Razy pod Raszynem
200 lat temu rozegrała się bitwa pod Raszynem. Wojsko Księstwa Warszawskiego dzielnie opierało się przeważającym siłom austriackim, idącym na Warszawę. Sławę zyskał książę Józef Poniatowski, dotąd przez wielu uważany za marnego dowódcę i niefrasobliwego bawidamka.
08.04.2009 | aktual.: 08.04.2009 10:55
Wojnę 1809 r. wywołała habsburska Austria, tworząc piątą koalicję z Wielką Brytanią, Portugalią i Hiszpanią, gdzie tkwiło w beznadziejnym konflikcie ok. 200 tys. żołnierzy Napoleona. Główne siły austriackie arcyksięcia Karola Habsburga miały uderzyć na Bawarię, arcyksiążę Jan na Włochy, a VII korpus arcyksięcia Ferdynanda d’Este na Księstwo Warszawskie. W Polsce Habsburgowie spodziewali się efektownego zwycięstwa: „operacja ta działa więcej na opinię publiczną” – orzekł arcyksiążę Karol.
15 kwietnia, o piątej rano, graniczną Pilicę przebył wpław szwadron austriackich huzarów. Za nim wkroczył blisko 30-tysięczny korpus arcyksięcia i z 94 działami ruszył na Warszawę. Zapowiadała się łatwa kampania, gdyż siły polskie pod ks. Poniatowskim były dwukrotnie słabsze, dział było 32, a w armii Księstwa służył nieostrzelany rekrut. Może dlatego korpusu austriackiego niefrasobliwie nie wyposażono w armaty większego kalibru, które mogłyby się pokusić o zdobycie ufortyfikowanych twierdz Księstwa, takich jak Modlin, Serock, Praga, Toruń czy Częstochowa. Z pozoru niezrozumiałe wydaje się też wysłanie przez dowództwo austriackie przeciw Polakom dużej liczby Polaków z poboru w Galicji (ok. czwarta część składu batalionów). Być może chodziło o ich upokorzenie i udowodnienie, że pod batem Polacy potrafią bić nawet rodaków.
Polskie drogi były w stanie fatalnym: błotniste, poprzecinane strumieniami, lasami, nie były nawet wzmacniane kamieniami; utwardzać je zacznie w Królestwie Polskim dopiero ks. Drucki-Lubecki po 1815 r. Na domiar Austriacy szli do Polski w czas największych roztopów – w marcu i kwietniu. Głównodowodzący arcyksiążę Karol nakazał uderzyć na Księstwo 8 lub 9 kwietnia „z taką siłą, żeby im się nic nie było w stanie oprzeć”. Chodziło o rozbicie wojsk polskich w decydującym starciu i marsz na Prusy w celu zmuszenia ich do udziału w kolejnej koalicji antynapoleońskiej.
Sam książę Józef Poniatowski, choć informowany przez wywiad o koncentracji 30-tysięcznych wojsk austriackich w Odrzywole, uległ sugestii Napoleona, że wojska habsburskie nie uderzą na „nieważny operacyjnie” teatr działań wojennych w Księstwie Warszawskim. Efektem mitu nieomylności Napoleona było opóźnienie przygotowań wojennych i zaniedbanie rozbudowy fortyfikacji Warszawy, Modlina i Torunia, osłaniających linię Wisły.
Wybór pozycji
Gdy austriacki szwadron mjr. Gatterburga przebył Pilicę, Poniatowski zaczął koncentrować armię do obrony Warszawy koło Raszyna i Piaseczna. Zgromadził 15 674 żołnierzy i 39 dział. W Warszawie, na wieść o pochodzie wojsk habsburskich, wybuchła panika, a rząd Księstwa i Rada Stanu uznały sytuację za beznadziejną. Chwile depresji przeżył sam ks. Józef, uważany przez wielu, w tym Dezyderego Chłapowskiego, za marnego dowódcę, a przez gen. Józefa Zajączka za niefrasobliwego bawidamka i hulakę, co nie było dalekie od prawdy.
Pod Raszynem szczęśliwie okazało się, że w polskim piekiełku smażyli swe spory dowódcy i politycy, a prosty żołnierz chciał się bić. Książę Poniatowski wybrał świetne miejsce do obrony: był to pas mokradeł i stawów, ciągnący się wzdłuż rzeczki Mrowa (nazywanej obecnie także Raszynką), od wsi Dawidy, przez Jaworową, Falenty, Raszyn, do Michałowic. Raszyn był newralgicznym punktem na południe od Warszawy, gdyż tu schodziły się trakty biegnące z Krakowa i Wrocławia: dlatego barokowo-klasycystyczny kościół jest zorientowany wzdłuż dawnego traktu, a nie obecnej alei Krakowskiej. Książę zdecydował się też na znakomity plan operacyjny: po bitwie w osłonie Warszawy chciał obsadzić piechotą główne twierdze Księstwa, a sam wykonać głęboki rajd kawaleryjski na Galicję, by zagrozić tyłom austriackim i zmusić Austriaków do wycofania się.
Strażą przednią w Falentach, w składzie dwóch batalionów, dowodził gen. Michał Sokolnicki. Lewe skrzydło – z 1600 żołnierzami i sześcioma działami – najbardziej zagrożone obejściem, stanęło koło Jaworowej pod gen. Ludwikiem Kamienieckim. Prawe – z 1700 żołnierzami i czterema działami – pod gen. Łukaszem Biegańskim. W samym Raszynie rozwinęło się centrum sił 3 tys. żołnierzy pod saskim generałem Polentzem, stojącym na piaszczystych wzgórkach z 12 działami i dobrze wyszkolonymi saskimi artylerzystami. Odwód stanowił regiment kawalerii i pięć dział.
Błota polskie
Plan był dobrze pomyślany, gdyż wykorzystywał bagna, a słabsze siły polskie mogły zablokować ciasne przejścia na traktach i przez groble. Poniatowski obawiał się niespodziewanej akcji z prawego brzegu Wisły, ale bój pod Grzybowem i Wygodą wykazał, że nieliczne siły austriackie nie przedrą się przez Szmulowiznę i Ząbki do Warszawy. Głównym zagrożeniem pozostały maszerujące białe kolumny z południa.
Brnąc przez roztopy, główne siły Ferdynanda d’Este posuwały się bardzo wolno. Arcyksiążę, zgodnie z planem szybkiej wojny, parł do bitwy i nie rozbił nawet obozu, na co liczył Poniatowski. Po pospiesznej ocenie sytuacji, 19 kwietnia ok. godz. 12, Ferdynand wydał rozkazy do natarcia z marszu.
Ok. godz. 13 kolumny wojsk arcyksięcia spędziły z Sękocina jazdę gen. Aleksandra Rożnieckiego, który zaczął wolno cofać się do Janek i Raszyna w kierunku sił głównych. Tym samym odsłaniał wspomniane dwa bataliony z czterema działami polskiej straży przedniej w Falentach pod gen. Michałem Sokolnickim. Straż ta miała węzłowe znaczenie, gdyż osłaniała przejście przez groblę wprost na kościół raszyński, zabudowania i polskie siły główne. Słabość liczebną Polaków Sokolnickiego, wspartych przez niepewnych Sasów, rekompensowało jednak znakomite ustawienie artylerii przez gen. Jeana-Baptiste’a Pelletiera.
Nie mogąc szerzej rozwinąć swych sił na mokradłach, d’Este bez większego rozpoznania pchał białe kolumny w trzech kierunkach, co prowadziło do czołowych natarć na traktach krakowskim i wrocławskim oraz sieci polnych dróżek tonących w błocie. Jednakże na tak wąskim odcinku przełamać opór Polaków było niesłychanie trudno. Jest zagadką, dlaczego d’Este działał tak topornie, bez jakiejkolwiek finezji operacyjnej, nie próbując przeprowadzać poważniejszych manewrów oskrzydlających, poprzez związanie głównych sił polskich czy też poprzez działania pozorowane.
Większość historyków uważała to za dowód lekceważenia wojska polskiego przez arcyksięcia; jednakże równie zasadny jest pogląd, że d’Este nie chciał rozpraszać sił na grząskich błotach, uniemożliwiających zgrany manewr jego wojsk. Był przekonany, że zgniecie armię polską w walnej bitwie pod Raszynem i wejdzie do Warszawy najdalej 20 kwietnia.
Austriacy w ogniu dział
Bitwa miała dwie główne fazy. W pierwszej arcyksiążę usiłował rozbić lewe skrzydło polskie gen. Kamienieckiego, rzucając huzarów, a następnie jeszcze cięższych kirasjerów pod Jaworową. Po przerwaniu polskiej obrony huzarzy mieli przez Paluch ruszyć na Warszawę. Polacy z Księstwa walczyli tu z Polakami z Galicji, zajętej przez Austrię, czym arcyksiążę zupełnie się nie przejmował. Tymczasem jego plan spalił na panewce, gdyż jazda austriacka utknęła w błotach, a polska bateria sześciu dział uczyniła z niej krwawą jatkę.
D’Este popełnił kolejny błąd, pchając pod ogień polskich armat na Jaworową kolejny regiment piechoty, składający się głównie z Polaków i Rusinów. Atak załamał się; wielu żołnierzy zostało rannych. Nie pomogło też kolejne natarcie dwóch batalionów świetnie wyszkolonej w strzelaniu piechoty wołoskiej, gdyż zabrakło synchronizacji z działaniami innych batalionów austriackich piechurów.
D’Este nie próbował też po tej małej rzezi w bagnach obejść pozycji polskich głębiej, w okolicach dzisiejszych Pyr i Ursynowa, co oskrzydliłoby wojska Poniatowskiego od strony Wisły, zmuszając je do zwinięcia frontu i pospiesznego odwrotu w kierunku wałów warszawskich. Być może nie uczynił tak dlatego, że około Palucha pojawiła się kawaleria polska, co mogło wywrzeć wrażenie manewru oskrzydlającego siły austriackie. W rzeczywistości był to jedynie patrol ułanów 5 pułku, przesuwającego się do Służewa i Imielina, osłaniającego lewe skrzydło wojsk polskich i Warszawę od strony Wilanowa i Wisły.
Od godz. 14 zawrzała też wielka bitwa między pułkami awangardy gen. Johanna Mohra i węgierskiej piechoty pod gen. Vukassowichem a nieostrzelanymi polskimi rekrutami gen. Sokolnickiego w Falentach Dużych i Małych, gdzie przebiegał trakt krakowski. Szybko rekruci poznali jednak smak i zapach czarnego prochu, gdy na trzy bataliony polskie z 9 działami zwaliło się aż 11 batalionów austriackich z 24 działami. Najpierw doszło do pojedynku artyleryjskiego trwającego godzinę; kule austriackie – jak pisał uczestnik tej bitwy, dowodzący baterią dział straży przedniej kpt. Roman Sołtyk – trafiły nie tylko w kolumny batalionowe, ale także w polskie jaszczyki, czyli wozy z amunicją, doprowadzając do eksplozji i wzniecając pożary.
Nie mogąc przełamać obrony polskiej na trakcie krakowskim, pułk Vukassovicha, dowodzony przez ppłk. Gabelkhovena, skręcił w lewo i natarł na pododdziały chronione przez las olchowy rozdzielający Falenty i pałac Opackich. Żołnierzami tego pułku byli głównie Węgrzy, i to z nimi starli się na bagnety żołnierze poety legionowego płk. Cypriana Godebskiego. Walka była niezwykle zaciekła, z licznymi atakami i kontratakami, aż wreszcie, około godz. 16, Węgrzy w służbie Habsburgów, wsparci przez potężny ogień artylerii, zepchnęli zdziesiątkowany polski batalion w stronę płonących Falent Małych i pałacu. Autor monografii o bitwie Roman Romański zauważył, że z niejasnych przyczyn Godebskiego nie wsparł wtedy energiczny skądinąd gen. Sokolnicki, osłaniający z 1 pułkiem Falenty, ani płk Jan Kanty Sierawski z 6 pułkiem, pilnujący traktu z Nadarzyna. Przeważający Węgrzy, krzycząc wniebogłosy, wdarli się do parku i od Raszyna dzieliła ich tylko grobla między stawami.
Fajeczka księcia Poniatowskiego
Wtedy książę Poniatowski wykonał gest, który zapewnił mu sławę i legendę napoleońską: przygalopował z Raszyna na groblę, sformował kolumnę z żołnierzy dwóch batalionów, wziął karabin pierwszego żołnierza i poprowadził wojsko do przeciwnatarcia, pykając z ulubionej fajeczki. (Czynił tak z nałogu i dla ulżenia bólowi zębów: książę od 15 kwietnia cierpiał bowiem na zapalenie okostnej).
Przeciwnatarcie powiodło się, Węgrzy zostali odrzuceni. Zaciekła walka o każdy metr grobli, prowadzącej do nielicznych zabudowań Raszyna, nadal trwała, mimo morderczego ostrzału artylerii gen. Mohra. U boku prostych żołnierzy walczyli oficerowie sztabowi, płacąc daninę krwi: ciężko ranny w Falentach został szef sztabu gen. Stanisław Fiszer oraz sam Cyprian Godebski, który nadal stojąc uporczywie na drodze do Raszyna, „strząsał do grobli” żołnierzy węgierskich. Natomiast na prawym skrzydle polskim ostrzeliwany płk Sierawski zaczął cofać się w stronę magazynu w Pucharach, a potem chyba w stronę oberży, w miejsce, gdzie obecnie znajduje się zespół austerii (gospody) obok kościoła.
Po pięciu godzinach zaciekłych walk o Falenty, dopiero ok. godz. 19, piechota austriacka zdołała sforsować groblę. Miała teraz przed sobą młyn, kościół i zabudowania, obsadzone przez bataliony i armaty saskiego gen. Polentza. Zapadał zmierzch i krwawa walka na bagnety o każdy dom w łunach pożarów doprowadziła do wyparcia z chałup Polaków i Sasów przez Węgrów i Austriaków. Ok. 20.30 dotarły tu nowe bataliony habsburskie z 1 Brygady Piechoty gen. Karla Civalarta. Po przełamaniu polskiej obrony ruszyły w stronę głównej, centralnej pozycji ks. Poniatowskiego. Jej zajęcie oznaczałoby klęskę Polaków.
Artyleria saska stanęła jednak na wysokości zadania. Dopuściła białe bataliony na 450 m i rzygnęła kartaczami i granatami. W ogniu 16 armat potężne natarcie austriackie około 17 batalionów załamywało się. Ok. godz. 22, w blasku pożaru palącej się wioski, Polacy znów kontratakowali, idąc do walki wręcz, na bagnety i wypierając Austriaków z Raszyna na groblę i do Falent.
Pola walki nie chciał opuścić dwukrotnie już ranny płk Godebski. Wpadając w pościgu za Austriakami do magazynu w Puchałach został kolejny raz ranny, tym razem śmiertelnie. Zmarł, nim dostarczono go do lazaretu.
Nadeszła noc i pod jej osłoną Poniatowski nakazał wycofać się do Warszawy. Rozczarowany przebiegiem bitwy d’Este nie reagował, a może nawet i nie zorientował się w odskoku armii Poniatowskiego. Plan austriacki załamał się: Polacy nie tylko okazali się twardym przeciwnikiem, ale zachowali nadal sprawność bojową. Ustąpienie Poniatowskiego z pola walki było zwycięstwem pozornym dla arcyksięcia, gdyż Ferdynand d’Este miał przed sobą ufortyfikowaną Warszawę, co zapowiadało wydłużenie się szybkiej kampanii i pojawienie poważnych komplikacji militarno-politycznych.
Dlatego on, książę krwi, poprosił polskiego księcia krwi o rozmowę, co nastąpiło wieczorem 20 kwietnia przed rogatkami jerozolimskimi, niedaleko miejsca, gdzie mieści się dziś redakcja „Polityki”. Ferdynand D’Este pochwalił armię Poniatowskiego, gratulując umiejętności wojskowych, i zgodził się na jej wymarsz z pełnym uzbrojeniem z Warszawy oraz na inne korzystne dla Polaków warunki.
Owoce zwycięstwa
Trzeba było czasu, by warszawiacy zrozumieli, że nie było zdradą opuszczenie stolicy, lecz w rzeczywistości był to sukces młodej armii Księstwa i jej niepopularnego dotąd dowódcy. Przeciwnik austriacki poniósł bowiem dwukrotnie większe straty i znalazł się w operacyjnym pacie. Niebawem Polacy odnieśli w dwudniowej bitwie, zakończonej 27 kwietnia, kolejne sukcesy wojenne – w okolicach Pragi, Grochowa i Radzymina.
Tymczasem Poniatowski realizował swój wielki plan operacyjny, rozwijając wielki rajd na południe, wzdłuż Wisły. Doprowadziło to do wyrwania z rąk Austrii tzw. Nowej Galicji: powrócił do kraju Lwów i Kraków. Księstwo powiększyło się terytorialnie o jedną trzecią, do liczby 4,3 mln mieszkańców, i niebawem było zdolne wystawić 60-tysięczną armię. Wydawało się, że dzięki zwycięstwom wojsk Poniatowskiego rozbiory Polski stają się epizodem i wolność już niedaleko. Pełna patriotycznego zapału młodzież garnęła się do wojska i walki.
Bitwa pod Raszynem przywróciła wiarę w polski oręż. W XVIII i XIX w. liczyła się głównie szybkostrzelna broń, artyleria i wyszkolenie do walki w kolumnach i tyralierach. Europejscy stratedzy byli więc przekonani, że czas polskiej sztuki wojowania przeminął. Tymczasem Raszyn i zwycięska kampania 1809 r. zmyły osad tego przekonania. Droga do wielkiej ofensywy Napoleona na Rosję, która miała przywrócić wielką Rzeczpospolitą, a potem do krwawych zrywów narodowych w walce o własne państwo, pod własnym dowództwem, została otwarta.
Jerzy Besala