R. jak Rutkowski
Scena z życia wzięta. Letni dzień w centrum Łodzi blisko rok temu. Nagle oczy wszystkich gości knajpianego ogródka kierują się w stronę ulicy. Tam, mniej więcej 20 na godzinę sunie przez Piotrkowską czarne BMW 6. W środku detektyw Rutkowski. Szeryf jest w mieście. Jeszcze.
27.07.2006 | aktual.: 09.08.2006 14:01
Celebrity
Wszyscy od razu rozpoznają, bo to jedyny taki detektyw. Bohater kolorowych magazynów, często rubryk plotkarskich, gwiazdor telewizyjnego show. Prawdziwy celebrity, który ujawnia "tajniki" swojej pracy ku uciesze kilkumilionowej publiczności. A jest co ujawniać.
Praca detektywa wszystkim kojarzy się z wielogodzinnym wysiadywaniem w samochodzie, śledzeniem zdradzających mężów czy innymi banałami rodem z filmów fabularnych. Ale w tym przypadku "prawda" okazuje się znacznie ciekawsza niż fikcja.
W serialu paradokumentalnym "Detektyw" mogliśmy poznać zupełnie nowe aspekty pracy detektywa. Na przykład, detektyw jeździ do Iraku i może odnaleźć tam tajemnicze pociski. Byliśmy świadkami niesamowitej akcji inwigilowania, a w końcu wykrycia szajki handlującej gazem propan-butan. Poznaliśmy też kilka technik zatrzymań. Prawdopodobnie nie każdy wiedział, że dwóch podstarzałych gości siedzących w knajpie zatrzymuje się za pomocą petard hukowych. A to nie jedyne zasługi serialu "Detektyw".
Detektyw popkulturowy
Bo Rutek – jak nazywali go koledzy – miał także wkład w kulturę. To on przecież wprowadził w nasze słownictwo kultowe powiedzonka. Gdyby nie Detektyw nie wiedzielibyśmy co to znaczy "dojechać" kogoś, "jazda ostro po bandzie" czy legendarne już "bomba".
Problem w tym, że taką właśnie "bombę" zrobiło mu ABW. Nie omieszkało przy tym podzielić się materiałami wideo z zatrzymania ze wszystkimi większymi telewizjami w Polsce. W jednej telewizji bohaterski detektyw, co odzyskuje dzieci i porwanych zmienił się z dnia na dzień w byłego ZOMO-wca, który działa na pograniczu prawa, często łamiąc je.
Teraz, gdy medialny detektyw być może pójdzie siedzieć na 8 lat, jakoś nikt mu nie współczuje. Gdy mdleje na sali, wszyscy na to patrzą z przymrużeniem oka. Czyżby nikt go nie lubił? Nikt nie traktował na poważnie? Co się stało? Kto jest temu winny? No kto?
Scena z życia wzięta. Letni dzień w centrum Łodzi kilka dni temu. Wszyscy siedzą w knajpianym ogródku i... kogoś tu brak. Szeryfa nie ma w mieście. Już.
Adam Łapiński, Wirtualna Polska