Świat"Ratujmy NATO przed psuciem się w Afganistanie"

"Ratujmy NATO przed psuciem się w Afganistanie"

Ponosimy w Afganistanie coraz cięższe ofiary. Pojedyncze zdarzenia układają się w czarną serię. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski bardziej generalne, niż tylko wojskowe. Wojskowe oczywiście także, ale to już nie jest wystarczająca reakcja. Potrzebne jest naturalnie coraz lepsze uzbrojenie i wyposażenie kontyngentu, trzeba doskonalić taktykę wojskową i sztukę dowodzenia. I to się robi. Ale reagować musi nie tylko wojsko. Także państwo jako całość musi zacząć rewidować swoją strategię wobec Afganistanu. Musi podejmować działania polityczne, zwłaszcza na forum NATO. Nie można ograniczać się do magicznego zaklęcia, że to nasz sojuszniczy obowiązek, że musimy tam być, bo jest tam NATO, że jest to egzamin wiarygodności sojuszu i w konsekwencji bezrefleksyjnie lgnąć tam, jak ćma do światła.

Warto podkreślić, że nawet to zaklęcie oparte jest na fałszywej podstawie. Udział w operacji afgańskiej NATO wcale nie jest obowiązkiem. W publicznej debacie występuje tu sporo nieporozumień. W Afganistanie mamy do czynienia z dwoma operacjami. Jedna - prowadzona przez część sił amerykańskich - wojenna operacja odwetowa (za 11.09.2001) przeciwko Al-Kaidzie. I druga - równoległa do tej pierwszej - operacja z mandatem wsparcia i stabilizacji prowadzona przez dobrowolną koalicję międzynarodową (koalicja chętnych) ISAF, w której my uczestniczymy. Dopiero od 2003 roku ISAF jest kierowana przez NATO, ale nie jest obowiązkową operacją sojuszniczą, ani tym bardziej operacją wojenną na podstawie art. 5. Dlatego nie wszyscy członkowie NATO w niej uczestniczą, a większość z tych, co wysłali tam swoje kontyngenty, nałożyła różne ograniczenia na ich użycie, stosownie do własnych interesów i możliwości. Skoro w rzeczywistości ta operacja nie jest obowiązkiem, tylko wyborem, powinniśmy zmienić nasze dotychczasowe do niej
podejście, bezrefleksyjnie lgnąć tam, jak ćma do światła.

Albo zacznijmy traktować swój udział tak, jak inni - czyli nałóżmy odpowiednie ograniczenia na skalę i charakter zadań naszego kontyngentu (np. zmniejszając lub rezygnując w ogóle z własnej strefy odpowiedzialności), dostosowując je do realnych możliwości wynikających z wielkości, uzbrojenia, specyfiki wyszkolenia wysyłanego tam wojska itp. Albo wymuśmy w NATO zmianę statusu operacji, aby stała się ona obowiązkową dla wszystkich, co mogłoby pozwolić np. na wprowadzenie zasady rotacji co kilka lat. Bierność skazuje nas na beznadzieję kontynuacji przegrywanej wojny. A to oznacza godzenie się na systematyczne psucie się NATO w Afganistanie z punktu widzenia jego podstawowej i dla nas najważniejszej funkcji, jaką jest obrona kolektywna.

To psucie NATO wiąże się z jeszcze jednym paradoksem, o którym nieco szerzej pisałem w komentarzu "Musimy zacząć wojnę, żeby wygrać w Afganistanie?" (Wirtualna Polska, 18.08.2009 r.). Idzie o sprzeczność między stabilizacyjnym statusem, a wojenną rzeczywistością tej operacji. Nie zgadzam się z poglądami, że ta sprzeczność nie ma znaczenia. W wymiarze wojskowym, z punktu widzenia zasad sztuki wojennej, ma to znaczenie kluczowe. Jeśli NATO w ten właśnie sposób miałoby gromadzić siły i prowadzić wojny także w innych przypadkach, np. w obronie Polski, to chyba nie byłaby to najlepsza rekomendacja dla wiarygodności obronnej sojuszu. Lepiej nie podtrzymywać obecnej fikcji formalnej w Afganistanie. To bowiem oznacza grzęźnięcie NATO coraz głębiej w pułapkę afgańską i psucie procedur operacyjnych sojuszu. Racjonalność strategiczna wymagałaby podjęcia przez Polskę inicjatywy ratunkowej: jako minimum
przekształcić sojusznicze zaangażowanie w Afganistanie w operację obowiązkową.

Alternatywą dla proponowanych inicjatyw jest tylko strategia planowego, ubezpieczonego wyjścia sojuszu z Afganistanu, jako ratunek przed klęską na podobieństwo amerykańskiej katastrofy w Wietnamie. Nie można zgodzić się z podejściem, że operacja wojenna NATO w Afganistanie prowadzona wedle procedur niewojennych, na zasadach pełnej dobrowolności, ma być jakimś sprawdzianem, egzaminem wiarygodności sojuszu. Takiego egzaminu w taki sposób zdać pomyślnie nie można. Tak jak nie można zdać egzaminu z WF posługując się tylko wiedzą teoretyczną. Ona też jest potrzebna, ale nie wystarczy. Trzeba albo zmienić zasady, albo wychodzić z Afganistanu. I to powinien być główny kierunek polskich inicjatyw wewnątrz sojuszu. Trzeba ratować NATO we własnym interesie. Bierne kontynuowanie (nie mówiąc już o zwiększaniu) udziału w dotychczasowej formie nie jest działaniem na rzecz wzmocnienia NATO, lecz wręcz przeciwnie - działaniem na jego szkodę, a więc z polskiego punktu widzenia jest działaniem przeciwskutecznym.

I wreszcie chciałem wrócić do jeszcze jednej fundamentalnej kwestii - już wyłącznie polskiej. Czy możemy uczestniczyć w wojnie bez zgody, bez stanowiska sejmu? Wszyscy, włącznie z najwyższymi przedstawicielami władz państwowych, ciągle powtarzają, że w Afganistanie jesteśmy na wojnie. A konstytucja decyzje w sprawach wojny powierza sejmowi. Tymczasem sejm nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji o udziale w tej wojnie. Na przyszłość powinniśmy unikać takich pułapek i dlatego należy znowelizować procedury decydowania o użyciu wojska w operacjach międzynarodowych.

Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)