Psie podatki w Warszawie
Trzeba pozwolić gminom, by same decydowały
nie tylko o stawkach podatków lokalnych, ale o miejscowych
daninach w ogóle. W przeciwnym razie będą musiały głowić się, jak
obejść przepisy. Tak zrobiła Warszawa, ustalając fikcyjny podatek
od psów - pisze "Gazeta Prawna".
Podatek od psów w stolicy pozostaje na papierze, jednak wszystko jest zgodne z prawem. Ustawa o podatkach i opłatach nakłada na gminy obowiązek ustalania stawki podatku. W tym roku nie może ona przekroczyć 51,91 zł (rocznie) za jednego psa. Pieniądze z tego tytułu są dochodami własnymi gminy. Nie muszą być przeznaczane na utrzymanie czystości - podaje dziennik.
"Nie mogłam uwierzyć, gdy w kasie urzędu dzielnicy kazano mi zapłacić złotówkę" - mówi mieszkanka warszawskiego Ursynowa, która w poczuciu obywatelskiego obowiązku zgłosiła się do urzędu, by zapłacić podatek za psa. "Przecież to nienormalne. Gdybym chciała dokonać wpłaty na poczcie, przelew kosztowałby mnie więcej niż ten podatek" - dodaje.
Skąd kwota 1 zł? Stanisław Wojtera, radny PiS w samorządzie Warszawy, mówi, że początkowo miasto chciało w ogóle zwolnić mieszkańców z podatku od psów. "To absurdalna danina. Nie ma związku z rzeczywistością ani motywowaniem właścicieli czworonogów do sprzątania po nich. Psie kupy były, są i będą. Dochody gminy z tego podatku wynosiły rocznie około pół miliona złotych. Mniej więcej tyle trzeba było wydać na ściągnięcie podatku. Poza tym to podatek demoralizujący, bo płacą go głównie emeryci i renciści. Pozostali i tak się od niego uchylają, bo nie mamy możliwości kontroli, kto zapłacił, a kto nie" - mówi Stanisław Wojtera.
Włodarze stolicy nie znieśli jednak podatku od psów w obawie, że uchwałę taką zakwestionuje regionalna izba obrachunkowa. Przepisy ustawy o podatkach i opłatach lokalnych mają bowiem charakter obligatoryjny. Podatek jest daniną publiczną, co wyklucza zwolnienie z niego wszystkich posiadaczy psów w gminie. Radni Warszawy postanowili więc ustalić najniższą możliwą stawkę - 1 zł - informuje "Gazeta Prawna".