Radom. Historia owieczki Mani chwyta za serce. Nikt nie dawał jej szans

Owieczka Mania pewnego dnia pojawiła się w zagrodzie dla zwierząt na terenie Muzeum Wsi Radomskiej. Nowy lokator okazał się wcześniakiem, a weterynarz nie dawał Mani szans na przeżycie. Pracownicy muzeum nie dali jednak za wygraną i... udało się!

Radom. Historia owieczki Mani chwyta za serce. Nikt nie dawał jej szans
Źródło zdjęć: © Muzeum Wsi Radomskiej | Dorota Maciąg
Mateusz Patyk

- W naszym muzeum mamy grupę zwierzęcych lokatorów. Opiekujemy się m.in. owcami, gęsiami, kurami, królikiem oraz kozłem, a nasi goście mogą zobaczyć jak w przeszłości żyły zwierzęta polskiej wsi. Pewnego letniego poranka na świat przyszła owieczka. Była bardzo mała, ważyła trochę ponad kilogram - pisze pani Dorota na stronie muzeum.

Na co dzień Dorota Maciąg zajmuje się całym inwentarzem radomskiej placówki. Tym razem sytuacja była kryzysowa, a zespół pracujący w muzeum stanął w obliczu trudnej, wręcz beznadziejnej sytuacji. Zwykle przy porodzie owiec, gdy nie ma komplikacji, zdrowe jagnię po kilkudziesięciu minutach jest w stanie samodzielnie się poruszać na nogach i ssać mleko matki. W tym czasie futerko młodego zwierzęcia jest przez nią wylizywane i osuszane.

Czarna owca

Z początku nic nie wskazywało, że tym razem będzie inaczej. - Nasza owca Łatka bardzo dbała o malucha. Wyczyściła go i lekko popychała nosem zachęcając do wstania. Jagnię nie podnosiło się, ciężko oddychało, coś było nie tak. Kiedy stan owieczki się nie poprawiał, a wręcz pogarszał, przyjechała na pomoc pani weterynarz - relacjonuje zatroskana opiekunka.

Okazało się, że maluch jest w bardzo złym stanie i niewiele można zrobić, by poprawić jego los. - Owieczka urodziła się dużo przed terminem, miała niedorozwinięte płuca, na dodatek nałykała się wód płodowych. Słabo rozwinięte stawy nie pozwalały jej stanąć na nogach - wspomina pani Dorota. To ważne, ponieważ jagnię musi stać, aby mogło dosięgnąć do wymion matki. Inaczej nie jest w stanie napić się mleka.

Natychmiast przystąpiono więc do działania. Owieczka dostała niezbędne leki, była nawadniana kroplówką. Przy zwierzęciu cały czas ktoś był i czuwał nad jego stanem. Chore nóżki owijano bandażem, bo maleństwo nie potrafiło ich wyprostować. Wymyślono też imię. - Nasza pracownica, pani Agnieszka, powiedziała spontaniczne ”Święty Franciszku spraw, żeby Maniek przeżył.” Gdy emocje trochę opadły, okazało się, że Maniek jest płci żeńskiej, więc imię zostało, ale uległo modyfikacji i stąd owieczka Mania. Ale i tak wszyscy wołają na nią Maniek, Maniuś, Maniutek - pisze pani Dorota.

Walka o jutro

Każdy dzień życia Mani był na wagę złota. Rokowania były niepewne, a opiekunowie doglądający owieczki powoli oswajali się z myślą, że do kolejnego ranka może już nie dotrwać. - A ona twardo trzymała się życia. Chodząc na kolanach była za niska i nie mogła ssać matki, a mleka było za mało. Mijały dni, a Mania wciąż była słaba, ale nie poddawaliśmy się - czytamy w opisie historii owieczki.

Powoli sytuacja się unormowała. Pracownicy zaczęli na własną rękę przynosić do zagrody mleko w proszku dla Mani, pojawiła się też butelka ze smoczkiem. Pomógł nawet cieśla, który wystrugał specjalne łupki pod bandaże, aby usztywnić nogi. Owieczka jadła coraz więcej, a jej stan zaczął się poprawiać. Zaskoczeni byli wszyscy - nawet weterynarz, który nie dawał opiekunom zbyt wiele nadziei.

- Z czasem zaczęliśmy usztywniać na zmianę raz jedną raz drugą nogę, aby mogły wzmacniać się mięśnie. Teraz Mania nie potrzebuje już bandaży. Urosła, przytyła, biega za owcami, zjada wszystko co się da zjeść. Pierwsza wychodzi z zagrody i depcze po piętach wszystkim dopóki nie dostanie mleka - kończy opowieść o małej owcy pani Dorota.

Źródło: muzeum-radom.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

radomzwierzętaowca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)