Król, właściciel 'Wprost', był przez lata tajnym współpracownikiem SB" - napisano w komunikacie redakcji.

Podobne stanowisko zajął sam Baczyński. Jak wskazał w oświadczeniu, opublikowanym na stronie internetowej swej redakcji, powody "nagłego" zainteresowania "Wprost" jego osobą wydają mu się "oczywiste". "Niedawno Marek Król, właściciel tygodnia 'Wprost' i pracodawca Doroty Kani, w trakcie sądowego procesu ujawnił, że był przez wiele lat tajnym współpracownikiem SB o ps. Adam" - zauważył Baczyński.

Na rozprawie przed Sądem Okręgowym w Warszawie 12 grudnia ub.r., w procesie jaki Król wytoczył naczelnemu "Nie" Jerzemu Urbanowi za sugestie, że był agentem SB, do sądu wpłynęły materiały z IPN. Wprost online wydało tego dnia oświadczenie, że Król był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB "Adam".

On sam zaprzeczał, by jego kontakty z SB miały charakter tajnej współpracy. Jeszcze w 1996 r., w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" na pytanie, czy był agentem, Król odpowiadał: "Niczego w życiu nie podpisywałem. Gdy w 1985 r. zostałem zastępcą naczelnego 'Wprost', to raz na miesiąc, raz na dwa miesiące przychodził do redakcji jakiś facet z SB, meldował się w sekretariacie i pytał o nastroje".

Jak napisał w poniedziałek Baczyński, Kania podczas rozmowy z nim jako powód sięgnięcia do IPN "po jego papiery dość otwarcie podała chęć odpłacenia mu za krytyczne stanowisko 'Polityki' w sprawie lustracji".

Baczyński przyznał, że przed wyjazdem do Francji w połowie 1981 r. został wezwany na rozmowę z dwoma mężczyznami, którzy zapewniali go, że "są z kontrwywiadu i nie mają nic wspólnego z SB". Mieli ostrzec go, że za granicą zetknie się z próbami werbunku przez zagraniczne wywiady. Zapowiedzieli, że na miejscu skontaktuje się z nim oficer, aby dowiedzieć się czy do takich prób doszło. "Po rozmowie podpisałem coś, co było (miało być) protokołem rozmowy i 'instruktaż' uznałem za zaliczony. Ani przez moment nie myślałem, czy będę jakoś zarejestrowany" - napisał Baczyński.

Jak dodał, po przyjeździe do Paryża zgłosił się w biurze prasowym ambasady, gdzie spotkał swego kolegę ze studiów, zwany Fałatem. "Spotykaliśmy się dosyć często. Kiedy, bodaj po trzech miesiącach, powiedział mi, że jest oficerem wywiadu i że to on ma mnie zapytać o ewentualne próby werbunku, powiedziałem, a on szczęśliwie to też zaraportował, że za takie podchody powinien dostać w mordę" - wspomina Baczyński.

Jak napisał, że w materiałach IPN, które streszczała mu dziennikarka, pojawiły zapiski dotyczące m.in. jego działania w Komitecie Koordynacyjnym Solidarności we Francji, zatrzymania na lotnisku w Warszawie, gdy zdecydował się wrócić do kraju i o tym, że władze podjęły decyzje, iż po powrocie nie może pracować jako dziennikarz (był pomocnikiem krawieckim, szyjącym kurtki na Bazar Różyckiego).

Naczelny "Polityki" napisał kończąc swoje oświadczenie, że "chociaż tygodnik 'Wprost' obrzuca go dzisiaj poubeckim łajnem, z Markiem Królem nie zamieniłby się na życiorysy ani na gazetę".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)